Wyniki dwuletniej obserwacji zostały opublikowane w poniedziałek 22 czerwca. Naukowcy chcieli sprawdzić, czy niesłyszalne dźwięki o niskiej częstotliwości wydawane przez elektrownie wiatrowe są szkodliwe dla zdrowia ludzkiego.

We wcześniejszych badaniach stwierdzono, że słyszalny hałas generowanych przez wiatraki nie wywiera wpływu na zdrowie okolicznych mieszkańców, nie licząc irytacji i związanych z nią zaburzeń snu.

Fiński projekt badawczy, zlecony przez rząd, skupiał się na infradźwiękach, których ludzkie ucho nie może wykryć. Badania przeprowadzono, ponieważ w wielu krajach ludzie mieszkający w okolicach farm wiatrowych, obwiniają te niesłyszalne fale za różne dolegliwości – od bólów głowy i nudności po szumy uszne i problemy sercowo-naczyniowe.

Naukowcy wykorzystali wywiady, nagrania dźwiękowe i testy laboratoryjne, aby zbadać możliwy wpływ infradźwięków na zdrowie ludzi mieszkających w odległości do 20 kilometrów od generatorów.

„Odkrycia nie potwierdzają hipotezy, że infradźwięk jest elementem w dźwięku turbiny, który powoduje irytację. Bardziej prawdopodobne jest, że objawy te są wywoływane przez inne czynniki, takie jak oczekiwanie objawów” – stwierdzili autorzy w artykule podsumowującym badania.

Analiza wykazała także, że nie ma dowodów na to, że dźwięki emitowane przez turbiny wiatrowe wpływają na częstość akcji serca.

 

Pseudonauka pod lupą

Syndrom Turbin Wiatrowych (z ang. Wind Turbine Syndrome) to termin, który po raz pierwszy pojawił się w 2004 roku. A to za sprawą dr Niny Pierpont, amerykańskiej pediatrki i żony zagorzałego przeciwnika farm wiatrowych, autorki książki pod tym samym tytułem: „Syndrom Turbin Wiatrowych: Sprawozdanie w sprawie naturalnego eksperymentu”.

Dr Pierpont twierdziła, że zgłasza się do niej wielu pacjentów odczuwających dolegliwości składające się w spójny obraz zespołu chorobowego. 38 pacjentów – od niemowląt po osoby starsze – miało uskarżać się na zaburzenia i pogorszenie jakości snu, ból głowy, szum w uszach, ciśnienie w uchu, zawroty głowy, nudności, pogorszenie ostrości widzenia, tachykardię, drażliwość, problemy z koncentracją i pamięcią oraz napady paniki, związane z uczuciem przemieszczania się lub drżenia wewnątrz ciała.

Objawy – zgodnie z teorią lekarki – miały nasilać się, gdy chorzy znajdowali się w pobliżu turbin wiatrowych, a samoczynnie ustępować, gdy się od nich oddalali.

„Hałas lub drgania o niskiej częstotliwości (wydawane przez turbiny – przyp. red.) oszukują system równowagi organizmu tak, by myślał, że jest on w ruchu” – pisała Pierpont w swojej książce.

 

Tania zielona energia

Związek pomiędzy turbinami wiatrowymi a zdrowiem sygnalizował już wcześniej Michael Nissenbaum. Badania dwójki znalazły się pod ostrzałem krytyki ze strony środowiska naukowego.

Syndrom Turbin Wiatrowych nie został potwierdzony jako jednostka chorobowa, a dziś traktowany jest jako jeden z przejawów tzw. pseudonauki. Mimo że wyniki badań Pierpont nie zostały wystarczająco udowodnione i udokumentowane, wieść o szkodliwości farm wiatrowych poszła w świat i zaczęła żyć własnym życiem.

Do dziś część osób mieszkających w pobliżu turbin podnosi problem ich szkodliwości dla zdrowia, a w wielu krajach – m.in. dla uspokojenia mieszkańców – wprowadzono regulacje dotyczące minimalnej odległości, w jakiej turbiny mogą znajdować się od budynków mieszkalnych.

Energia wiatrowa może być jedną z najtańszych form energii odnawialnej i rozprzestrzeniła się szeroko w ostatnich latach, zwłaszcza w Chinach, Stanach Zjednoczonych i Brazylii. Według badań organizacji WindEurope z 2019 r. 15 procent energii UE pochodzi z energii wiatrowej, przy czym najbardziej zależne są od niej Dania, Irlandia i Portugalia.