Muzułmanie w średniowieczu odnosili oszałamiające triumfy. W IX w. coraz śmielej pustoszyli ziemie włoskie, aż wreszcie dotarli do samego Wiecznego Miasta. Dla Italii nastał sądny dzień.

Ekspansja Arabów w VIII wieku

Opanowawszy w VII w. północną Afrykę, Arabowie stanęli nad brzegami Morza Śródziemnego, bariery oddzielającej ich od Europy. Nie zamierzali jednak zaprzestać dalszych podbojów. Według nauk proroka Mahometa mieli prowadzić świętą wojnę, aż cały świat znajdzie się pod władzą jedynej prawdziwej religii – islamu.

W 711 r. sforsowali Cieśninę Gibraltarską, po czym opanowali całą Hiszpanię. Usiłowali przeć dalej na północ, ale po dwóch dekadach powstrzymali ich Frankowie i ekspansja muzułmańska zatrzymała się u wrót Pirenejów.

Arabskie siły zajęły Sycylię

Z północnej Afryki blisko było też do wybrzeży Italii i także one stały się celem ataków. W żegludze po Morzu Śródziemnym Arabowie używali okrętów wzorowanych na bizantyjskich dromonach, z załogą do 300 ludzi (żeglarzy, wioślarzy, żołnierzy). W szybkich rajdach łupieskich stosowali też mniejsze monoremy, z około 70–80-osobową załogą. Islamscy zdobywcy początkowo przejęli bizantyjskie statki w portach północnoafrykańskich. Później zaś nakazali miejscowym szkutnikom wykonywać ich kopie dla swojej floty.

Prawdopodobnie już w 667 r. wyznawcy Allaha dokonali pierwszego najazdu na Sycylię, który stał się wstępem do regularnych rajdów na włoskie wybrzeża. Zdobywcom szczególnie zależało na opanowaniu wysp śródziemnomorskich, jak Sycylia, Kreta czy Baleary. W tamtejszych portach mogliby tworzyć bazy wypadowe do atakowania terytoriów i miast dalej na północ.

Podbój wysp nie był łatwy. Armia północnoafrykańskiej dynastii Aglabidów zdobyła Palermo na Sycylii w 831 r. po ciężkich czteroletnich bojach, wspomagana przez muzułmańskie posiłki z Hiszpanii. Nie oznaczało to bynajmniej opanowania całej wyspy, walki ciągnęły się jeszcze kilkadziesiąt lat. Kontrola nad regionem Palermo miała jednak zasadnicze znaczenie.

Arabskie floty z Afryki mogły teraz zatrzymywać się w sycylijskim porcie, uzupełniać tam załogi, dokonywać napraw i zabierać prowiant,  by następnie kierować się w stronę włoskiego „buta”. W 838 r. „synowie Szatana” – jak nazywano ich w Europie – złupili Brindisi, dwa lata później – Bari. Miejscowości te leżą jednak dość daleko na południe od Rzymu i w Wiecznym Mieście nie przejmowano się zbytnio wieściami o atakach.

Rzym zlekceważył ostrzeżenia o inwazji

Nie jest pewne, skąd wyruszyła w 846 r. arabska wyprawa na Rzym. Flota inwazyjna wypłynęła albo bezpośrednio z Palermo, albo z Tunezji, zahaczając tylko po drodze o sycylijski port. Prawdopodobnie załoga jakiegoś statku płynącego na Korsykę zorientowała się, że Arabowie coś knują, i poinformowała o tym korsykańskiego hrabiego Adelwerta.

Ten wysłał od razu posłańca do Rzymu z ostrzeżeniem. List dotarł w połowie sierpnia, ale ani papież Sergiusz II, ani notable Państwa Kościelnego nie wykazali specjalnego zaniepokojenia. Podobne fałszywe alarmy zdarzały się często i miasto do nich przywykło. Kpiono więc z ostrzeżeń: „Oho, Saraceni znów płyną na Rzym. I znów wylądują w jakiejś dziurze daleko na południu!”.

W czasie obrad zgromadzenia notabli padła jednak propozycja, by na wszelki wypadek wysłać do wasali i sojuszników wezwanie do gromadzenia się pod bronią. Tak też uczyniono, rozsyłając gońców. Na prowincji wiara w najazd okazała się jednak jeszcze mniejsza niż w Rzymie i mało kto ruszył się z domu.

Wojska islamskie zdobyły Ostię bez walki

23 sierpnia 846 r. saraceńskie okręty pojawiły się nagle u ujścia Tybru w pobliżu Ostii, dawnego portu rzymskiego. Historycy oceniają, że na pokładach około 70 żaglowo-wiosłowych statków przybyło 5–7 tys. wojowników oraz kilkaset koni. Wysiadłszy na ląd, najeźdźcy ruszyli w stronę obwarowań Ostii, niedawno wzmocnionych wysokimi wieżami ze stanowiskami katapult.

Pod murami zaroiło się wkrótce od białych sylwetek lekko odzianych arabskich żołnierzy, wśród których gdzieniegdzie połyskiwała w słońcu kolczuga jakiegoś znaczniejszego wojownika. Napastnicy ze zdziwieniem przyglądali się obwarowaniom, nie widząc na nich żadnych obrońców. Ostrożnie podeszli do bram, obawiając się zasadzki, ale gdy wkroczyli za mury, powitała ich grobowa cisza. Na ulicach natknęli się na dodatkowe zapory i barykady, których nikt nie bronił. Ostia była zupełnie wyludniona.

Dlaczego garnizon i mieszkańcy opuścili świetnie przygotowany do obrony port, pozostaje zagadką. Być może gdy na horyzoncie pojawiła się flota Saracenów, w miasteczku wybuchła panika, która przerodziła się w masową ucieczkę? Złupiwszy Ostię, napastnicy zajęli bez walki kolejną nadmorską miejscowość Portus i zaczęli przygotowywać się do marszu na odległy o 20 km Rzym.

Wojska saskie poniosły klęskę

Sytuacja Rzymu była niewesoła. Po okresie świetności w czasach starożytnych Wieczne Miasto przeżywało upadek. Liczyło około 30 tys. mieszkańców, dwa razy mniej niż w epoce załamania Imperium Rzymskiego, nie mówiąc o czasach rozkwitu. Na poważną pomoc z zewnątrz nie mogło liczyć. Samo było w stanie wystawić parę tysięcy obrońców, w większości uzbrojonych cywilów.

Na wieść o lądowaniu muzułmanów w Wiecznym Mieście pośpiesznie zwoływano mężczyzn pod broń. W kierunku Ostii wymaszerowała najpierw formacja złożona z mieszkających w Rzymie germańskich cudzoziemców: Franków, Sasów i Fryzów. Nie byli zawodowymi żołnierzami, pracowali w cywilnych zawodach, stając pod bronią w razie zagrożeń. W ślad za nimi wyruszyły nieliczne regularne oddziały rzymskie.

W pierwszej drobnej potyczce Germanie nieźle się sprawili, odpierając niewielki oddział Saracenów. Wojska Rzymu ruszyły naprzód, ale wkrótce zorientowano się, że najeźdźcy mają dużą przewagę liczebną. Dowódca rozkazał cudzoziemcom zostać na miejscu, sam zaś wycofał się z Rzymianami do miasta.

26 sierpnia rano Arabowie zaskoczyli Germanów, z furią atakując ich pozycje. Kłuci włóczniami, rąbani mieczami i maczugami obrońcy rzucili się do ucieczki, zostawiając na polu poległych towarzyszy. Saraceni ścigali ich po okolicy, zabijając jednego po drugim. Cudzoziemski oddział został kompletnie rozbity.

Atak na Bazylikę św. Piotra

Agresorzy pojawili się wkrótce na drodze Via Portuensis i ruszyli nią w stronę miasta. Zatrzymali się, gdy ujrzeli przed sobą zwalistą sylwetkę Bazyliki św. Piotra, znajdującej się poza miejskimi murami obronnymi Rzymu. Świątynia wraz z otaczającymi ją zabudowaniami była umocniona i obsadzona obrońcami, przedni oddział arabski postanowił więc poczekać na resztę armii.

Stopniowo w okolice Wiecznego Miasta ściągały kolejne kolumny smagłych wojowników w białych szatach i zawojach. Parskały konie, rozlegały się dźwięki piszczałek, padały okrzyki w różnych narzeczach arabskich i berberyjskich.

Następnego dnia Saraceni ruszyli do szturmu na niechronione murami przedmieścia. Główny atak skierowali na bazylikę obsadzoną przez oddział Sasów. Na dziedzińcu, w krużgankach, w ciemnych zakamarkach obszernego kompleksu budynków rozległ się szczęk mieczy i wrzaski walczących. Obrońcy, chronieni kolczugami i hełmami, stawiali twardy opór, ale Arabowie mieli przygniatającą przewagę liczebną. Wynik starcia był przesądzony.

Najeźdźcy złupili serce chrześcijaństwa

Wyciąwszy obrońców w pień, Saraceni zaczęli ogołacać świątynię z kosztowności. To samo spotkało bogatą bazylikę św. Pawła. Największymi skarbami, które mogły wpaść w ich ręce, był złoty krzyż znad domniemanego grobu apostoła Piotra i srebrny stół podarowany Kościołowi przez cesarza Karola Wielkiego.

Zagarnięto wielką ilość inkrustowanych drogimi kamieniami kielichów, monstrancji, relikwiarzy. W okolicznych willach i domach chwytano niewolników, rabowano skrzynie z monetami i biżuterię. Według świadków, którym udało się przeżyć, zdobywcy obwieszali się klejnotami, paradując w nich niczym panny na wydaniu. Łupy ładowano na statki, które dopłynęły Tybrem do Rzymu.

Mieszkańcy na czele z papieżem obserwowali te wydarzenia z wysokich murów aureliańskich. W pewnym momencie podjęli jednak decyzję o wyprowadzeniu oddziałów za bramy i zaatakowaniu Arabów. Obrońcy uznali zapewne, że nie mogą biernie przyglądać się niszczeniu najważniejszych świątyń zachodniego chrześcijaństwa.

Oddziały Rzymu wyszły z miasta i ustawiły się w szyku bitewnym na Campus Neronis. Relacje na temat następnych wydarzeń niestety zaginęły i nie wiadomo, jak wyglądało spotkanie obu wojsk. Według historyka dr. Tommiego P. Lankili doszło do starcia, które nie przyniosło rozstrzygnięcia. Ani Rzymianom nie udało się bowiem odeprzeć napastników spod miasta, ani Arabowie nie zdołali wtargnąć za mury, co zapewne byłoby następstwem rozgromienia przeciwnika. Przypuszczalnie dowódca rzymski, zorientowawszy się po pierwszej  konfrontacji w przewadze wroga, zdołał wycofać swe wojsko za mury.

Saraceni nie próbowali zdobyć Rzymu

„Synowie Szatana” rozrabiali jeszcze przez jakiś czas na przedmieściach, lecz nie próbowali przeprowadzać szturmów na miejskie umocnienia. Po generalnej rekonstrukcji w 536 r. mury Rzymu, wysokie na 12 metrów, miały 19 km długości, wzmacniała je ogromna liczba wież oraz fosy. Były zaniedbane, lecz wciąż stanowiły potężną zaporę dla każdego napastnika.

Kryjąc się za taką osłoną, nawet uzbrojeni cywile mogli z powodzeniem odpierać ataki. Saraceni nie mieli tymczasem ani machin oblężniczych, ani katapult, liczba ich wojowników była poza tym zdecydowanie niewystarczająca, by próbować oblężenia.

Według wszelkiego prawdopodobieństwa wódz arabskiej wyprawy, którego imienia historia nie zachowała, w ogóle nie planował zdobywania całej stolicy zachodniego chrześcijaństwa. Jego celem było splądrowanie przedmieść, a w szczególności Bazyliki św. Piotra. Miał świadomość, że stanowi ona łatwy kąsek.

Do Italii przybywali arabscy kupcy, a jeden z nich spisał podróżniczą relację z pobytu w Rzymie. Wielu arabskich najemników dorabiało też w tym okresie we Włoszech, biorąc udział w tamtejszych wojenkach feudalnych. Po północnej Afryce krążyły opowieści o rzymskich kościołach wypełnionych „wielkimi złotymi figurami z rubinami jako oczami”. Saraceni bez wątpienia wiedzieli, że bazylika, o której bogactwach krążą legendy, znajduje się poza obrębem murów.

Przyjąć więc można, że wyprawa z 846 r. była tzw. ghazw – rajdem w celach łupieskich. Co nie oznacza bynajmniej, że akcje tego typu nie stanowiły elementu świętej wojny. Przeciwnie – liczono na to, że terytoria spustoszone przez ghazw łatwiej ulegną później trwałemu podbojowi, wchodząc w skład Dar al-Islam, ziemi islamu.

Frankowie zostali pokonani pod Gaetą

Państwo Kościelne cieszyło się protektoratem cesarza frankijskiego, który w teorii zapewniał mu obronę. Frankowie znajdowali się niedaleko Rzymu, w Spoleto. Jednak ponieważ zlekceważono alarm hrabiego Adelwerta, ich oddziały zaczęły się gromadzić stanowczo za późno.

Kiedy ruszyły wreszcie w stronę Wiecznego Miasta, Arabowie podążali już drogą rzymską Via Appia na południe, oddalając się od Rzymu. Grabili kolejne miejscowości, a flota płynęła blisko wybrzeża ich śladem. „Synowie Szatana” mogli sukcesywnie ładować swą zdobycz na statki i ruszać w dalszą drogę, znaczoną pożogą i łupiestwami.

Siły frankijskie, liczące kilka tysięcy zbrojnych, ruszyły śladem Arabów i dogoniły ich po 150 km marszu, w okolicach Gaety. Saraceni w porę jednak zorientowali się w niebezpieczeństwie i mieli dość czasu na przygotowanie zasadzki. Część ich wojowników skryła się w wąskim parowie na trasie marszu przeciwnika i zachowując ciszę, czekała na jego nadejście.

Frankowie zostali kompletnie zaskoczeni, gdy znienacka spadł na nich grad saraceńskich strzał. Jedną z pierwszych ofiar był chorąży, który runął na ziemię zabity, wypuściwszy z rąk sztandar. Złamało to momentalnie morale wojska, bo upadek świętej chorągwi poczytano za zły znak. Żołnierze rzucili się do bezładnej ucieczki we wszystkie strony, ścigani przez wyjących triumfalnie Arabów. Okoliczne pola i plaże pokryły się dziesiątkami zwłok.

Arabowie podpisali rozejm

Był już listopad i pogoda na morzu coraz bardziej się pogarszała. Rozochoceni Arabowie nie mogli sobie jednak odmówić przyjemności złupienia Gaety. Ruszyli do szturmu na mury miasteczka, ale został on odparty przez gaetańczyków i przybyłe na pomoc oddziały z pobliskiego Neapolu.

Arabski wódz otrzymał wkrótce niepokojącą wieść: sztorm, który zaczął się srożyć na morzu, uszkodził część statków. Trzeba było przystąpić do napraw, mając w perspektywie niebezpieczną podróż powrotną. Nie chcąc dalej ryzykować, Saraceni nawiązali kontakt z wrogiem i przystąpiono do negocjacji.

Zakończyły się porozumieniem: obie strony powstrzymają się od ataków, Arabowie spokojnie przezimują w pobliżu Gaety, a na wiosnę opuszczą Italię. Najeźdźcy dobrze wiedzieli, że żegluga po Morzu Tyrreńskim w zimie jest niebezpieczna ze względu na mgły i raptowne sztormy, przeczekanie paru miesięcy było więc najlepszym rozwiązaniem.

Ugodę realizowano bez większych zgrzytów. Najbardziej ucierpieli na niej miejscowi chłopi, którzy oprócz siebie i swoich panów feudalnych musieli jeszcze wyżywić kilka tysięcy arabskich zabijaków grasujących po okolicy.

Sztorm jako kara za świętokradztwo

W kwietniu 847 r. muzułmańska flota odbiła wreszcie od brzegów i obładowana ogromną ilością zdobyczy pożeglowała w kierunku Sycylii. Przewrotne morze spłatało jednak najeźdźcom morderczego figla. Byli już daleko od Włoch, gdy rozpętał się nagle sztorm i kruche monoremy zaczęły tonąć jedna za drugą. Flota znajdowała się wtedy przypuszczalnie zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od Sycylii. Według jednej z relacji marynarze widzieli już w oddali zarysy gór, u których stóp leży Palermo.

Chrześcijańscy mnisi przekonywali potem, że na drodze arabskiej floty pojawiła się niewielka łódź ze stojącym na niej św. Piotrem, który jednym ruchem ręki rozpętał burzę. Nie do końca zgadzało się to z innym ich twierdzeniem: że najazd na Rzym został zesłany przez Boga jako kara dla grzeszników. Ale tymi niejasnościami mało kto się przejmował. Powszechnie wierzono, że cała islamska flota poszła na dno, ukarana za świętokradczą grabież.

Najprawdopodobniej w rzeczywistości było nieco inaczej: część okrętów zatonęła, część zdołała dobić do brzegu. O najdroższych precjozach zrabowanych w Wiecznym Mieście słuch w każdym razie zaginął. Natomiast sycylijskim rybakom zdarzało się ponoć znajdować na brzegu trupy arabskich wojowników obwieszone rzymskimi naszyjnikami, broszami i zapinkami, z licznymi pierścieniami na zesztywniałych paluchach.

Odbudowa Bazyliki św. Piotra

W Rzymie papież Leon IV, następca zmarłego właśnie Sergiusza, podjął tymczasem odbudowę poważnie zdewastowanej Bazyliki św. Piotra. Przystąpił też energicznie do umacniania systemu obrony miasta. Wiedziano już, że z Arabami nie ma żartów.

W pobliżu ujścia Tybru na obu brzegach wzniesiono wieże, łącząc je potężnym łańcuchem. W razie potrzeby można było go podnieść, by zablokować wstęp wrogim okrętom.

Całe Wzgórze Watykańskie, wraz ze znajdującą się w jego obrębie Bazyliką św. Piotra, zaczęto otaczać grubym murem. Powstał w ten sposób ufortyfikowany dystrykt o nazwie Leoniana. W końcu XIV w. stanie się on stałą siedzibą papieży w miejsce dotychczasowego Pałacu Laterańskiego.

Kolejny rajd Arabów na Rzym

W 849 r. Arabowie zorganizowali kolejny rajd na Rzym. Ich flota została dostrzeżona w pobliżu Sardynii i natychmiast podniesiono alarm. Tym razem miasta italskie nie dały się zaskoczyć i wystąpiły zjednoczone przeciw najeźdźcom. Gdy saraceńska flota zbliżała się do ujścia Tybru, czekały już na nią połączone armady Rzymu, Neapolu, Amalfi i Gaety.

Najeźdźcy mieli tym razem dużego pecha. Potężny wicher rozproszył ich flotę, co natychmiast wykorzystała flota chrześcijańska. Włoskie galery ruszyły naprzód, atakując i niszcząc pojedyncze dromony i monoremy. Wielu Arabów zginęło, pokaźna liczba dostała się do niewoli. Zwycięstwo chrześcijan było bezapelacyjne. Część islamskich jeńców od razu powieszono na wybrzeżu pod Portus, innych zagnano w łańcuchach do Rzymu. Zamienieni w niewolników harowali później w pocie czoła przy budowie fortyfikacji watykańskich.

Budowa nowej Bazyliki św. Piotra

Wyznawcy Allaha nie zagrozili już nigdy więcej w tak poważny sposób Rzymowi. Co bardziej krewcy islamscy władcy odgrażali się jednak co jakiś czas, że zdobędą centrum zachodniego chrześcijaństwa. Turecki sułtan Mehmed II zapowiadał w drugiej połowie XV w., że zamieni Bazylikę św. Piotra w stajnię dla swych rumaków.

Paradoksalnie, owa starodawna świątynia budziła wówczas coraz mniejszy szacunek samych papieży, zafascynowanych nowoczesną architekturą renesansu. W 1503 r. papieżem został Juliusz II, który jeden z najwspanialszych zabytków wczesnego chrześcijaństwa nakazał zrównać z ziemią. Stara Bazylika św. Piotra została doszczętnie zburzona i na jej miejscu zaczęto budować nową – tę, która zdobi Watykan do dziś.