Bunkry majaczyły w oddali. Gdzieniegdzie było widać betonowe ścianki, w innych miejscach wieżyczki ze szlachetnej stali i pojedyncze stanowiska dla karabinów maszynowych zwane „tobrukami”. Krajobraz w całej okolicy nosił silne znamię ingerencji człowieka – dolinki ukształtowane jak pod linijkę, precyzyjnie poprowadzone kanały, podsypane sztucznie wzgórza. No i te bunkry wyzierające zza drzew.

– Na długości ok. 100 km Niemcy zbudowali ponad 100 obiektów bojowych: bunkrów, umocnień, gniazd artylerii – opowiada przewodnik. – A to i tak zaledwie jedna trzecia tego, co zamierzali wznieść. Planowano bunkier co 300 m, a budowa miała trwać do 1951 r.

Modelowy pancerwerk

Z grupą pasjonatów podziemi zbliżamy się do „flagowego” obiektu Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego – pancerwerku 717. To gniazdo obronne  własnymi wieżami strzeleckimi, podziemnymi magazynami amunicji i żywności, elektrownią, studnią… i linią kolejową łączącą je z dziesiątkami podobnych budowli wzniesionych między Odrą i Wartą. „Siedemset siedemnastka” jest dla zwiedzających bramą do międzyrzeckich podziemi.

Na przedpolu betonowych ścian spod cienkiej pokrywy śnieżnej wystają regularne „kolce”. – To „zęby smoka” – mówi z uśmiechem przewodnik. Zbrojone betonowe słupki miały przeszkodzić czołgom w zdobywaniu „wschodniej linii Maginota”, natomiast potykacze (wystające pręty zbrojeniowe) – ostudzić zapał piechoty.

U podstaw decyzji o budowie Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego legły postanowienia konferencji wersalskiej kończącej I wojnę światową. Alianci nałożyli wówczas na Niemców zakaz budowania nowoczesnej armii – ograniczyli liczebność wojsk, zakazali tworzenia floty, lotnictwa itp. Niemcy, nim zaczęli jawnie te ustalenia łamać, postawili na budowę fortyfikacji. Odgrodzenie się od Polski miało pierwszorzędne znaczenie, bo po zwycięskiej wojnie z ZSRR zyskaliśmy opinię silnego przeciwnika, który w razie wojny francusko-niemieckiej ruszy na Berlin. Linia fortyfikacji miała zatem być gwarancją bezpieczeństwa dla III Rzeszy. Niemcy nazywali ją Front Ufortyfikowany Łuku Odra-Warta. Nazwa MRU została później nadana przez Rosjan. 

Rozmach w tajemnicy

Budowa ruszyła w najgłębszej tajemnicy w 1925 r. w okolicach Słońska. Alianci wykryli jednak prace fortyfikacyjne i nakazali ich przerwanie. Niemcy wstrzymali część prac, kontynuowali je jednak potajemnie jako rzekome inwestycje hydrotechniczne. Uszczelnili też blokadę informacyjną: wprowadzili zakaz lotów nad rejonem MRU i zakazali poruszania się osobom postronnym bez specjalnych przepustek.

W 1934 r. budowa umocnień ruszyła z kopyta. Dla zachowania tajemnicy część obiektów MRU usytuowano w szybach dawnej kopalni węgla brunatnego, a wydobywany podczas prac ziemnych urobek zasypywał pokopalniane XIX-wieczne wyrobiska. System był perfekcyjny i alianci długo nie zdawali sobie sprawy z tego, jaki jest rozmach i prawdziwy cel niemieckich prac w rejonie Warty i Odry. Zadowolenia z postępów nie krył Hitler, który odwiedził budowę w 1935 r. Przez kolejne lata na odcinku od Skwierzyny przez okolice Międzyrzecza aż do Odry powstały imponujące umocnienia połączone jednym z największych na świecie systemem podziemi fortyfikacyjnych.

Zmiana planów

Podczas kolejnej wizyty w MRU Hitler nakazał… wstrzymanie wszelkich prac. Decyzja ta wynikała ze zmiany doktryny wojennej III Rzeszy: zamiast walki pozycyjnej nowa strategia zakładała błyskawiczne uderzenia wojsk pancernych – a w takim scenariuszu dla MRU i jemu podobnych umocnień miejsca już nie było. Mimo tej degradacji łańcuch przydał się w czasie wojny. Gdy alianckie lotnictwo zaczęło nękać niemieckie fabryki zbrojeniowe, w 1943 r. Hitler polecił przenieść całą produkcję wojskową pod ziemię. W sztabie szybko przypomniano sobie o ciągnących się kilometrami podziemnych korytarzach i na terenie MRU więźniowie zaczęli produkować części do niemieckich samolotów i samochodów wojskowych.

Dziś fortyfikacje MRU stanowią prawdziwą gratkę dla tysięcy miłośników historii, podziemi i techniki wojskowej. Każdego roku przyjeżdżają z całego świata, by oglądać „wschodnią linie Maginota”. Wśród nich znalazła się też nasza mała grupa idąca w stronę pancerwerku 717.

Zaglądamy w zęby

Im jesteśmy bliżej, tym bastion robi większe wrażenie. Nad powierzchnię ziemi wystają trzy kopuły z grubej stali. Jedna to kopuła obserwacyjna, dwie strzelnicze. Ostatnie ważą, bagatela, po 42 tony i mają ściany ze stali chromowo-molibdenowej grubości 30 cm. Mieściły się w nich co najmniej dwa karabiny maszynowe. Ze szczytu kopuły obserwacyjnej wysuwano peryskop do oglądania pola walki lub antenę radiostacji. Twierdza wyposażona była także w miotacz ognia (wystawiany przez osobną stalową osłonę), który potrafił postawić w płomieniach cały teren w promieniu 50 m, i granatnik automatyczny (z własną kopułą) o zasięgu do 750 m.

Wejścia do pancerwerku strzegą potężne stalowe drzwi – ważą podobno pół tony! No i, rzecz jasna, gniazdo karabinu maszynowego. Tuż za nimi... zapadnia!

– Na wszelki wypadek – żartuje przewodnik. Za kolejnymi załomami korytarza następne karabiny maszynowe. Budowla, zdawałoby się, nie do zdobycia – zwłaszcza że ściany bunkra z żelbetu mają 1,5 m grubości. Poza stanowiskami strzeleckimi w jej wnętrzu jest jeszcze kilka pomieszczeń dowodzenia i łączności oraz toalety. Wszystkie wyposażone w wygody niezbędne podczas oblężenia – ogrzewanie, wentylację, ciepłą wodę i kanalizację.

Schodzimy kilka metrów niżej, do podziemnej części Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Po zejściu 30 m w głąb ziemi żołnierze mogli zapomnieć, że na górze rozgrywało się piekło wojny. Poza koszarami twórcy MRU umieścili na tym samym poziomie dwa magazyny amunicji (by w razie eksplozji nie stracić całego zapasu), agregaty i ujęcie wody.

Włączamy latarki i ruszamy w drogę do nieoświetlonej części podziemi. Przewodnik pokazuje dziwne zakrętki w betonowych ścianach tuneli. – Zasłaniają specjalne nisze przygotowane do założenia ładunków wybuchowych – wyjaśnia. Gdyby nieprzyjaciel zdobył jeden pancerwerk, dzięki systemowi korytarzy mógłby przejmować kontrolę nad kolejnymi. Szybkie wysadzenie przejścia odcinało dostęp do pozostałej części umocnień.

Korytarze rozwidlają się, łączą, kluczą. Po dwóch godzinach mam wrażenie, że spędziłem w nich cały dzień. Mijamy podziemny dworzec kolejki wąskotorowej i drezynę. Po kolejnej półgodzinie z ulgą wychodzę na powierzchnię. Dla chętnych pozostaje jeszcze całodzienna wycieczka po podziemiach MRU z oglądaniem baterii pancernych, dworców i rozmaitych pomieszczeń i instalacji, których przeznaczenie dawno już zostało zapomniane.

MRU miał być nie do zdobycia – tak jak francuska Linia Maginota. „Maginot” padł bez wystrzału – Niemcy ominęli umocnienia przez Belgię i Holandię. MRU padł po trzech dniach symbolicznego ostrzału. Kiedy 29 stycznia 1945 r. Rosjanie stanęli przed liniami „zębów smoka” i zapór przeciwczołgowych z zespawanych szyn, postanowili rozebrać je pod osłoną nocy. Niemcy byli tak zaskoczeni, że… wzięli ich za własne wycofujące się oddziały! Rosjanie wdarli się za linie MRU, odbyli kilka potyczek i przeprowadzili rozpoznanie. Gdy dwa dni później czołgi Armii Czerwonej stanęły naprzeciw umocnień na całej długości MRU, Niemcy rzucili się do ucieczki.

Zdobyte bunkry czerwonoarmiści szybko pozbawili zdolności bojowej, część obiektów wysadzili, ze wszystkich usunęli uzbrojenie. Odnaleźli przy okazji ukryte w podziemiach dzieła sztuki zrabowane z pięciu polskich muzeów. W latach 50. XX w. Międzyrzecki Rejon Umocniony w czasie akcji pozyskiwania cennych metali dla hut stracił sporo kopuł i innych metalowych elementów. Potem bunkry objęły w swe władanie nietoperze. Gigantyczne podziemia ze stałą temperaturą 10°C stały się zimowym domem dla 12 gatunków latających ssaków. Badający je każdej zimy naukowcy oszacowali liczebność tej „zbunkrowanej” populacji na 32 tys. sztuk! To największa w Europie Środkowej zimowa kolonia nietoperzy.