Kiedy w 1929 roku pojawiła się na rynku książka „The Magic Island” amerykańskiego dziennikarza Williama Seabrooka, wywołała sensację. Autor, podróżnik i awanturnik, przedstawił tam Haiti jako gniazdo czarów, zabobonów i rozpusty. Krwawe ofiary, przesiąknięte rozpustą rytualne tańce, tajemnicze eliksiry – to pociągało czytelników, nawet jeśli przeinaczało fakty. W swojej książce Seabrook wypromował też niejakiego Faustyna Wirkusa, czyli... polskiego króla haitańskiej wysepki La Gonave.

Marine z Polski

Wiadomo, że Wirkus był synem polskich emigrantów. Nie ma tylko pewności, czy spod Rzeszowa, czy z Rypina. Prawdopodobnie ta druga wersja jest prawdziwa. Nie wiemy, czy ochrzczono go jako Faustyna, czy też najpierw nazywał się Bolesław, a potem przybrał nowe imię. 

Na pewno trafił na Haiti jako dziewiętnastoletni marine w 1915 roku, po amerykańskiej interwencji na wyspie (okupacja potrwała do roku 1934). Młody żołnierz piechoty morskiej nudził się tam, póki w ramach swoich obowiązków nie przybył na przybrzeżną wysepkę La Gonave. Na miejscu poznał niejaką Ti Memenne, którą początkowo brano za lokalną mambo, czy też czarownicę (za odprawianie czarów groził jej wyrok). Ostatecznie okazała się niekoronowaną „królową” lokalnej społeczności.

Ona to nieoczekiwanie rozpoznała w Wirkusie reinkarnację dawnego haitańskiego cesarza Faustyna I Soulouque’a, wygnanego z kraju ponad sześćdziesiąt lat wcześniej po nieudanych wojnach z Dominikaną i po buncie w armii. Wkrótce Wirkus został obwołany przez miejscowych Faustynem II. Wojskowi zwierzchnicy wykorzystali to i uczynili Wirkusa w 1925 roku administratorem wysepki. 

Artykuły zamiast tronu


Nie dało się jednak pogodzić służby mieszkańcom La Gonave i posłuszeństwa amerykańskiej armii. Wirkus był zmuszony opuścić wyspę, a po publikacji przez Seabrooka „The Magic Island” – także i szeregi marines. 

Polski król Haiti wykorzystał jednak zdobytą popularność, publikując autobiografię „The White King of La Gonave: The True Story of the Sergeant of Marines Who Was Crowned King on a Voodoo Island” (1931) oraz serię artykułów „The Black Pope Of Voodoo” (1933–34). Na początku lat 30. XX wieku nakręcił też film „Voodoo” (dziś już nieosiągalny, być może na zawsze zaginiony). 

Co ciekawe, Faustyn komentował czarnoksięskie praktyki i zabobony na Haiti, nie wypowiadał się jednak o słynnych haitańskich zombie. Stał się tylko kontrapunktem dla przygód Wirkusa. W przedmowie, którą napisał do jego autobiografii wspomniany Seabrook czytamy: „Każdy człowiek (pod warunkiem, że nie zamienił się w zombie), który widział zbyt wiele stalowych budowli, postawił zbyt wiele kroków na asfalcie i spał w zbyt miękkich łożach, pragnie czasem znaleźć się wśród drzew (i to nie w Central Parku albo Westchesterze), przemierzyć dzikie szlaki i złożyć głowę na twardej ziemi. Każdy człowiek, milioner czy robotnik na dniówce, chce być też królem, niezależnym bytem podlegającym tylko własnej woli, a nie wypolerowanym lub brudnym trybikiem w maszynie”.

Polski król Haiti

Owe awanturnicze przygody Wirkusa spotkały się zresztą z odzewem i w Polsce. W 1934 roku Jan Kilarski wydał w oparciu o jego autobiografię książkę „Biały król Gonawy: dzieje Polaka wśród murzynów Haiti”. Po II wojnie światowej audycje o Wirkusie nadawało zaś… Radio Wolna Europa! Jedno ze słuchowisk powtórzono w 1983 roku, specjalnie z okazji pielgrzymki papieża Jana Pawła II na Haiti.

Wirkus na pewno byłby dumny. Na Haiti wprawdzie po swoim „cesarskim” epizodzie nie wrócił, za to w 1938 roku zabrał głos w sprawach istotnych dla swojego „ludu”. Wzywał do powrotu amerykańskich sił na wyspę – po to, by zapobiec brutalnej polityce dyktatora Dominikany Rafaela Trujillo, odpowiedzialnego za wymordowanie tysięcy Haitańczyków żyjących po dominikańskiej stronie granicy. Czy Wirkus faktycznie bronił swoich „poddanych”, czy był tylko rzecznikiem amerykańskich interesów – trudno powiedzieć. Faktem jest, że rok później wrócił do służby w armii. 

Był w niej do 1945 roku. Wówczas nagle rozchorował się i zmarł. Gdy umierał, zabobony związane z haitańskim voodoo były już trwałym elementem amerykańskiej kultury masowej. 

Artykuł oparty jest na książce Adama Węgłowskiego „Żywe trupy. Prawdziwa historia zombie".

Źródła: