Wieś, która nie jest zaznaczona na mapie, mimo że ma ok. 300 mieszkańców, gościła mnie przez trzy dni. Po pierwszych dwóch, kiedy nie zrobiłem ani jednego zdjęcia, bo ludzie patrzyli na mnie podejrzliwie, byłem zrezygnowany. Dopiero trzeciego dnia ciekawość zwyciężyła i Csángós pozwolili mi się fotografować. Mężczyzna na zdjęciu stoi przed otwartymi drzwiami swego domu. Ciemne wnętrze stało się ramą dla jego twarzy. Ręcznie robiona, tradycyjna czapa nieprzypadkowo nie styka się z framugami – takie „szparki” między najważniejszymi obiektami są elementem wzmacniającym zdjęcie. Gdyby ich zabrakło albo gdyby mężczyzna stał symetrycznie (tutaj ma przesunięte ramiona), fotografia byłaby nudna. Istotny jest także powtarzający się kolor koszuli i ściany.

Francuski fotograf Henri Cartier-Bresson powiedział kiedyś, że każdy ma taką twarz, na jaką zasługuje. W portrecie nie wystarczy pokazać, jak wygląda człowiek. Sztuką jest uchwycenie czegoś unikatowego, co przybliży jego charakter i usposobienie. Trzeba się dobrze przyjrzeć i „odczytać” historię modela, a potem przekazać ją językiem wizualnym, czyli za pomocą fotografii. Można zrobić świetny portret osobie, która nie ma charakterystycznych rysów twarzy. W fotografii dokumentalnej wskazane jest, by ludzie nie patrzyli w obiektyw, bo to odbiera jej wiarygodność. Portret to całkiem inna sprawa – kiedy człowiek spogląda ze zdjęcia prosto w oczy odbiorcy, wrażenie jest dużo silniejsze, niemal jak w przypadku bezpośredniego kontaktu.

Portret jest starą dziedziną fotografii. Robione na niskoczułych materiałach XIX-wieczne dagerotypy wymagały długiego naświetlania, podczas którego model pozostawał w bezruchu, często w nienaturalnej pozie. Relacje między nim a fotografem były wtedy inne niż teraz. Portrety również.