Reklama

Spis treści:

  1. Archipelag Wysp Fryzyjskich
  2. Föhr
  3. Amrum
  4. Wyspy Fryzyjskie – informacje praktyczne

Za oknem wagonu pasą się owce. Skubią trawę, łażą to tu, to tam. Miejsca mają w bród. Jak okiem sięgnąć, zielona równina opasana w oddali równie zieloną wstęgą wału. Zbliżamy się powoli do ciągnącego się kilometrami nasypu, celując w jedną jedyną wyrwę – wrota sztormowe. Pociąg przeciska się między stalowymi skrzydłami i wjeżdża wprost na portowe nabrzeże w Dagebüll. Przy kei stoi prom, marynarze klarują cumy. Krzyczą mewy, świszcze wiatr, powietrze pachnie morzem.

I tylko morza nie ma. Zamiast fal przy brzegu rozlewa się lśniąca tafla piasku i mułu. Teraz, gdy zmierzcha, mieni się niczym masa perłowa. Przy kei rozcina ją pas toru wodnego – jedyna droga przez labirynt mielizn na widoczną w oddali wyspę Föhr. Właśnie tam popłyniemy rano. Ale skoro morza nie ma, to czy to w ogóle wyspa?

Archipelag Wysp Fryzyjskich

Föhr należy do archipelagu kilkudziesięciu Wysp Fryzyjskich ciągnącego się od Danii, przez wybrzeże Niemiec, po Holandię i opasującego Morze Wattowe. Ten niezwykły akwen Morza Północnego rozlewa się na obszarze 15 tys. km2, ale jego taflę trudno zmierzyć – bo jest w ciągłym ruchu.

Dwa razy na dobę woda opada i odsłania watty, rozległe połacie piaszczystego lub mulistego dna. Podczas przypływu stają się one zdradliwymi mieliznami, ale gdy morze się cofnie, z wielu wysp na sąsiednie można przejść stopą – nie zawsze suchą.

Föhr

Przynależące do niemieckiego kraju związkowego Szlezwik-Holsztyn Föhr z całą pewnością jest jednak wyspą. Gdy schodzimy z promu i ruszamy na rowerach przez zielone, mierzące 8 na 12 km wnętrze, jej odrębność i morskość widzimy na każdym kroku. Mijamy tradycyjne, kryte trzcinowymi strzechami fryzyjskie domy z cegły. Nie potrafimy rozróżnić, które zbudowano kilkaset, a które ledwie kilkanaście lat temu – zdradzają to tylko kute z żeliwa daty.

Nagrobki przy gotyckich kościołach snują morskie opowieści: wyryto na nich historie kapitanów sprzed wieków i trójmasztowce żeglujące ku wieczności. Związki z morzem widać nawet na łąkach – zgodnie pasą się na nich krowy, dzikie gęsi i mewy.

– Wyspiarze rozmawiają między sobą w föhring, używanej tylko tu odmianie języka fryzyjskiego – Pia Littman, kuratorka z Muzeum Sztuki Zachodniego Wybrzeża (MKdW) w Alkersum, wymienia kolejny składnik wyspiarskości. Mieszka na Föhr od pięciu lat i choć pochodzi z tego samego landu, Szlezwiku-Holsztyna, to nadal uczy się lokalnych osobliwości.

Miała okazję je poznać, przygotowując wystawę Island Youth fotografa Andreasa Jorna. Na jego zdjęciach widzimy: kenknerów, przebierańców dokazujących w sylwestrową noc, na wpół tajne zebrania haulewjonken, stowarzyszeń kawalerów, dziewczyny w trachtach, tradycyjnych strojach: długich spódnicach, bluzkach, srebrnej biżuterii i przepięknych koronkowych czepcach. – Kilka lat temu tracht wybrano w Niemczech ludowym strojem roku. Tutejsze dziewczyny są z niego naprawdę dumne – podkreśla Pia.

Sztuka na Föhr

Tę dumę od ponad stu lat utwierdza podziw przyjezdnych. Na przełomie XIX i XX w. na Föhr i inne Wyspy Fryzyjskie przyjeżdżali malarze zafascynowani życiem wiejskich społeczności. Ich dzieła są podstawą zbiorów MKdW. Oglądamy rybaków wyciągających łódź na plażę, kryte trzciną domy, dziewczęta w czepcach plotkujące pod lipą.

Skarbem muzeum jest „Dziecięca zabawa na Föhr”. Spory obraz przedstawia odświętnie ubrane dziewczynki i chłopców, pilnujące ich matki, muzykantów ze skrzypcami i akordeonem. Kompozycja jest niemalże fotograficzna, przypomina zdjęcia Jorna z imprez współczesnych nastolatków.

Otto Heinrich Engel znakomicie uchwycił moment i nastrój – Pia chwali kunszt berlińskiego malarza, który jak nikt inny związał swą twórczość z wyspą. – Przyjeżdżał każdego lata, często mieszkał w tym domu. Tutaj też odbyła się uwieczniona przez niego zabawa – rozgląda się po muzealnej sali, która przed stu laty była wnętrzem zajazdu pani Grethjen.

Za pierwszym razem sroga gospodyni przyjęła ponoć malarza nieufnie, ale że dzień był deszczowy, zaprosiła go do środka – nawet dziwak z blejtramami pod pachą nie powinien moknąć! Z czasem nabrała do artysty zaufania, a on urządzał w zajeździe wystawy. – Kiek mol, wat Engel malt hed! Zobacz, co Engel zmalował! – dziwili się wyspiarze, oglądając swe kryte trzciną domy, wiatraki i samych siebie.

Co ciekawe, na obrazach berlińczyka mniej jest pejzaży. A przecież Morze Wattowe – zwierciadło odbijające barwy nieba – wydaje się stworzone dla impresjonistów. – W XIX w. niemieckich artystów fascynowała Skandynawia. Jeździli malować fiordy, skały, wodospady – wylicza Pia. – A jeśli morze, to wzburzone, rozszalałe. Takie ukazywali je malarze z kolonii artystycznej w duńskim Skagen, gdzie Morze Północne ściera się z Bałtykiem – opowiada. Czyżby otaczające Föhr osuchy (brzegowe równiny) wydawały im się za mało spektakularne w porównaniu z surowością Północy?

Przyroda Morza Wattowego

– Czasami mam wrażenie, że nie doceniamy tego pejzażu – Bente Timm spogląda na watty z promenady w Wyk, stolicy wyspy. Kieruje tutejszym oddziałem Schutzstation Wattenmeer, organizacji współpracującej z Parkiem Narodowym Morza Wattowego. Poza nią pracują w nim tylko wolontariusze – wyłącznie ze stałego lądu.

– Mamy chętnych z Bawarii, Zagłębia Ruhry, Hamburga. Ale z Föhr nikogo! To głównie młodzi ludzie, tuż po liceum albo studenci, więc nic dziwnego, że chcą wyjechać daleko od domu – śmieje się. – Ale może my, wyspiarze, przyzwyczailiśmy się do bliskości morza tak bardzo, że wydaje się nam czymś zwyczajnym.

Tymczasem przyroda Morza Wattowego jest wyjątkowa. Osuchy, plaże, wydmy i słone mokradła są domem ponad 10 tys. gatunków roślin i zwierząt. – Wolontariusze regularnie zliczają ptaki albo organizmy żyjące na metrze kwadratowym dna. Patrolujemy też plaże i sprawdzamy, czy nie dzieje się nic niepokojącego – wyjaśnia Bente. – W tym i zeszłym roku mamy dużo wyrzuconych na brzeg muszli. Małże otwierają się i obumierają. Przesłaliśmy okazy do laboratorium i okazało się, że jedną z przyczyn jest wyjątkowo ciepłe lato. Być może temperatura wody staje się zbyt wysoka dla małży.

Ciepła woda odpowiada za to ostrygom. I nie jest to dobra wiadomość. – To gatunek z Pacyfiku sprowadzony około stu lat temu, gdy wytrzebiono ostrygi europejskie. Świetnie się zaadaptowały i wypierają rodzime gatunki – Frederik obraca w dłoniach obrośniętą algami kulę z kilkunastu zlepionych muszli.

Wycieczka po wattach

Stoimy pośrodku morza, dobry kilometr od plaży w Wyk. Frederik, wolontariusz Schutzstation, zabrał nas na wycieczkę po wattach. Obserwujemy ogromne mewy srebrzyste, jeszcze większe mewy siodłate i mniejsze śmieszki – łapkami udeptują muł, wypychając na wierzch małże. Biegusy trzymają się na dystans, drobiąc po twardym piasku, ostrygojady wtykają w dno długie dzioby. – Potrafią otwierać muszle na trzy różne sposoby, a młode uczą się jednego z nich od starszych osobników ze swej populacji – objaśnia Frederik.

Gdy docieramy wreszcie do morskiej toni, pytamy o ssaki. – Morświny żyją w otwartym morzu, a foki wolą odludne łachy – słyszymy. Jak wielu przyjezdnych, wypatrujemy większych, efektownych zwierząt – nie wiedząc, że cichych bohaterów Morza Wattowego mamy pod stopami.

– Poszukajmy kogoś z naszej Małej Piątki – Frederik wbija w dno łopatę i z bryły mokrego piasku ostrożnie wyjmuje coś na kształt dżdżownicy. Robaki piaskowe nazywają się i wyglądają niepozornie, ale bez nich Morza Wattowego po prostu by nie było. Żywią się materią organiczną i wydalają czyściutki piasek – miliony kopczyków zwiniętych nitek spaghetti na dnie. – Gdyby nie to, morze zamieniłoby się w błotniste mokradło – mówi Frederik.

W duecie z wattwurmami pracują sercówki, które zasysają i filtrują wodę. Czmychające nam spod nóg krabiki, raczyńce jadalne, są z kolei źródłem pożywienia dla milionów ptaków – podobnie jak wattschnecke, maleńkie ślimaki w szpiczastych muszelkach. – To nasi rekordziści. Są najliczniejsze: na metrze kwadratowym znajdujemy ich nawet po sto tysięcy. I najszybsze! Uniesione pływami potrafią pokonać w godzinę 5 km – Frederik z pasją opowiada o kolejnym członku Małej Piątki.

I tylko ostatniego z gatunków nie udaje nam się wypatrzyć podczas wycieczki. Z garnelami, niedużymi krewetkami, spotykamy się za to na… lunchu. To stały element wyspiarskiego menu.

Utersum

Po południu ruszamy polną dróżką na południowy zachód Föhr. To najbardziej urozmaicona część wyspy: po prawej zza pagórka sterczą skrzydła wiatraka w Borgsum, po lewej łąki opadają ku wąskiej plaży. Są podmokłe, pocięte kanałami, nakrapiane fioletowymi plamami słonolubnych zatrwianów (popularne tu rośliny kwiatowe z rodziny ołownicowatych) – ozdób letniego pejzażu wysp. W ujściu rzeczki Godel setki mew, siewek i ostrygojadów grzebią w piasku w poszukiwaniu kolacji. Poza nimi i nami nie ma tu żywej duszy.

Wyspy Fryzyjskie
Wyspy Fryzyjskie fot. Shutterstock

Ludzie, jak zwykle o tej porze, zlecieli się do pobliskiego Utersum. Część obsiadła wał przy plaży, by z zachodniego skraju wyspy obserwować odwieczne morskie misterium – kulę słońca znikającą za horyzontem.

Większy gwar panuje jednak w centrum wsi. Trwa festyn, tańczą kobiety we fryzyjskich strojach, czepce kołyszą się w rytm kroków. Gdy skończą, idą do stoiska z napojami i zgodnie zamawiają tradycyjny drink z Föhr, czyli... Manhattan. Przepis na whisky z wermutem przywieźli emigranci, którzy w XIX w. płynęli za chlebem przez Atlantyk – i niekiedy wracali z pełną kiesą i nowymi obyczajami.

Tancerki wznoszą toast, kapela intonuje… przebój country zaaranżowany na orkiestrę dętą. „Country roads, take me home, to the place I belong” – śpiewają wszyscy i nie wiemy, który z domów mają na myśli. Jutro to my wyruszymy na zachód – na sąsiednią wyspę Amrum.

Amrum

Föhr to w zasadzie skrawek łąki pośród płycizn. Gdyby nie wał wzdłuż brzegów, zalewałyby ją zimowe sztormy – a może nawet zatopiły na dobre. Amrum też robi za wał – naturalny i znacznie potężniejszy. Należy do zewnętrznego łańcucha długich i wąskich wysp, które jak poszarpana mierzeja osłaniają watty i płaskie wysepki przed falami Morza Północnego.

Doskonale widzimy to ze szczytu tutejszej latarni morskiej, jednej z najwyższych w Niemczech – wraz z wydmą mierzy ponad 60 m. Wieżę w biało-czerwone pasy zbudowano na początku lat 70. XIX w., po serii katastrof na wodach omywających Amrum i sąsiedni Sylt. Nie bez komplikacji – po kilku tygodniach majstrowie zastrajkowali, narzekając na nudę. Cóż mieli na wyspie do roboty? Cztery czy pięć wsi, poza tym tylko morze i piach. A raczej morze piachu – ponad połowa Amrum to wydmy i plaża. Długi na kilkanaście kilometrów złocisty rogal.

Pejzaż ten, tak samo jak watty, ciągle się zmienia. Wędrując ścieżynką pośród wydm, patrzymy, jak wiatr nieustannie modeluje obłe pagóry na nowo, przesuwając je ziarenko po ziarenku, a kępy srebrzystych traw i łany wrzosów próbują utrzymać świat w ryzach.

Kniepsand

Wreszcie zza kolejnego garbu wyłania się szafirowa toń, a chwilę później plaża – największa, jaką w życiu widzieliśmy. Kniepsand też jest w ciągłym ruchu. Ogromna łacha jeszcze kilkaset lat temu była osobnym lądem, aż w końcu, dryfując z pływami, falami i wiatrem, otuliła Amrum piaszczystym kożuchem.

Niemal 10 min zajmuje nam przebrnięcie ze skraju wydm na brzeg morza: twardy, wilgotny, nakrapiany setkami muszli. Ruszamy ku południowemu krańcowi wyspy. Wiatr gna po niebie białe obłoki, a po morzu – grzywy fal, które rozlewają się co chwilę i omywają nam stopy.

Wittdün

Coraz szerzej, choć wydaje się to niewiarygodne, rozlewa się też plaża. Gdy po godzinie marszu odbijamy ku majaczącym w oddali dachom portowego miasteczka Wittdün, do wydm mamy ponad kilometr.

Siadamy w barze przy promenadzie, zamawiamy flammküchen z krewetkami, szlezwickie piwo i, mrużąc oczy, spoglądamy w dal. Słońce, mewy, wiatr – cudowne nadmorskie popołudnie. I znów tylko morza brak. Hen na horyzoncie, za bezmiarem plaży, srebrzy się migotliwie jego cienka kreska.

Wyspy Fryzyjskie – informacje praktyczne

Dojazd

  • Na Föhr i Amrum dostaniecie się promem z Dagebüll w 1–2 godz.
  • Do Dagebüll kursują pociągi z Hamburga.

Transport

Po wyspach najlepiej poruszać się rowerem.

Noclegi

  • Sternhagens Landhaus. Kilkusetletnie fryzyjskie gospodarstwo we wsi Oevenum w sercu Föhr. Domowe śniadania!
  • Jeśli marzycie o nocy pod gwiazdami i z szumem fal w tle, wynajmijcie jeden z pięciu sypialnych koszy plażowych na Föhr (w Wyk, Nieblum lub Utersum). W cenie pościel, lampka, dostęp do toalety.
  • Na Dünencamping Amrum legalnie rozbijecie namiot na wydmach. Do plaży jest stąd kilkaset metrów – i drugie tyle do morza!

Jedzenie

  • Namine Witt w Nieblum. Znakomity karmazyn i zupa z siei podawane we wnętrzach 200-letniego domu.
  • Pobliskie Bean’s Kitchen zaprasza na morskie burgery: z marynowanym łososiem i plackiem ziemniaczanym lub matiasem i sałatką.
  • W Im Apfelgarten w Borgsum zjecie sałatki, zupy i lokalne sery, oczywiście pod jabłonią. Do tego tłoczone na miejscu soki i wino z Föhr.

Źródło: archiwum NG

Reklama
Reklama
Reklama