Antyczne miasto, które przegrało z trzęsieniem ziemi – dziś to jeden z turystycznych hitów
Zatopione miasto, tajemnicze sarkofagi, wykute w skale grobowce, rzymskie teatry i piękne plaże. To wszystko kryją Kekova i Wybrzeże Licyjskie.

Spis treści:
- Starożytne ruiny na Kekovie
- Kalekoy, Demre: sarkofagi i teatr
- Licyjczycy: Szwajcarzy starożytności
- Kaş – kurort na półwyspie
- Kekova – jak zaplanować podróż
Schody prowadzą wprost w turkus morza. Kamienne ściany domów wystają z płycizny. Zdobnie obramowane drzwi wychylają się z nabrzeżnych krzaków. Zarysy niektórych domów są odbite w klifie – tu był dach, tam widać wykute w równych odstępach kwadratowe ślady po konstrukcji podtrzymującej strop. Wyżej, na zboczu, piętrzą się szare ruiny wyglądające trochę jak klocki rozrzucone przez znudzone dziecko. To wszystko oglądam z pokładu łodzi wolno sunącej wzdłuż wybrzeża wyspy Kekova (na liście UNESCO).
Starożytne ruiny na Kekovie
Gdyby wzbić się w powietrze i mieć szansę zobaczenia pozostałości tego starożytnego miasta z góry (bez pozwolenia nie można latać tu dronem), jeszcze lepiej byłoby widać zarysy ścian, murów i podwórzy kryjące się w przejrzystej wodzie. Za plecami mają one długą i wąską wyspę, ot, właściwie grzbiet skalny położony równolegle do lądu. Nigdy nie było tu wody pitnej, więc każdy z domów miał wydrążony w skale zbiornik na deszczówkę.
„Dolichiste” – pisze o tym miejscu, nazywanym dziś Kekova, Pliniusz w I w. n.e. i Ptolemeusz w wieku III. Kwitnące i bogate miasto portowe leżące mniej więcej w połowie drogi pomiędzy dzisiejszą Antalyą a Dalamanem. Pamiątka po wspaniałej cywilizacji licyjskiej, która dała nazwę południowo-zachodniemu wybrzeżu Turcji, w miejscu gdzie Morze Śródziemne spotyka się z Egejskim. Zniszczyły je dwa potężne trzęsienia ziemi z 141 i 240 r., a trzecie w VI w. przypieczętowało sprawę. Wedle wyliczeń archeologów domy na nabrzeżu zapadły się w ciągu jednej sekundy aż o 4,5 m.
Wraki pod wodą
Gdyby z kolei zanurzyć się w morzu, naszym oczom ukazałyby się kamienne mury pokryte osadami narastającymi przez wieki, fundamenty, kanały, rury z terakoty. A potem wielki uskok i głębina. Archeolodzy, schodząc na 50 czy 60 m w głąb, odkryli tu stosy amfor oraz aż 400 wraków statków! Wśród nich liczący 3600 lat i nazwany Kumluca najstarszy odkryty wrak świata. Liczy on ok. 14 m długości i przewoził ładunek miedzi z kopalń na Cyprze. Najprawdopodobniej zmierzał ku Krecie ery cywilizacji minojskiej, gdzie przetwarzano miedź na brąz.

Wrak spoczywa w godnym towarzystwie, w sąsiedztwie statku Uluburun z ok. 1305 r. p.n.e. i Cape Gelidonya z ok. 1200 r. p.n.e. To wyjaśnia, dlaczego w kusząco turkusowych wodach wokół Kekovy nie można ani pływać wpław, ani nurkować (chyba że ze specjalnym zezwoleniem). Stanowisko archeologiczne wciąż kryje masę niespodzianek, teren do badań jest ogromny, a samozwańczy poszukiwacze skarbów zdążyli już wyłowić bodaj wszystkie amfory zatopione na niedużych głębokościach.
Skąd tu tyle wraków? Wybrzeże Licyjskie, pełne wbijających się w morze półwyspów, spektakularnych klifów oraz wysp i wysepek, przez wieki miało strategiczne znaczenie na szlaku morskim wiodącym z Lewantu (terytoria dzisiejszych: Izraela, Palestyny, Syrii, Jordanii i Libanu) do Egiptu i dalej. A że w starożytności żeglowano tylko za dnia, przepływające statki chcąc nie chcąc musiały się zatrzymać w którymś z licyjskich portów. Te bogaciły się i wyrastały na wspaniałe miasta, jak chociażby to, którego ruiny oglądam.
Portowe doki doskonale widać pod wodą, gdy wpływamy w niewielką zatoczkę z plażą, przy której stoi zrujnowany bizantyjski kościół, jedna z najmłodszych zachowanych tu budowli. Młodszych niż te pochodzące z VII–VIII w. nie ma, więc archeolodzy stwierdzili, że wtedy właśnie okolice te opustoszały.
Kalekoy, Demre: sarkofagi i teatr
Ruszamy ku znajdującemu się po drugiej stronie przesmyku, na stałym lądzie (choć można tu dotrzeć tylko pieszo lub łodzią), miasteczku Kalekoy, antycznej Simenie, nad którą dominują ruiny zamku. Turecka flaga powiewa na wieży, pod nią mury z flankami, niewielki port, kilka pensjonatów i knajp z leżakami. Kawałek dalej, na wzgórzu, niczym porozrzucane kręgle stoją kamienne sarkofagi. Wyglądają jak podłużne domki, których prostopadłościenna konstrukcja przykryta jest dachem w kształcie odwróconej do góry dnem łodzi. Stoją pośród chaszczy, a jeden z nich, ten najsłynniejszy, osiadł na płyciźnie, tuż za portem. Wrzuciło go tu trzęsienie ziemi sprzed wieków. Nawet nie trzeba do niego płynąć, dojdziemy, brodząc w wodzie po kolana.
Domy żywych przeplatają się tu z tymi dla zmarłych, bo Licyjczycy wierzyli, że ich dusze przenoszone są do zaświatów przez uskrzydlone demony przypominające skrzyżowanie ptaka z syreną. By im to ułatwić, umieszczali grobowce wzdłuż wybrzeża lub na szczytach klifów. Sarkofagi, które oglądam, swój kształt zawdzięczają wpływom greckim, bo wcześniej Licyjczycy po prostu wykuwali grobowce w klifach.

To, jak wyglądały takie cmentarzyska, podziwiam w odległej o dwa kwadranse drogi starożytnej Myrze. Powstała ponad 2,5 tys. lat temu, a jako że była jednym z ważniejszych punktów Licji, trafiało do niej mnóstwo towarów przewijających się przez port w Kekovie. Dziś wyrosło na jej miejscu miasto Demre, które wygląda, jakby całe było przykryte plastikiem i szkłem. To szklarnie wypełnione pomidorami, papryką i ogórkami. Kończą się one dosłownie na płocie, którym ogrodzono starożytne ruiny.
To dość surrealistyczny widok. Stojąc plecami do tych niezbyt atrakcyjnych wykwitów współczesności, staram się ignorować ich brzydotę, porażającą w kontraście z pięknem świata antycznego. Po całym zboczu wzgórza rozsiane są grobowce licyjskich dostojników. Wykute w piaskowcu, naśladujące domy i świątynie, pełne zdobień, kolumn i portyków. Zaraz obok – świetnie zachowany teatr z czasów rzymskiej kolonizacji. Uważany jest za największy w Licji, a przypomina kamienne schody gigantów. Do tego zachwyca doskonałą akustyką.
Licyjczycy: Szwajcarzy starożytności
Niewątpliwie Licyjczycy mieli dobry gust i pieniądze. Ale kim tak naprawdę byli przedstawiciele tej nieco zapomnianej cywilizacji? Homer pisze o nich w Iliadzie jako o sprzymierzeńcach Trojan. Z kolei historycy z fantazją lubią nazywać Licyjczyków „Szwajcarami starożytności”, bo choć potrafili zaciekle bronić swoich miast, to starali się zawsze jak najdłużej zachować neutralność. Bogactwo zawdzięczali pracowitości oraz smykałce do handlu.
Wyznawali też rewolucyjny jak na tamte czasy pogląd, że współpraca czyni cuda, dzięki któremu stworzyli pierwszą organizację demokratyczną w dziejach. Federacja Licyjska była unią 23 państw-miast. Gwarantowała każdemu z nich z jednej strony niezależność, z drugiej – bezpieczeństwo i harmonijny rozwój. Warto dodać, że kobiety miały w Licji prawa równe mężczyznom.
Najważniejsza w federacji była Patara pełniąca funkcję stolicy. Herodot wspominał o niej jako o świętym mieście Apollina kryjącym wyrocznię. W świecie greckim przewyższała ją podobno tylko ta w Delfach. Gdy wpisuję hasło „Patara” w Google Maps, najpierw wyskakuje mi długa i piękna plaża o bielutkim piaseczku. A zaraz za nią stanowisko archeologiczne. I tyle. Zapomniana stolica. Dlatego że była wielkim miastem, wykopaliska kosztują fortunę, a ich końca nie widać.
Chociaż niedawno sprawy jakby przyspieszyły. Najpierw, w 2010 r., odrestaurowano najstarszy zachowany budynek demokratycznego parlamentu. Wspaniały, mieniący się bielą kamienia, aż w słońcu razi w oczy. A potem prezydent Turcji ogłosił 2020 rokiem Patary i z tej okazji dawny blask odzyskała pyszna brama wjazdowa w formie łuku triumfalnego. Zabrano się też do latarni morskiej, jedynej zachowanej ze wszystkich starożytnych latarń, oraz do kolumnady głównej ulicy prowadzącej ku morzu. Idę nią na przechadzkę w rytmie wybijanym przez stojące po obu stronach dostojne kolumny, które w zawieruchach historii pogubiły zdobne kapitele. Jest pięknie.
Im mocniej archeolodzy wbijają łopaty w tutejsze pagórki, na których pasą się krowy, tym ważniejsza okazuje się Patara. Ustalono, że jej port, szeroki na 400 i głęboki na 1600 m, był jednym z największych w tej części Morza Śródziemnego. W jego magazynach przechowywano ogromne zapasy zboża. Port zapewnił miastu zarówno chwałę, jak i upadek. Bo im bardziej wypełniał się piaskiem, tym bardziej stolica traciła na znaczeniu. Aż w końcu piasek pokrył całe miasto, świetnie przy tym konserwując teatr rzymski, bizantyjską bazylikę, cysternę czy akwedukt.
Kaş – kurort na półwyspie
Do współczesności wracam krętą drogą biegnącą pośród stromych klifów wybrzeża. Zachwycają widoki na małe zatoczki, wyspy na horyzoncie i morze w dole. Za cel mam Kaş, dawne Antiphellos, które zbiło fortunę na produkcji delikatnych gąbek. Dziś to skrzyżowanie kameralnego kurortu i miasteczka portowego położonego u stóp wąziutkiego jak palec półwyspu.
W Kaş jest świetne życie nocne, są doskonałe knajpy, sklepiki z rękodziełem i masa butikowych hoteli tonących w bugenwillach. Większość nie ma dostępu do plaży, ale każdy z nich na kamienistym wybrzeżu wzniósł schodkowe, pełne wygodnych leżaków tarasy z drabinkami prowadzącymi wprost ku łagodnym falom. Woda jest ciepła, mimo że już mocno po sezonie. Z knajpki na nabrzeżu dobiegają przyjemna muzyka i cudne zapachy.

Po tej intensywnej kąpieli w starożytności przyda mi się nieco współczesnych przyjemności. Choć jeszcze mnie kusi, żeby odwiedzić zgrabny łuk teatru greckiego na 4 tys. osób, tak znakomicie odnowiony, że odbywa się w nim latem festiwal filmowy krótkich metraży z całego świata. W końcu stoi tuż obok, w zasięgu spaceru wzdłuż wybrzeża.
Kekova – jak zaplanować podróż
Dojazd
- Najbliżej jest lotnisko w Dalamanie, nieco dalej – w Antalyi. Dolecimy tu liniami Turkish Airlines (z przesiadką w Stambule, od 1 tys. zł) lub lotem czarterowym (od 570 zł).
- Podróż samochodem z Dalamanu do Kaş zajmuje ok. 2,5 godz., a do Antalyi – nieco ponad 3.
Nocleg
Novva Hotels – pięknie położony tuż za Kaş, w nowocześnie urządzonych willach z widokiem na morze. Niektóre pokoje mają niewielkie baseny na tarasie; 2-os. od 670 zł, z pysznym śniadaniem.
Jedzenie
- Dogal Anne Eli – rodzinna restauracja na wzgórzach za Kaş. Zjemy tu tradycyjne tureckie śniadania, a także m.in.: menemen (lokalna wersja szakszuki), owcze i kozie sery, kilka rodzajów pieczywa prosto z pieca, konfiturę cytrynową i marmoladę dyniową.
- Capra Çukurbağ – przykład nowoczesnej kuchni licyjskiej. Atmosfera jest kameralna, tylko jeden długi stół i dwa 2-os.
Warto wiedzieć
- Rejsy ku Kekovie ruszają z Kaş i Demre, ale zdecydowanie najbliżej jest tam z leżącego po drugiej stronie przesmyku Kaleüçağız. Jego port jest szczelnie wypełniony turystycznymi łodziami. Można stąd ruszyć w 7-godzinny rejs, podczas którego zobaczymy nie tylko zatopione miasto, ale też okoliczne jaskinie i zatoczki; od 33 euro.
- Punktem obowiązkowym wizyty w tych okolicach jest kościół św. Mikołaja w Demre (na liście UNESCO). Jego patronem jest oczywiście biskup Miry, który zawdzięcza obecną popularność amerykańskiej popkulturze. Na zniszczonych, pozbawionych oczu freskach zobaczymy, jak naprawdę wyglądał święty. Zasłynął on z pomocy miejscowym dzieciom, ale też z brutalnego tępienia zwyczajów pogańskich.
Źródło: National Geographic Traveler
Nasz ekspert
Anna Janowska
Dziennikarka i pisarka podróżnicza. Wszystko robię wolno, więc wpisuję się – niejako mimo woli – w trend na podróżowanie slow. Nie liczę odwiedzanych krajów, bo napędza mnie ciekawość świata, a nie potrzeba bicia rekordów. Szczególnie pociągają mnie wyspy, bo widok na wodę to coś, co uwielbiam, a ograniczone terytorium i efekt – nawet pozornego – oddalenia mnie fascynują. Od niedawna więcej podróżuję na krótszych dystansach, bo przeprowadziłam się do Tuluzy i wciąż odkrywam ten nowy dla mnie kawałek Francji.


