Tuszetia w Gruzji to serce Kaukazu. Dzikie góry, wyludnione wioski i ujmująca gościnność
Leżąca we wschodniej Gruzji Tuszetia to jeden z najbardziej dzikich zakątków kraju. Położona jest na północnych zboczach Wielkiego Kaukazu. Od północy i wschodu graniczy z republikami federacji rosyjskiej: Czeczenią i Dagestanem.

Spis treści:
- Wyludnione wioski
- Monastyr Alawerdi
- Omalo – stolica Tuszetii
- Dartlo
- Girevi
- Tuszetia – informacje praktyczne
Uchylam płachtę wejścia do namiotu i… widzę przed sobą owczarka kaukaskiego. Stoi dwa metry ode mnie, a z jego gardła wydobywa się chrapliwy warkot. Pasterskie psy przemierzające góry Tuszetii – położonego tuż przy rosyjskiej granicy, zapomnianego przez świat regionu Gruzji – to poważni zawodnicy. Jeżeli im podpadniesz, jesteś w kłopotach. Ich kły przecinają skórę w sekundę.
Zastygam w bezruchu, próbując oszacować, czy choćby zdążę zasunąć zamek namiotu. Melodyjny gwizd sprawia, że napięte niczym struna ciało psa łagodnieje – z prawej pojawia się pasterz. Jestem uratowany! Przysiadamy na pieńku; na kuchence przygotowuję kawę. – Moje dzieci wyjechały do Tbilisi, ale ja się nigdzie nie wybieram – mówi mężczyzna. – Nie znam innego życia, moim światem są góry, owce i psy.
Wyludnione wioski
Jednak pasterska tradycja nawet i tu, w tak odizolowanym od reszty świata miejscu, powoli zanika. – W latach 50., gdy Gruzja należała jeszcze do Związku Radzieckiego, mieszkańcy wiosek w Tuszetii zostali przymusowo przesiedleni na niziny – opowiada. – Zabroniono im powrotu i zajmowania się tym, co robili od pokoleń. Po uzyskaniu niepodległości zakaz został zniesiony, ale wiele osób nie chciało się już znowu przenosić. Życie na nizinach jest wygodniejsze. Górskie wioski pozostały wyludnione.
Tradycja, która sięga przynajmniej XVI w., każąca wędrować pasterzom ze stadami, zaczęła się chwiać. Przez stulecia dwa razy w roku pokonywali pieszo ponad 200 km, jesienią schodząc z gór i wiosną odbywając tę samą wędrówkę, tyle że w przeciwnym kierunku. Dziś życie miejscowych w niewielkim stopniu skupione jest wokół owiec.
Wydeptane przez pasterzy ścieżki wciąż są tu jednak często jedynymi szlakami, którymi można podążać. Są pewniejsze niż mapy i drogowskazy. Kierują piechurów ku drewnianym szałasom, w których można spędzić noc, biegną pomiędzy źródłami wody, idą najdostępniejszymi wzniesieniami. Ostatnie kilka dni spędziłem, błąkając się po zboczach i dolinach, często nie do końca wiedząc, dokąd zmierzam, ale ślady owczych racic odbite w miękkiej ziemi zawsze wskazywały mi w końcu odpowiedni kierunek.
Monastyr Alawerdi
Zanim tu trafiłem, zajechałem do monastyru Alawerdi stojącego u bram Tuszetii. Monumentalny budynek o funkcjach obronnych przyciąga wzrok z oddali, będąc jedynym mocno zaznaczonym punktem na płaskiej nizinie oddanej pod rzędy winorośli. Mający za tło góry Kaukazu klasztor nazywany jest katedrą, a jego gigantyczna, wysoka na 55 m kopuła zdaje się dotykać nieba.
Alawerdi powstał w XI w., a na jego lokalizację wybrano dość nietypowe miejsce – zupełnie odsłonięte, otwarte, niekryte żadną doliną lub stokami. Tak jakby chciano, by ściągał najeźdźców, którzy przez setki lat przetaczali się przez te ziemie. I rzeczywiście, aż do 1615 r., gdy kompleks zdobył perski szach Abbas I, wszystkie zbrojne plemiona podbijające te tereny utykały w tym punkcie, nie mogąc sforsować wysokich kamiennych murów twierdzy-klasztoru. Gdy nadchodziły ciężkie czasy, mieszkańcy okolicznych wiosek kryli się w siedzibie mnichów, licząc na to, że nie tylko uchronią w ten sposób życie, ale też chrześcijańską wiarę.
Dziś panuje tu zaskakująca cisza – w klasztorze zabronione są rozmowy i robienie zdjęć, a wstęp mają wyłącznie osoby stosownie odziane (co w przypadku kobiet oznacza chustkę na głowie i długą suknię, a mężczyzn – strój bez krótkich rękawów i nogawek). Cały hałas dzisiejszego świata został tu zniwelowany. Pozostają nabożna cisza przerywana jedynie furkotem skrzydeł ptaków wirujących nad kompleksem, surowe kamienne mury i ciche modlitwy mnichów, które mają utrzymać świat w jednym kawałku.
Omalo – stolica Tuszetii
Moim głównym celem było jednak Omalo, nazywane stolicą Tuszetii, choć od razu trzeba dodać, że ten zaszczytny tytuł przypadł wsi głównie dlatego, że to jedno z nielicznych miejsc w regionie, do którego da się dojechać samochodem. Tak czy inaczej to nie jest prosta podróż. Żwirowa, pełna dziur droga z Telawi ciągnie się przez blisko 70 km, a jej pokonanie zajmuje 5–6 godz. Z mozołem wspinam się po zboczach, pokonując serpentyny, które skłoniły niegdyś goszczącą tu ekipę telewizji BBC do mianowania tej drogi najniebezpieczniejszą przeprawą samochodową na świecie. O tym, że nie wszyscy kierowcy docierają do celu, świadczą czarne nagrobki na poboczach.
Ucieszyłem się więc, że mój kierowca okazał się spokojnym 60-letnim mężczyzną, który większość życia spędził za kółkiem. Prowadził auto powoli i pewnie, pozwalając kołom wpadać w szerokie rozpadliny, z których jednak zawsze się wydobywał, i beznamiętnie wjeżdżając w zalewające drogę wodospady lejące się z gór. Przez 5 godz. naszej podróży odezwał się może trzema zdaniami. Przy tym ani na moment nie rozstawał się z papierosem. Uznałem jednak, że jeżeli ceną za bezpieczne dotarcie do celu jest gęsty dym wypełniający wnętrze auta, jestem w stanie ten koszt zaakceptować.
Górne Omalo zamieszkuje niecałe 50 osób (jest jeszcze Dolne Omalo, nieco bardziej zaludnione). Z nadejściem jesieni większość z nich przenosi się na niziny sąsiedniej Kachetii. W wiosce zostaje dosłownie kilku mieszkańców, którym niestraszna jest perspektywa pozostania przez kilka miesięcy poza światem. Zdani są wówczas na własne siły oraz zapasy żywności i pakunki zrzucane co miesiąc przez helikopter, którym przylatują na służbę pogranicznicy (bliskość rosyjskiego Dagestanu i Czeczenii każe władzom zachować czujność).
Spacerując pomiędzy niskimi kamiennymi domami, w których prąd płynie, jeżeli starczy paliwa do generatora lub słońca grzejącego panele fotowoltaiczne, próbowałem sobie bezskutecznie wyobrazić, jak wygląda życie w gruzińskiej wsi tonącej w śniegu i samotności.
Poezja i wino pozwalają przetrwać
By żyć tu cały rok, trzeba być ekscentrykiem. Takim jak Kako, mężczyzna o haczykowatym nosie i łagodnym spojrzeniu. W Omalo mieszka od niemal pół wieku. Zajmuje się gospodarstwem i pisaniem wierszy. Pozostaje na stanowisku nawet w najbardziej mroźne zimy, gdy temperatura spada do minus 30 st. C. Dzień zaczyna od kubka kawy, później dogląda kur, pieli grządki w ogródku. Wieczorem wychodzi spędzić z pastwiska krowy. W wolnych chwilach kreśli kilka linijek poezji lub duma nad prawidłami tego świata. Niemal w tej samej chwili potrafi być rolnikiem i hodowcą oraz artystą i filozofem.
Gdy go odwiedziłem, nalał do szklanek z grubego szkła wina i nakroił plastrów sera (wszystko własnej roboty). Poprosiłem, by przeczytał kilka swoich wierszy. Przyniósł z domu zeszyty ze stronami wypełnionymi równymi liniami. Czytał niespiesznie niskim spokojnym głosem. Nie przeszkadzało mi, że nie rozumiałem ani słowa, wystarczyła melodia języka.
Ciągoty Kako do poezji nie są w tym kraju czymś wyjątkowym. Gruzja kocha bardów i poetów. Jedną z częściej uwiecznianych postaci jest tu Waża Pszawela, twórca epickich wersetów opiewających życie pasterzy, myśliwych, kobiet. Urodził się w kamiennej chatce w górskiej Chargali, a potem – już jako dorosły człowiek – pokonał 2 tys. km wozem konnym w drodze do Petersburga, w którym zapragnął studiować prawo.
Pszawela nie był zwolennikiem cywilizacji, szybko więc wrócił do Gruzji. Tu napisał ponad 400 wierszy wielbiących naturę i opowiadających o szukaniu życiowej wolności. Przypomniałem sobie słowa wydawcy, Nodara Dugladze: „Poezja pozwalała nam przetrwać. Gdy wróg nas napadał, siadaliśmy z nim do stołu, piliśmy dużo wina i recytowaliśmy niekończące się wiersze. To był nasz sposób na uwiedzenie tych, którzy byli nam przeciwni”.
Słuchając recytacji Kako, miałem jednak wrażenie, że miejscowi mają zdolność uwodzenia wszystkich, nie tylko wrogów. Gdy skończył czytać, wysunął rękę i nakreślił palcem kierunek mojej wędrówki w następnych dniach. Dartlo, Girevi, Shenako, Baso, Kvavlo, Chesho, Tsotava – wymienił wioski Tuszetii, do których mógłbym dojść pieszo.
Dartlo
Zacząłem od Dartlo. Ruszyłem wąską ścieżką z Omalo, wspinając się na trawiaste pagórki, by zejść w końcu trawersem do wąskiej doliny i podążyć wzdłuż prowadzącej mnie do celu rzeki Pirikita Alazani. Wciśnięte w strome zbocza Dartlo ulepione jest z domów z płaskich kamiennych płyt przykrytych łupkowymi dachami. Ale na listę światowego dziedzictwa UNESCO trafiło przede wszystkim ze względu na średniowieczne wieże, podobne do tych, które dziś przyciągają turystów w gruzińskiej Swanetii. Ich masywne kształty górują nad lichymi chałupkami. Czekają w pogotowiu – gdy nadejdą złe czasy, można w nich ukryć dobytek, zwierzęta, rodzinę i trwać odgrodzonym od niebezpieczeństw.

A tych nigdy tu nie brakowało. Pojawiali się agresorzy z rosyjskiego dziś Dagestanu czy feudałowie z Kachetii. Czasem trzeba było też szukać kryjówki przed ludźmi z sąsiednich wiosek. Zemsta rodowa, której tradycja przechodzi tu z pokolenia na pokolenie, żywi się sprawami trywialnymi. Powodem wojny może być krzywe spojrzenie, nieuregulowany dług, sprzeczka… Plamę na honorze zmywa przelana krew, choć czasem wystarczy wykupić się odpowiednią sumą pieniędzy lub podarkami.
Dalej ruszyłem do Girevi, trzymając się wartkiego nurtu rzeki Alazani i idąc po żwirowanej drodze w głębokiej kotlinie zamkniętej po obu stronach wysokimi, pełnymi zieleni stokami. Szlak był łatwy, wyjeżdżony przez terenowe auta, a podłoże ubite. I gdy po kilku godzinach marszu pomyślałem, że wędrówka po tych górach jest jednak prosta, droga gdzieś nagle odbiła.
Girevi
Do dyspozycji miałem wąską ścieżkę wijącą się po skalnych blokach zalewanych przez rzekę. Pokonanie ostatniego odcinka okazało się wyzwaniem dla kolan, które musiały znieść ciągłe wspinanie się i zeskakiwanie z kamieni. Aż dotarłem do Girevi – wioski złożonej z dziesięciu domów. Brak zasięgu telefonów, prąd z agregatów, ale przy tym życzliwy gest starszej gospodyni, która podsunęła mi od razu pękaty kubek pełen piwa aludi.
Ten zadziwiający napój jest lokalną specjalnością przyrządzaną z chmielu i jęczmienia górskiego. Piwo zaskakuje słodkawym smakiem przełamanym kwasowością ze zboża. Nie ma dwóch takich samych aludi, robione w domowych warunkach kształtowane jest przez niedający się do końca okiełznać proces fermentacji. To ona nadaje napojowi charakter. Popijałem je na zamknięcie dnia otoczony serdecznością mojej gospodyni, która wyszykowała wygodne łóżko, a stół zastawiła przekąskami. W takich miejscach jak Girevi ludzie wciąż się cieszą z obecności gości; w jednej chwili stajesz się centrum ich świata.
W kolejnych dniach krążyłem pomiędzy zapomnianymi przez świat miejscami, patrzyłem z respektem na kamienne wieże, popijałem wino podsuwane przez życzliwych Gruzinów, zatapiałem się w widoku gwiazd nad głową. Kiedy nad ranem zwinąłem namiot, w przelocie biorąc kilka łyków kawy, przede mną pojawił się pasterz. – Życie tutaj uczy, by zajmować się tylko bieżącymi sprawami. Tym, czy owce są zdrowe, czy masz ze sobą odpowiednią ilość jedzenia i czy wiesz, gdzie jest najbliższe źródło wody. Góry uczą pokory. Tego, że masz ograniczony wpływ na to, co się dzieje – stwierdził.
Pokiwał dłonią na pożegnanie i ruszył dalej, w swoją powolną pasterską wędrówkę. Dopiłem kawę, patrząc na zbocza gór wokoło. Gruzja jest właśnie taka. Możesz tu wyruszyć w najdziksze góry, a i tak załapiesz się w nich na lekcję życia.
Tuszetia – informacje praktyczne
Dojazd
- Do Tbilisi dolecisz np. liniami LOT, lecąc z Warszawy za 1,5 tys. zł. Z Tbilisi musisz dojechać do Alvani lub Telavi i tam znaleźć taksówkę z napędem na cztery koła, która zabierze cię do stolicy Tuszetii. Stawki za podróż z Alvani do Omalo to ok. 65–70 lari (ok. 100 zł) za os. przy autach 6–7-osobowych. Kierowcy tych mniejszych pobierają ok. 100 lari (150 zł) od pasażera. Opłata za miejsce w marszrutce z Tbilisi do Alvani to ok. 15 lari (22 zł; ruszają z głównego dworca autobusowego trzy razy dziennie).
- Taniej, bo za 400–500 zł, dotrzesz liniami Wizz Air do Kutaisi; z tego miasta czeka cię jednak dużo dłuższa droga lądowa do Omalo.
Nocleg
- Pensjonat Lileo zapewnia wyposażone w podstawowe sprzęty, ale wygodne pokoje z widokiem na góry. Od 55 lari (ok. 85 zł).
- Guest House Omalo – drewniany budynek ma dość niskie pokoje z podstawowymi sprzętami; w cenie mieszczą się jednak śniadania. Od 65 lari (ok. 100 zł).
Warto wiedzieć
Droga do Omalo jest otwarta od połowy maja lub nawet początku czerwca (zależnie od pogody) do końca września. Poza tym terminem jest nieprzejezdna nawet autem z napędem na cztery koła. Nie zapominaj jednak, że w sezonie droga także bywa czasem nieprzejezdna, szczególnie po deszczach i burzach.
Źródło: archiwum NG

