Reklama

Spis treści:

Reklama
  1. Rejs na wyspę
  2. Port Vestmannaeyjar
  3. Wulkan Eldfell i dramatyczna erupcja z 1973 roku
  4. Golf, maskonury i nocleg pod klifem

Trudno o lepsze miejsce, by na własne oczy się przekonać, jak potężna i piękna potrafi być natura. Archipelag Vestmannaeyjar to Islandia w pigułce: wulkany, maskonury i… golf.

Gdy rankiem docieram na terminal w Landeyjahofn, przy nabrzeżu czeka już zacumowany prom. Na dziobie ma wymalowaną nazwę: „Herjolfur”. Mimo wczesnej pory panuje tu duży ruch. Do brzucha stalowego olbrzyma wtaczają się ciężarówki i samochody osobowe, a w budynku poczekalni podróżni z biletami czekają na zaokrętowanie. Odczytuję niebieski napis na bocznej burcie: „Vestmannaeyjar”.

Rejs na wyspę

Chwilę później komunikat portowy zaprasza pasażerów na pokład. Po schodach wdrapuję się do wnętrza statku. Wkrótce powietrze przeszywa ryk syreny i odbijamy z przystani. Prom pruje ciemną taflę oceanu, delikatnie drżąc i kołysząc się miarowo. Silnik mruczy jednostajnie, a nad naszymi głowami wrzeszczą mewy. Morze jest dziś spokojne i gładkie.

Wychodzę na pokład. Płyniemy w gęstej mlecznobiałej mgle, w której znikają kontury wyspy. Próbuję coś wypatrzeć – bez skutku. Otaczający nas obłok jest gęsty jak wata. Za to z każdą chwilą ląduje na mnie coraz więcej lodowatych kropel. Wkrótce jestem tak mokry, że trzęsę się z zimna. Chowam się w ciepłym wnętrzu statku, zamawiam kawę i poddaję się powolnemu rytmowi podroży.

Komercyjne kutry rybackie w porcie w Vestmannaeyjar, Islandia
Komercyjne kutry rybackie w porcie w Vestmannaeyjar fot. Getty Images

Po trzech kwadransach niespodziewanie z mgieł wynurzają się ciemne pionowe klify. Wyglądają jak gigantyczne wrota. Kapitan sprawnie manewruje między nimi i po chwili wpływamy do portu. Wita nas charakterystyczny morski zapach – ciężki i oleisty. Przynosi go powiew z pobliskich przetwórni ryb. Choć szybko zniknie za sprawą silnego wiatru, na długo pozostanie na ubraniach, a w mojej pamięci – na zawsze.

Port Vestmannaeyjar

W drodze od jednego z pasażerów, który okazał się lokalnym rybakiem, usłyszałem, że tutejszy port jest jednym z największych w Islandii. Teraz widzę, że nie była to tylko czcza przechwałka. Rzeczywiście panuje tu duży ruch, zarówno na lądzie, jak i na wodzie. Trawlery dostarczają połów do przetwórni w zachodniej części miasta, a w porcie rybacy w wysokich kaloszach szykują kutry przed wypłynięciem na połów. Po ulicach jedna za drugą krążą ciężarówki wyładowane rybackimi sieciami i pochodzącymi z morza produktami. Miejscowi armatorzy spotykają się na rozległym betonowym nabrzeżu i, paląc papierosy oraz popijając kawę ze sporych kubków, wymieniają się najświeższymi wieściami.

Archipelag Vestmannaeyjar składa się z 15 wysp i 30 wystających nad poziom oceanu skał – tłumaczy mi pracownica punktu informacji turystycznej, który mieści się nieopodal portu. – Wszystkie bez wyjątku powstały w wyniku erupcji wulkanów. Tutaj dosłownie wszędzie chodzi się po zastygniętej lawie. – Skąd wzięła się nazwa Vestmannaeyjar? – pytam. – To bardzo ciekawa, a przy tym krwawa historia. Doskonała na nordycki kryminał – zaczyna swoją opowieść przewodniczka…

Wulkan Eldfell i dramatyczna erupcja z 1973 roku

Zabudowania kończą się nagle i przede mną wyrasta porośnięte trawą wzniesienie. Wspinam się na nie i niespodziewanie przed moimi oczyma rozciąga się księżycowy krajobraz. Pole zastygłej lawy. Na tabliczce odczytuję informację, że pół wieku temu znajdowało się w tym miejscu centrum sportowe. To świadectwo kolejnego trudnego wydarzenia w historii wyspy.

Wulkan Eldfell, Heimaey, Wyspy Vestmannaeyjar, Islandia. Jego erupcja w 1973 roku spowodowała poważne zniszczenia i znacznie powiększyła powierzchnię wyspy.
Wulkan Eldfell, Heimaey, Wyspy Vestmannaeyjar, Islandia. fot. Getty Images

Nocą 23 stycznia 1973 r., gdy mieszkańcy byli jeszcze pogrążeni we śnie, na powierzchni wyspy rozwarła się ziemia. Ze szczeliny liczącej 1600 m długości wytrysnęły fontanny wrzącej lawy… Dzięki wiatrom, które wiały w przeciwną stronę niż zwykle, lawa zatrzymała się 100 m od zabudowań…

Z pola lawy wdrapuję się na Eldfell. To krótki spacer, choć wymaga nieco uważności – ścieżka jest momentami wąska i stroma, łatwo pośliznąć się na wulkanicznym żużlu, szczególnie po deszczu.

Golf, maskonury i nocleg pod klifem

Wyspa Heimaey, poza portem, polem lawy i wulkanami, słynie również z… najlepszego 18-dołkowego pola golfowego w Islandii. Schodzę z Eldfella i kieruję się na wschód… Kilku golfistów toczy pojedynek. W oddali wiatr marszczy i pieni granatową taflę Atlantyku.

Maskonury gniazdują na trawiastych klifach wyspy Heimaey w archipelagu Wysp Westmana.
Maskonury gniazdują na trawiastych klifach wyspy Heimaey w archipelagu Wysp Westmana. fot. Getty Images

Zostawiam za plecami golfistów i rozbijam namiot. Dziś spędzę tu noc. Trudno o lepsze miejsce do spania niż to tutaj, u stóp stromych klifów. Ściany wzgórz odbijają echem odgłosy ptaków, które przelatują nad moją głową… Przede mną magiczny widok: tysiące czerwonodziobych maskonurów…

W towarzystwie maskonurów obserwuję miasteczko położone między wierzchołkami zielonych wzgórz na zachodzie i dwoma wulkanami na wschodzie. W oddali sponad wód Atlantyku wystają kolejne wyspy archipelagu. W tym sielankowym obrazku tylko jedna rzecz nie daje mi spokoju – chropowata, czarnordzawa blizna na wschodzie – pamiątka po erupcji sprzed pół wieku

Reklama

źródło: National Geographic Traveler

Reklama
Reklama
Reklama