To miejsce na Islandii zaskakuje: wulkany, maskonury i nocleg pod klifem
Vestmannaeyjar to archipelag, który pokazuje pełnię sił natury: od dramatycznych erupcji, przez maskonury, aż po noclegi pod klifem. Oto Islandia w pigułce.

- Piotr Milewski
- , Filip Nowek
Spis treści:
- Rejs na wyspę
- Port Vestmannaeyjar
- Wulkan Eldfell i dramatyczna erupcja z 1973 roku
- Golf, maskonury i nocleg pod klifem
Trudno o lepsze miejsce, by na własne oczy się przekonać, jak potężna i piękna potrafi być natura. Archipelag Vestmannaeyjar to Islandia w pigułce: wulkany, maskonury i… golf.
Gdy rankiem docieram na terminal w Landeyjahofn, przy nabrzeżu czeka już zacumowany prom. Na dziobie ma wymalowaną nazwę: „Herjolfur”. Mimo wczesnej pory panuje tu duży ruch. Do brzucha stalowego olbrzyma wtaczają się ciężarówki i samochody osobowe, a w budynku poczekalni podróżni z biletami czekają na zaokrętowanie. Odczytuję niebieski napis na bocznej burcie: „Vestmannaeyjar”.
Rejs na wyspę
Chwilę później komunikat portowy zaprasza pasażerów na pokład. Po schodach wdrapuję się do wnętrza statku. Wkrótce powietrze przeszywa ryk syreny i odbijamy z przystani. Prom pruje ciemną taflę oceanu, delikatnie drżąc i kołysząc się miarowo. Silnik mruczy jednostajnie, a nad naszymi głowami wrzeszczą mewy. Morze jest dziś spokojne i gładkie.
Wychodzę na pokład. Płyniemy w gęstej mlecznobiałej mgle, w której znikają kontury wyspy. Próbuję coś wypatrzeć – bez skutku. Otaczający nas obłok jest gęsty jak wata. Za to z każdą chwilą ląduje na mnie coraz więcej lodowatych kropel. Wkrótce jestem tak mokry, że trzęsę się z zimna. Chowam się w ciepłym wnętrzu statku, zamawiam kawę i poddaję się powolnemu rytmowi podroży.

Po trzech kwadransach niespodziewanie z mgieł wynurzają się ciemne pionowe klify. Wyglądają jak gigantyczne wrota. Kapitan sprawnie manewruje między nimi i po chwili wpływamy do portu. Wita nas charakterystyczny morski zapach – ciężki i oleisty. Przynosi go powiew z pobliskich przetwórni ryb. Choć szybko zniknie za sprawą silnego wiatru, na długo pozostanie na ubraniach, a w mojej pamięci – na zawsze.
Port Vestmannaeyjar
W drodze od jednego z pasażerów, który okazał się lokalnym rybakiem, usłyszałem, że tutejszy port jest jednym z największych w Islandii. Teraz widzę, że nie była to tylko czcza przechwałka. Rzeczywiście panuje tu duży ruch, zarówno na lądzie, jak i na wodzie. Trawlery dostarczają połów do przetwórni w zachodniej części miasta, a w porcie rybacy w wysokich kaloszach szykują kutry przed wypłynięciem na połów. Po ulicach jedna za drugą krążą ciężarówki wyładowane rybackimi sieciami i pochodzącymi z morza produktami. Miejscowi armatorzy spotykają się na rozległym betonowym nabrzeżu i, paląc papierosy oraz popijając kawę ze sporych kubków, wymieniają się najświeższymi wieściami.
– Archipelag Vestmannaeyjar składa się z 15 wysp i 30 wystających nad poziom oceanu skał – tłumaczy mi pracownica punktu informacji turystycznej, który mieści się nieopodal portu. – Wszystkie bez wyjątku powstały w wyniku erupcji wulkanów. Tutaj dosłownie wszędzie chodzi się po zastygniętej lawie. – Skąd wzięła się nazwa Vestmannaeyjar? – pytam. – To bardzo ciekawa, a przy tym krwawa historia. Doskonała na nordycki kryminał – zaczyna swoją opowieść przewodniczka…
Wulkan Eldfell i dramatyczna erupcja z 1973 roku
Zabudowania kończą się nagle i przede mną wyrasta porośnięte trawą wzniesienie. Wspinam się na nie i niespodziewanie przed moimi oczyma rozciąga się księżycowy krajobraz. Pole zastygłej lawy. Na tabliczce odczytuję informację, że pół wieku temu znajdowało się w tym miejscu centrum sportowe. To świadectwo kolejnego trudnego wydarzenia w historii wyspy.

Nocą 23 stycznia 1973 r., gdy mieszkańcy byli jeszcze pogrążeni we śnie, na powierzchni wyspy rozwarła się ziemia. Ze szczeliny liczącej 1600 m długości wytrysnęły fontanny wrzącej lawy… Dzięki wiatrom, które wiały w przeciwną stronę niż zwykle, lawa zatrzymała się 100 m od zabudowań…
Z pola lawy wdrapuję się na Eldfell. To krótki spacer, choć wymaga nieco uważności – ścieżka jest momentami wąska i stroma, łatwo pośliznąć się na wulkanicznym żużlu, szczególnie po deszczu.
Golf, maskonury i nocleg pod klifem
Wyspa Heimaey, poza portem, polem lawy i wulkanami, słynie również z… najlepszego 18-dołkowego pola golfowego w Islandii. Schodzę z Eldfella i kieruję się na wschód… Kilku golfistów toczy pojedynek. W oddali wiatr marszczy i pieni granatową taflę Atlantyku.

Zostawiam za plecami golfistów i rozbijam namiot. Dziś spędzę tu noc. Trudno o lepsze miejsce do spania niż to tutaj, u stóp stromych klifów. Ściany wzgórz odbijają echem odgłosy ptaków, które przelatują nad moją głową… Przede mną magiczny widok: tysiące czerwonodziobych maskonurów…
W towarzystwie maskonurów obserwuję miasteczko położone między wierzchołkami zielonych wzgórz na zachodzie i dwoma wulkanami na wschodzie. W oddali sponad wód Atlantyku wystają kolejne wyspy archipelagu. W tym sielankowym obrazku tylko jedna rzecz nie daje mi spokoju – chropowata, czarnordzawa blizna na wschodzie – pamiątka po erupcji sprzed pół wieku…
źródło: National Geographic Traveler