Stolica Kolumbii – Bogota – to miasto przesady, tańca i pomników
Kolumbijska przesada to nie tylko sposób wyrażania emocji, ale też klucz do zrozumienia kultury tego kraju. Zobacz, jak przejawia się w codziennym życiu mieszkańców stolicy Kolumbii – Bogoty.

Spis treści:
- Zdrobnienia i wyolbrzymienia – językowe perełki
- Stolica Kolumbii – Bogota
- Pomniki – pasja Kolumbijczyków
- Bezpieczeństwo, muzeum i kultura
- Rowerem, na kawę i... na Monserrate
- Ciclovía
Jedna z knajpek w modnym rozrywkowym rewirze Zona T Bogoty, stolicy Kolumbii. W telewizorze mecz; gra reprezentacja – z największą obecnie tu gwiazdą Jamesem Rodríguezem w składzie. Co więcej – gra dobrze, przeważa – nie bez przyczyny była niedawno na trzecim miejscu w światowym rankingu.
Komentator nawija z taką prędkością, że nawet Latynosi z innych części świata nie wszystko potrafią zrozumieć. Wreszcie jest! Ludzie wstają z miejsc, klepią się po ramionach, pokrzykują, krzyczą, piwo leje się na podłogę. Goooooooooooool – krzyczy komentator, przeciągając samogłoskę tak długo, aż starczy mu tchu.
A może to trwać naprawdę baaaardzo długo. – Goooolaaaaazo! – poprawia po chwili. Golazo, czyli „golisko”, coś więcej niż zwykła bramka. Golazo to bramka wielkiej urody, strzelona np. z czterdziestu metrów w samo okienko. Albo z przewrotki. Albo taka, w której strzelec przedryblował wcześniej pięciu zawodników przeciwnej drużyny. Kolumbijczycy uwielbiają przesadę; niewiele rzeczy czy stanów emocjonalnych ma ten przywilej, by zostać przy swoim wymiarze.

Zdrobnienia i wyolbrzymienia – językowe perełki
W języku uwielbiają wyolbrzymienia, ale też – zdrobnienia. Które dla europejskiego ucha brzmią czasem zabawnie, czasem kuriozalnie. Jest więc golazo, ale jest też chiquita (dziewczynka – również w odniesieniu do całkiem dorosłych kobiet), cervesita (piweczko), vodkita (wódeczka), curvita (zakręcik), a nawet ahorita (terazik – od słowa ahora – „teraz”) czy tardesito (późnienko – od tarde – „późno”). Kolumbijczycy uwielbiają przesadę tak jak uwielbiają futbol, dobre towarzystwo, dobre jedzenie, muzykę i taniec.
Stolica Kolumbii – Bogota
Wprawdzie stolica Kolumbii – Bogota – to nie centrum salsy (jak np. położone na południu Cali) czy karaibskich rytmów (jak Cartagena czy Baranquilla, gdzie co roku odbywa się druga po Rio największa fiesta karnawałowa na kontynencie), ale ze znalezieniem klubu tanecznego nie ma najmniejszego problemu. Cumbia, salsa, rumba, vallenato, reggaeton, ale też sporo międzynarodowego disco czy rocka… Można przebierać. Nie przypadkiem z Kolumbii pochodzą Shakira czy Juanes (znany z hitu „La Camisa Negra”).
Pomniki – pasja Kolumbijczyków
Jadę Siódmą Aleją w stronę centrum Bogoty. Kawałek za Canton Norte – największymi w kraju koszarami – pomnik Ameriga Vespucciego, włoskiego kupca, nawigatora i kartografa, człowieka, który dał imię dwóm kontynentom. Nieduży, zlewający się z resztą krajobrazu monumencik. Wielu przechodniów pewnie nawet nie bardzo pamięta, czym się Amerigo wsławił.
Ale jeśli tu stoi, na pamięć z pewnością zasłużył. A że Kolumbijczycy pomniki kochają, to już inna sprawa. Jest ich tu mnóstwo. Potężnych, wielkich, ale też całkiem skromnych. Rzecz – tutaj – oczywista, najwięcej posiada ich Simón Bolívar, XIX-wieczny bohater narodowy, kolumbijski Piłsudski i Kościuszko w jednym. El Libertador – wyzwoliciel. Jego lśniąca metalicznie statua z brązu stoi na najważniejszym w Bogocie placu – Plaza de Bolívar. Simón ma okazały kamienny cokół, hardą minę, szatę będącą połączeniem munduru z czasów romantyzmu i rzymskiej togi, a w dłoni dzierży słynną szablę, którą to w 1974 r. w zuchwały sposób skradziono z jego muzeum.
Bezpieczeństwo, muzeum i kultura
Na głowie często siadają mu gołębie, a otaczają najważniejsze w kraju budynki – katedra, parlament i Pałac Sprawiedliwości. Symbolizuje kolumbijskie umiłowanie wolności i demokracji. Dzisiejsza Bogota to ogromne, nowoczesne miasto, które rozwija się w zaskakującym tempie. Coraz więcej tu wysokich biurowców ze szkła i stali, coraz więcej modnych knajp w stylu zachodnim. Ale i tak najciekawiej jest wciąż tam, gdzie czuje się dawną Kolumbię.
Chociażby w niewielkich jadłodajniach ulokowanych w postkolonialnej La Candelarii. Kolorowe domy najstarszej bogotańskiej dzielnicy zachwycają eleganckimi elewacjami, drewnianymi balkonami w starym hiszpańskim stylu. Jedyne, co psuje nieco obraz tego miejsca, to zwoje drutu kolczastego i wyjątkowo liczni policjanci w pełnym rynsztunku – w hełmach i z bronią gotową do strzału.

Rowerem, na kawę i... na Monserrate
Dojeżdżam do Muzeum Złota. To największy i najciekawszy tego rodzaju przybytek na świecie. Zgromadzono tu 36 tys. eksponatów, z czego aż 33 tys. ze złota. Kunsztowna prekolumbijska biżuteria, ceramika, posążki ludzi i zwierząt, zbiory broni i przedmioty codziennego użytku z czasów inkaskich. To wszystko składa się na skarb, którego realna wartość trudna do oszacowania.
Stąd już niedaleko do Calle Once (Ulicy Jedenastej), gdzie koncentruje się duża część kulturalnego życia stolicy. W dwóch miejscach, które stoją niemal naprzeciw siebie, ustawiono Centro Cultural Gabriel García Márquez i Museo Botero – ku chwale dwóch być może najważniejszych twórców współczesnej kultury kolumbijskiej. Garcia Marquez – wiadomo, noblista, autor kultowej powieści „Sto lat samotności”, uważany za twórcę tzw. realizmu magicznego w literaturze. Fernando Botero to z kolei najbardziej znany na świecie latynoski malarz, mistrz ironii i kolumbijskiej przesady.
Ciclovía
Stolicę Kolumbii, największe w całych Andach, 8-milionowe miasto niełatwo polubić od pierwszego wejrzenia. Trzeba trochę czasu, by odnaleźć tu swoje ścieżki, ważne punkty na mapie. Ale można sobie pomóc, przyjeżdżając tu w niedzielę. Wtedy zamykane są główne bogotańskie aleje, rusza cotygodniowa Ciclovía; pomiędzy 7 rano a 2 po południu drogi są tylko dla rowerów i pieszych, rolkarzy, ale też niepełnosprawnych na wózkach inwalidzkich. Rowerzystów bywa tu nawet kilkaset tysięcy.
Na ulicy kwitnie handel, ktoś tańczy, ktoś rysuje wprost na asfalcie arcydzieło kredą. Starsi panowie grają w szachy, inni przyjmują zakłady w wyścigach tresowanych świnek morskich – i to akurat wygląda okropnie, bo gryzonie wyglądają na mocno naszprycowane. W niedzielę jedzie się też na wzgórze Monserrate – jeden ze szczytów Kordyliery Wschodniej, skąd jest najlepszy widok na niekończące się miasto. Wspinaczka na najwyższy punkt Bogoty (3152 m n.p.m.) to już całkiem spore wyzwanie.
Źródło: National Geographic Traveler

