Przedłużony weekend w Bergen? Znamy sposób, jak najlepiej zwiedzić to magiczne miejsce
Bergen to drugie co do wielkości miasto w Norwegii, a przy tym prawdziwa perełka Skandynawii. Turystów przyciągają tam między innymi malownicze fiordy i charakterystyczna zabudowa kolorowych domków. To właśnie z Bergen pochodzą też znani na całym świecie muzycy. Wiecie, o kim mowa?
- Paulina Wilk
Spis treści:
- Co zobaczyć w Bergen?
- Miasto Bergen ujmuje mirażem
- Trawnikowi traperzy
- Loty do Bergen i praktyczne informacje
Bergen to miasto położone na zachodnim wybrzeżu Norwegii, drugie co do wielkości w kraju. Często jest nazywane „Bramą do fiordów”. W okolicy znajdują się bowiem m.in. Sognefjord i Hardangerfjord. To właśnie przyroda jest jedną z wizytówek Bergen. Miasta poza fiordami otaczają również malownicze góry. Bergen ma długą historię, sięgającą epoki wikingów, i było ważnym członkiem Ligi Hanzeatyckiej.
W Bergen nieraz była Paulina Wilk – polska pisarka, dziennikarka i podróżniczka, znana z refleksyjnych reportaży oraz książek poświęconych podróżom i kulturze krajów skandynawskich. Jej szczególne zainteresowanie tą częścią Europy wynika z fascynacji tamtejszym stylem życia, filozofią hygge i naturą. W relacji Pauliny Wilk z podróży na daleką północ znajdziecie nie tylko inspiracje, ale też praktyczne podpowiedzi.
Co zobaczyć w Bergen?
Pociąg wiozący mnie przez góry delikatnie wsuwa się na ostatnią stację. Staromodny zegar pod dworcową kopułą ślamazarnie odlicza czas. Wysiadam bez pośpiechu, na końcu świata. A raczej u bram innego – wodnego. Tuż za drzwiami dworca mam spory wybór. Mogę zanurzyć się w kręte uliczki obstawione bajecznymi domkami albo pójść wzdłuż jeziora Lille Lungegårdsvann. Obsiedli je czytelnicy gazet, psiarze i studenci. Wybieram to drugie, żeby być w słońcu. Bezchmurne, rozświetlone niebo tutaj to cud – przez 231 dni w roku pada. Jakby na złość miastu stworzonemu do spacerów: wszędzie blisko, wszędzie ślicznie. Jak w mydlanej bańce.
Kupuję bułkę z kardamonem i kawę, bez której Norwegowie nie potrafią żyć. Wzdłuż jeziora biegnie Rasmus Meyers Alle – ulica galerii, przy której stoją muzeum KODE, z dziełami Muncha, Picassa i Astrupa, oraz Kunsthall, gdzie prezentują się najważniejsi twórcy współcześni, a po godzinach działa klub nocny. Po sąsiedzku są jeszcze Hordaland i 512 Galleri og Verksted, gdzie można podpatrywać artystów w akcji. A to tylko skromna uwertura do kosmopolitycznych uroków miasta leżącego, dosłownie!, za siedmioma górami.
Niewielkie Bergen jest zwrócone do lądu tyłem. Poznaję je więc od zaplecza, ale uliczki same ściągają bliżej tego, co najważniejsze. Mijam pasaże handlowe, kościoły i deptaki wypełnione dziećmi i muzykami. Wiosną zmieniają się w hałaśliwe i całodobowe centra rozrywki, bo słońce nie zachodzi, tylko szarzeje. Dobrze, że wybrałam hotelik w bocznej uliczce. Choć spanie w białą noc w tak pięknym miejscu wydaje się stratą czasu.
Wszystkie szlaki zbiegają się w porcie, jednym z najlepszych naturalnych morskich „garaży” świata. Otwiera go Targ Rybny. To istne kłębowisko straganów, zapachów i pokrzykujących sprzedawców. – Mówimy wszystkimi językami! – chwalą się obleczeni w fartuchy, rękawice i czepki. Smażą krewetki, mięso wielorybie, filetują morskie diabły, zachwalają łososie. A do posiłku dodają porcję żartów. Kolację jem bez ceregieli, przy wspólnym stole, na tekturowej tacy. W mieście rybaków i handlarzy, do których niedawno dołączyli spece od ropy naftowej, bogactwo morskich stworzeń jest codzienną walutą.
Miasto Bergen ujmuje mirażem
Rano tuż przy targu wskakuję na mały historyczny prom M/F Vågen (kursuje od maja do września). Płynie do Akwarium, gdzie znajduje się 60 zbiorników z rybami. Są też pingwiny, lwy morskie, foki, a w każdej godzinie można podpatrywać karmienie zwierząt. Po drodze oglądam port. Woda wrzyna się w ląd wąskim językiem. Ale ku morzu rozlewa się szerzej, strzeżona przez potężne statki towarowe i kutry. Nabrzeże zabudowane barwnymi, niewysokimi domami robi wrażenie miniaturowego pejzażu namalowanego przez jednego ze skandynawskich mistrzów. To przykład „pocztówkowego piękna”, od którego uśmiech sam zjawia się na twarzy i nie można nic na to poradzić.
Domki rozsiane na wzgórzach tworzą ujmujący miraż. Na pewno zamieszkują je ludzie szczęśliwi, którzy porzucają prozaiczność, by raz po raz wyprawić się w morze i zaznać przygód. A choć wiem, że Bergen ma tyle samo kłopotów, przestępstw i rozwodów, co inne miasta, iluzja nie słabnie. Perłą portu jest Bryggen – rzędy trzypiętrowych drewnianych domów o szpiczastych dachach, najstarsze zabudowania nabrzeża. Pomalowane w żółcie, musztardowe pomarańcze i brązy przykuwają wzrok jak domki dla lalek. Bryggen trwa na tych samych fundamentach od XI w. i choć niszczyły je pożary, było odbudowywane według oryginalnych wzorów. Przyjemnie jest zbłądzić wśród domów wypełnionych sklepikami z rękodziełem.
Ale żeby zrozumieć, skąd wzięła się światowa dusza Bergen, trzeba zajrzeć do Muzeum Hanzeatyckiego. Mieści się w jednym z najstarszych budynków i pokazuje dawne życie kupców. Od garnków, pulpitów i arkuszy do rozliczania towarów, przez monety kute w dobie handlu morskiego (Bergen było jedną z głównych siedzib Hanzy), aż po ciasne prycze. Tylko to pozwala sobie wyobrazić rozkwit miasta nawiedzanego przez przybyszów, nierzadko cwaniaków i biznesmenów.
Z Bryggen nogi same niosą wyżej, do uliczek pnących się na wzgórza. Wyłożone brukiem, przystrojone donicami tworzą najbardziej czarującą część miasta. XVIII-wieczne domy z drewna maluje się tu na biało. W oknach zazdrostki, dyndające ozdoby i medytujące koty. Na maleńkich podwórkach zadbane stoliki, rowery. Na rogach latarnie z kloszami jak strojne kapelusze. W zaułkach niewielkie place zabaw, w sam raz na troje dzieci i psa. Im wyżej, tym ciszej i jaśniej. W dole, w czerwieniejącym słońcu, lśnią łagodne wody portu, na placach kręcą się roje ludzi. Powyżej strzeliste drzewa i stacja kolejki Fløibanen, która w 6 minut zabiera na szczyt góry Fløyen po jeszcze lepszy widok.
Trawnikowi traperzy
Vis-à-vis Bryggen, w porcie, stoi ciemny szklany prostokąt. To zawsze pełna ludzi informacja turystyczna. Rano kupuję tam bilet na całodniową wyprawę po fiordach. Bergen jest ich stolicą. Stąd najlepiej wyprawiać się na kursy obejmujące np. przejazd spektakularną górską koleją do Flåm i rejs potężnym Sognefjorden albo podróż do Voss i pływanie po rolniczym Hardangerfjorden. W tych podróżach nie da się uniknąć ani międzynarodowych tłumów, ani wysokich kosztów (wycieczki od 400 do 900 zł). Zamiast tego można jednak wsiadać na tańsze, lokalne promy, którymi mieszkańcy okolicznych wysepek pływają do domów po pracy. Albo spróbować wspinaczki i podziwiania wodnych ścieżek z wysokości. Na zadbanych trawnikach spotykam oszczędnych traperów – rozstawiają kuchenki gazowe, ściągają buty i siorbią gulasze.
Wizyta w Bergen będzie niepełna bez muzyki. Miejscowi mówią, że to nadmiar deszczu i nudy zrodził pod koniec XX w. tzw. bergeńską falę, czyli napływ młodych muzyków, jak Kings of Convenience, Röyksopp czy Aurora. Wieczory spędza się przy piwie w pubach i klubach, takich jak niezawodny Garage (Christiesgate 14), gdzie na miniaturowych scenach objawiają się talenty. Punktualnie o trzeciej nad ranem muzyka cichnie, zapala się światło. Ludzie wylegają na ulice.
Rano na schodkach przy Lille Lungegårdsvann mijam chłopaków, którzy salwami śmiechu odganiają zbliżający się ból głowy. Na tyłach dworca kolejowego czeka autobus do Stavanger. Przede mną kilka godzin jazdy i przepraw promami między platformami wiertniczymi. Przekłuwam bańkę – żeby uwierzyć w baśniowe Bergen, będę musiała do niego wrócić.
Loty do Bergen i praktyczne informacje
W Bergen znajduje się międzynarodowe lotnisko. Z Polski dolecimy tam bezpośrednio liniami lotniczymi Wizz Air oraz Norwegian. Węgierski przewoźnik obsługuje połączenie z Gdańska. Najtańsze bilety w dwie strony można upolować już za około 220 zł w dwie strony. Lot z Gdańska do Bergen trwa 2 godzin. Z Krakowa nieco dłużej, bo około 2 godzin i 20 minut. Połączenie na tej trasie obsługuje Norwegian.
Bergen to miasto studentów, o niedrogie hotele i pokoje na wynajem bardzo łatwo, szczególnie latem. Ceny zaczynają się już od 80 zł za noc.
Nawet niewyszukane jedzenie w Norwegii jest bardzo drogie, dlatego warto na weekend zaopatrzyć się w polski prowiant. Jeśli uda się zaoszczędzić, koniecznie trzeba spróbować tutejszej kawy i piwa.
1 z 7
Sposoby na 3 dni w Bergen
Wiosną i latem kawiarniane ogródki w Bryggen roją się od ludzi.
Pierwsze spotkanie
Pociąg wiozący mnie przez góry delikatnie wsuwa się na ostatnią stację. Staromodny zegar pod dworcową kopułą ślamazarnie odlicza czas. Wysiadam bez pośpiechu, na końcu świata. A raczej u bram innego – wodnego.
Tuż za drzwiami dworca mam spory wybór. Mogę zanurzyć się w kręte uliczki obstawione bajecznymi domkami albo pójść wzdłuż jeziora Lille Lungegårdsvann, które obsiedli czytelnicy gazet, psiarze i studenci. Wybieram to drugie, żeby być w słońcu. Bezchmurne, rozświetlone niebo tutaj to cud – przez 231 dni w roku pada, jakby na złość miastu stworzonemu do spacerów: wszędzie blisko, wszędzie ślicznie. Jak w mydlanej bańce.
Kupuję bułkę z kardamonem i kawę, bez której Norwegowie nie potrafią żyć. Wzdłuż jeziora biegnie Rasmus Meyers Alle – ulica galerii, przy której stoją muzeum KODE, z dziełami Muncha, Picassa i Astrupa, oraz Kunsthall, gdzie prezentują się najważniejsi twórcy współcześni, a po godzinach działa klub nocny. Po sąsiedzku są jeszcze Hordaland i 512 Galleri og Verksted, gdzie można podpatrywać artystów w akcji. A to tylko skromna uwertura do kosmopolitycznych uroków miasta leżącego, dosłownie!, za siedmioma górami.
2 z 7
Sposoby na 3 dni w Bergen
Kolejką Floibanen najłatwiej dostać się na górę Fløyen, skąd roztacza się najpiękniejsza panorama Bergen.
Niewielkie Bergen jest zwrócone do lądu tyłem. Poznaję je więc od zaplecza, ale uliczki same ściągają bliżej tego, co najważniejsze. Mijam pasaże handlowe, kościoły i deptaki wypełnione dziećmi i muzykami. Wiosną zmieniają się w hałaśliwe i całodobowe centra rozrywki, bo słońce nie zachodzi, tylko szarzeje. Dobrze, że wybrałam hotelik w bocznej uliczce. Choć spanie w białą noc w tak pięknym miejscu wydaje się stratą czasu.
Wszystkie szlaki zbiegają się w porcie, jednym z najlepszych naturalnych morskich „garaży” świata. Otwiera go Targ Rybny – kłębowisko straganów, zapachów i pokrzykujących sprzedawców.
– Mówimy wszystkimi językami! – chwalą się obleczeni w fartuchy, rękawice i czepki. Smażą krewetki, mięso wielorybie, filetują morskie diabły, zachwalają łososie. A do posiłku dodają porcję żartów. Kolację jem bez ceregieli, przy wspólnym stole, na tekturowej tacy. W mieście rybaków i handlarzy, do których niedawno dołączyli spece od ropy naftowej, bogactwo morskich stworzeń jest codzienną walutą.
3 z 7
Sposoby na 3 dni w Bergen
Ujmujący miraż
Rano tuż przy targu wskakuję na mały historyczny prom M/F Vågen (kursuje od maja do września), który płynie do Akwarium, gdzie znajduje się 60 zbiorników z rybami; są też pingwiny, lwy morskie, foki, a w każdej godzinie można podpatrywać karmienie zwierząt. Po drodze oglądam port. Woda wrzyna się w ląd wąskim językiem. Ale ku morzu rozlewa się szerzej, strzeżona przez potężne statki towarowe i kutry. Nabrzeże zabudowane barwnymi, niewysokimi domami robi wrażenie miniaturowego pejzażu namalowanego przez jednego ze skandynawskich mistrzów. To przykład „pocztówkowego piękna”, od którego uśmiech sam zjawia się na twarzy i nie można nic na to poradzić.
Domki rozsiane na wzgórzach tworzą ujmujący miraż – na pewno zamieszkują je ludzie szczęśliwi, którzy porzucają prozaiczność, by raz po raz wyprawić się w morze i zaznać przygód. A choć wiem, że Bergen ma tyle samo kłopotów, przestępstw i rozwodów, co inne miasta, iluzja nie słabnie. Perłą portu jest Bryggen – rzędy trzypiętrowych drewnianych domów o szpiczastych dachach, najstarsze zabudowania nabrzeża. Pomalowane w żółcie, musztardowe pomarańcze i brązy przykuwają wzrok jak domki dla lalek. Bryggen trwa na tych samych fundamentach od XI w. i choć niszczyły je pożary, było odbudowywane według oryginalnych wzorów. Przyjemnie jest zbłądzić wśród domów wypełnionych sklepikami z rękodziełem.
4 z 7
Sposoby na 3 dni w Bergen
Ale żeby zrozumieć, skąd wzięła się światowa dusza Bergen, trzeba zajrzeć do Muzeum Hanzeatyckiego (70 koron). Mieści się w jednym z najstarszych budynków i pokazuje dawne życie kupców. Od garnków, pulpitów i arkuszy do rozliczania towarów, przez monety kute w dobie handlu morskiego (Bergen było jedną z głównych siedzib Hanzy), aż po ciasne prycze – tylko to pozwala sobie wyobrazić rozkwit miasta nawiedzanego przez przybyszów, nierzadko cwaniaków i biznesmenów.
Obrazu tamtego dynamicznego życia dopełnia Muzeum Bryggens. (Od czerwca do września w Bryggen w południe rusza spacer z anglojęzycznym przewodnikiem, cena: 120 koron, w tym bilety do muzeów).
Z Bryggen nogi same niosą wyżej, do uliczek pnących się na wzgórza. Wyłożone brukiem, przystrojone donicami tworzą najbardziej czarującą część miasta. XVIII-wieczne domy z drewna maluje się tu na biało. W oknach zazdrostki, dyndające ozdoby i medytujące koty. Na maleńkich podwórkach zadbane stoliki, rowery. Na rogach latarnie z kloszami jak strojne kapelusze. W zaułkach niewielkie place zabaw, w sam raz na troje dzieci i psa. Im wyżej, tym ciszej i jaśniej. W dole, w czerwieniejącym słońcu, lśnią łagodne wody portu, na placach kręcą się roje ludzi. Powyżej strzeliste drzewa i stacja kolejki Fløibanen, która w 6 min zabiera na szczyt góry Fløyen po jeszcze lepszy widok.
5 z 7
Sposoby na 3 dni w Bergen
Trawnikowi traperzy
Vis-à-vis Bryggen, w porcie, stoi ciemny szklany prostokąt. To zawsze pełna ludzi informacja turystyczna, w której rano kupuję bilet na całodniową wyprawę po fiordach. Bergen jest ich stolicą, stąd najlepiej wyprawiać się na kursy obejmujące np. przejazd spektakularną górską koleją do Flåm i rejs potężnym Sognefjorden albo podróż do Voss i pływanie po rolniczym Hardangerfjorden. W tych podróżach nie da się uniknąć ani międzynarodowych tłumów, ani wysokich kosztów (wycieczki od 400 do 900 zł). Zamiast tego można wsiadać na tańsze, lokalne promy, którymi mieszkańcy okolicznych wysepek pływają do domów po pracy, albo spróbować wspinaczki i podziwiania wodnych ścieżek z wysokości. Na zadbanych trawnikach spotykam oszczędnych traperów – rozstawiają kuchenki gazowe, ściągają buty i siorbią gulasze.
6 z 7
Sposoby na 3 dni w Bergen
W dzielnicy Bryggen najlepiej widać hanzeatycką przeszłość miasta.
Wizyta w Bergen będzie niepełna bez muzyki. Miejscowi mówią, że to nadmiar deszczu i nudy zrodził pod koniec XX w. tzw. bergeńską falę, czyli napływ młodych muzyków, jak Kings of Convenience, Röyksopp czy Aurora. Wieczory spędza się przy piwie w pubach i klubach, takich jak niezawodny Garage (Christiesgate 14), gdzie na miniaturowych scenach objawiają się talenty. Punktualnie o trzeciej nad ranem muzyka cichnie, zapala się światło. Ludzie wylegają na ulice.
Rano na schodkach przy Lille Lungegårdsvann mijam chłopaków, którzy salwami śmiechu odganiają zbliżający się ból głowy. Na tyłach dworca kolejowego czeka autobus do Stavanger. Przede mną kilka godzin jazdy
i przepraw promami między platformami wiertniczymi. Przekłuwam bańkę – żeby uwierzyć w baśniowe Bergen, będę musiała do niego wrócić. n Paulina Wilk
7 z 7
Sposoby na 3 dni w Bergen
Warto wiedzieć
Wizz Air oferuje loty z Warszawy, Krakowa, Gdańska od ok. 300 zł. Droższa będzie podróż przez Oslo. Bilet na pociąg na trasie Oslo – Bergen kosztuje 500 zł (ze zniżką minipris na www.nsb.no). Za to otrzymujemy kilka godzin spektakularnych górskich widoków.
Bergen to miasto studentów, o niedrogie hotele i pokoje na wynajem bardzo łatwo, szczególnie latem. Ceny od 80 zł za noc.
Nawet niewyszukane jedzenie w Norwegii jest bardzo drogie, dlatego warto na weekend zaopatrzyć się w polski prowiant. Jeśli uda się zaoszczędzić, koniecznie trzeba spróbować tutejszej kawy i piwa.