To była dzielnica wyklętych. Ożyła, gdy zjawili się tam artyści
Republika Zarzecza wyrosła na gruzach dzielnicy, która przez długi czas była owiana złą sławą. Przed II wojną światową, Zarzecze było siedliskiem występku, przyciągającym przede wszystkim ludzi marginesu. Nie zmieniło się to także po wojnie, gdy wyludnione domy ponownie zostały przejęte przez rzezimieszków. Zmiany nadeszły dopiero pod koniec XX wieku, gdy Litwa odzyskała suwerenność. Wówczas „dzielnica wyklętych” zaczęła tętnić życiem kulturalnym. Jak dziś wygląda to niezwykłe miejsce? Poniżej odpowiadamy na to pytanie.

Spis treści:
- Dzielnica na obrzeżach Wilna
- Powojenna zła sława Zarzecza
- Republika Zarzecza, czyli „nowe państwo” na mapie Europy
Przyglądając się wszechobecnym muralom, awangardowym rzeźbom, galeriom sztuki i przechadzającym się po ulicach „wolnym duchom”, aż trudno uwierzyć, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu Zarzecze było dzielnicą, do której nikt z własnej woli nie chciał się zapuszczać. Kiedyś rządził tam występek. Dziś na pierwszym planie jest kultura. Jednak czy „niepodległa” Republika Zarzecza wciąż jeszcze jest tą samą komuną artystyczną, którą stała się w latach 90. poprzedniego stulecia?
Dzielnica na obrzeżach Wilna
Užupis, czyli Zarzecze, od centralnej części wileńskiego starego miasta oddzielone jest rzeką Wilejką. Dzielnica na obrzeżach miasta od zawsze była czymś w rodzaju zaplecza Wilna, gdzie życie biegło własnym rytmem. Taka pozycja Zarzecza została ugruntowana jeszcze w XVI wieku, gdy część miasta zlokalizowana za Wilejką znalazła się poza miejskimi murami.
Ulice oddalone od centrum znajdowały się poza zasięgiem wzroku władzy i stróżów prawa. Nic więc dziwnego, że to właśnie tam, poza elegantszymi częściami miasta, jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać miejsca rozrywek – domy publiczne i karczmy.
Obecność kobiet lekkich obyczajów zaczęła przyciągać tam typów spod ciemnej gwiazdy, którzy szukali zarobku i rozrywki. Nie tylko ich. Obok tzw. elementu żyli także zwykli ludzie, przede wszystkim Żydzi. To właśnie na Zarzeczu, w XIX wieku, rozwijał się ruch Musar – jeden z ważnych nurtów żydowskiej myśli religijnej.
Ciekawostka: w 1934 roku, na długo przed tym, jak zarzecze stało się artystyczną komuną, osiedlili się tam Konstanty Ildefons Gałczyński i jego żona Natalia. Na obrzeżach Wilna mieszkali przez dwa lata.
Powojenna zła sława Zarzecza
Podczas II wojny światowej doszło do pogromu mieszkańców dzielnicy. Wielu, zwłaszcza Żydów, straciło życie. Ci, którzy przeżyli, zostali przesiedleni. Wówczas w części miasta za Wilejką zapanowała pustka. Opuszczone domy podupadały, ale Zarzecze niebawem znów miało ożyć.
„Na stare śmieci” powrócili wszelkiej maści przestępcy i inni wykolejeńcy. W kolejnych dziesięcioleciach dzielnica zyskała złą sławę czarnego punktu na mapie Wilna. Występek panoszył się tam na każdym rogu i taki stan trwał aż do lat 90.
Początek zmian
Gdy Litwa ogłosiła pełną suwerenność, wszystko zaczęło się zmieniać. Zarzecze pozostawało tanią dzielnicą z wieloma pustostanami, w których można było zamieszkać za darmo. To zaczęło przyciągać nową grupę mieszkańców – ludzi niezbyt majętnych, za to wolnego ducha, którzy szukali przestrzeni, gdzie mogliby żyć po swojemu.
Inicjatorami zmian była grupa młodych artystów, którzy w 1990 roku zajęli budynek, w którym wcześniej mieściły się warsztaty rzemieślnicze. Wkrótce o ich domu (a właściwie o squacie, bo mieszkali tam nielegalnie) usłyszało całe Wilno. Zjeżdżali tam kolejni artyści, a dzielnica zaczęła tętnić kulturą.
Za ich przykładem poszli kolejni ludzie, reprezentujący różne nurty sztuki. Niebawem Zarzecze stało się czymś w rodzaju wielkiej artystycznej komuny. Pierwsza galeria powstała tam w 1996 roku. Wkrótce do życia powołany został nowy „twór państwowy”.
Republika Zarzecza, czyli „nowe państwo” na mapie Europy
1 kwietnia 1997 roku grupa mieszkających tam artystów powołała Republikę Zarzecza. Trzeba przyznać, że postarali się, by ten happening zyskał pozory autentyczności. Wybrany został prezydent (litewski poeta, reżyser i muzyk Romas Lileikis). Powołano dziewięcioosobową armię i spisano konstytucję. Oczywiście, wszystko było traktowane z przymrużeniem oka, o czym świadczą zawarte w akcie zapisy. Oto niektóre z nich:
- „Człowiek ma prawo mieszkać obok Wilenki, a Wilenka płynąć obok człowieka”,
- „Człowiek ma prawo umrzeć, ale nie jest to obowiązkiem”,
- „Człowiek ma prawo nie mieć żadnych praw”,
- „Człowiek ma prawo być nieznany i niewybitny”,
- „Kot nie ma obowiązku słuchać swojego pana, ale powinien pomóc mu w trudnej chwili”.
Tworząc własną konstytucję, artyści-założyciele Republiki Zarzecza w sposób charakterystyczny dla ludzi sztuki połączyli wątki humorystyczne z poważnym i uniwersalnym przekazem. Po co to wszystko? Dla żartu? Na pewno, przynajmniej częściowo.
W tym miejscu trzeba jednak przypomnieć, jak wyglądały lata 90., gdy kraje w tej części Europy wychodziły spod sowieckiego buta. Na ulicach szerzyła się wtedy szarość i nijakość. Nic dziwnego, że młodzi, wrażliwi ludzie szukali sposobu na przełamanie ówczesnych konwenansów.
Ile Republiki Zarzecza pozostało w Zarzeczu?
Do dziś za mostem oddzielającym Zarzecze od starego miasta odbywają się huczne obchody dnia niepodległości. Święto to przypada na dzień powołania republiki – 1 kwietnia. Republika wciąż istnieje, ale idea wolnego miejsca, gdzie każdy może żyć po swojemu, powoli zdaje się przygasać.

Każde miejsce, które oferuje niepowtarzalną atmosferę, wcześniej czy później zacznie wzbudzać zainteresowanie. Także Užupis nie oparło się najazdowi turystów. Ci przywieźli ze sobą pieniądze, naturalne jest więc, że z miejsca pojawili się ludzie, którzy w popularności Zarzecza dostrzegli okazję na zarobek.
Współczesna Republika Zarzecza nie jest już niszową dzielnicą, a po prostu modnym miejscem ze wszystkimi współczesnymi udogodnieniami. Są tam galerie, drogie sklepy, kamienice nie przypominają już rozpadających się ruin, których szarość przełamują tylko dzieła ulicznych artystów. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż pozostaje miejscem wyjątkowym na mapie Wilna – przyjemnym kontrastem dla monumentalnych bazylik, eleganckich kamienic, muzeów i rozległych placów. A że dzielnica artystów ugięła się pod naporem współczesnych trendów? Cóż, to było nieuniknione.
Nasz autor
Artur Białek
Dziennikarz i redaktor. Wcześniej związany z redakcjami regionalnymi, technologicznymi i motoryzacyjnymi. W „National Geographic” pisze przede wszystkim o historii, kosmosie i przyrodzie, ale nie boi się żadnego tematu. Uwielbia podróżować, zwłaszcza rowerem na dystansach ultra. Zamiast wygodnego łóżka w hotelu, wybiera tarp i hamak. Prywatnie miłośnik literatury.