Reklama

Spis treści:

  1. Panigiria – święto w Anogii
  2. Taneczne wspomnienie historii
  3. Cienie wielkich cywilizacji
  4. Na ścieżkach mitu i rzeczywistości

Osnute mitem antyczne ruiny, weneckie twierdze, tureckie minarety, dzikie plaże i niknące w chmurach górskie wioski. Kreta fascynuje historią i surowym pięknem pejzażu. – Co tam trzymasz pod pachą? Historię Krety? Pokaż no – Janis wychyla kieliszek ognistej raki i bierze w dłonie opasły tom.

– Rany! Taką cegłą można zabić – roześmiane oczy przebiegają po zadrukowanych stronach. – Co my tu mamy: kultura minojska, Grecja klasyczna, Rzymianie, Bizancjum, Arabowie, potem Wenecja, Turcja, aż w końcu niepodległość. Zwariować można! – zapala kolejnego papierosa. – Kreta! Ileż potęg połamało na niej zęby? I czego przetoczono tu więcej: krwi czy wybornego wina? Jeszcze kropelkę rakomelo?

Kieliszki na nowo zaczynają połyskiwać słomkowymi refleksami. – Jamas! („na zdrowie”). I wyrzuć tę książkę! Na Krecie historię poznaje się inaczej. Zaraz wszystko zrozumiesz. Niech tylko ksiądz wypuści ludzi z kościoła!

Panigiria – święto w Anogii

Dziś w leżącej na zboczu masywu Psiloritis wiosce Anogia wielki dzień. Panigiria! Doroczne święto ku czci Matki Boskiej. Spoglądam na ryneczek zamknięty w pierścieniu bielonych domów. Wyczekujące mieszkańców stoły uginają się pod naporem wina, gemisty, jagnięciny i kociołków z favą. Zapach obezwładnia. Wabi amatorów łatwego życia.

Urokliwa uliczka w wiosce Anogia na Krecie, w regionie Rethymno – tradycyjna zabudowa i donice z kwiatami tworzą malowniczy, grecki klimat/tatakis/Getty Images
Urokliwa uliczka w wiosce Anogia na Krecie, w regionie Rethymno – tradycyjna zabudowa i donice z kwiatami tworzą malowniczy, grecki klimat/tatakis/Getty Images Urokliwa uliczka w wiosce Anogia na Krecie, w regionie Rethymno – tradycyjna zabudowa i donice z kwiatami tworzą malowniczy, grecki klimat/tatakis/Getty Images

Z zastygłych w upale uliczek wylewają się zastępy wiecznie głodnych kotów. Doskonałe wyczucie czasu! Bo oto drgają liny dzwonnicy i na plac spada donośne „bang, bang”. Trzaskają drzwi.

Z mroku świątyni na zalany słońcem rynek wysypują się mieszkańcy. Wśród salw śmiechu ubrany odświętnie tłumek przypuszcza szturm na gorące przekąski. Co zjeść w Grecji? Słychać komendy: „Musaka na stół! Dawać buburista (ślimaki). Nie śpij, Jorgos!” Szklaneczka wina postawi cię na nogi! Gdzie muzyka?! Dalej, jazda! Mężczyźni biorą liry. Rozcierają krzepkie dłonie. Jeszcze wczoraj trzymały pasterski kij. Teraz muszą pokochać wątły smyczek.

Taneczne wspomnienie historii

– Możesz zatkać uszy – śmieje się Janis. – Lira w dobrych rękach i tak wedrze się do twojego serca. A wtedy nie ma zmiłuj! Musisz zatańczyć! Spójrz na Nikosa – wskazuje na ćmiącego papierosa staruszka. Jego spalona słońcem twarz jest jak kreteński pejzaż. Głębokie bruzdy zamiast wąwozów, serpentyny zmarszczek w miejsce krętych dróg. I oczy. Posępne i pełne zagadek niczym skryte w górach jaskinie Ida i Dikte.

Na nogach buty do kolan (stivania), z których wyrastają bufiaste spodnie (vraka). Na głowie sariki – chusta z plecionymi frędzelkami. Wszystko czarne jak noc. – Pytasz, dlaczego taki ponury kolor? – Janis napełnia kieliszki nalewką z opuncji. – Tak jest od 1866 r., gdy podczas walki z Turkami wyleciał w powietrze klasztor Moni Arkadiu, grzebiąc kilkuset powstańców. Od tamtej pory Kreta ubiera się na czarno. Ale cierpliwości! Zaraz wszystko opowie ci Nikos. Niech tylko zacznie tańczyć!

Staruszek zrywa się z krzesła z okrzykiem „Opa!”. Dalej jest jak w „Greku Zorbie”: „Jego nogi i ręce zamieniły się w skrzydła […] wywijał w powietrzu piruety, opadał na ugiętych kolanach i znów nogi wyrzucały go w górę. Mocne i zręczne kroki Zorby rzeźbiły na kamieniach opętańczą historię ludzkości”.

Zastygam porażony ekspresją żywiołu. Zamiast akademickiej auli – wiejski ryneczek, w miejsce uczonego profesora – starzec, którego kształciło surowe życie. Miesiącami siedział przyklejony do stolika kafenionu, narzekając na korzonki. I nagle przeistoczył się w szalonego akrobatę, który tańcem zeibekiko uruchomił wehikuł czasu.

Cienie wielkich cywilizacji

Skacze pod niebo z taką werwą, jakby chciał wybić w nim dziurę. A potem wykraść z boskiego archiwum żywe karty historii. Poddaję się złudzeniu… Fale tsunami zmywają do morza pałace minojskie, wnoszą się i upadają kolejne świątynie: budowane dla Zeusa, Chrystusa, Allacha. Widać słup ognia po eksplozji w klasztorze Moni Arkadiu, słychać lament powstańców, który przechodzi w okrzyki radości.

Jest rok 1898! Koniec tureckiej niewoli. I żadnych słów. Tylko obłąkańczy taniec. Nagrodzony owacjami zachwyconej publiki.

Stary Meczet w Chanii na Krecie – zabytkowa budowla osmańska nad brzegiem morza, jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w mieście./joe daniel price/Getty Images
Stary Meczet w Chanii na Krecie – zabytkowa budowla osmańska nad brzegiem morza, jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w mieście./joe daniel price/Getty Images Stary Meczet w Chanii na Krecie – zabytkowa budowla osmańska nad brzegiem morza, jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w mieście./joe daniel price/Getty Images

Wyczerpany Nikos wraca do stolika. Nieruchomieje z dłonią na przedmiocie zatkniętym u pasa. To sztylet. Jeden z największych skarbów Kreteńczyka. Rozjemca sporów i amulet chroniący przed nereidami (demonicznymi nimfami). – Piękna rzecz! Jeśli chcesz sobie taki sprawić, wybierz się do Chanii – królestwa tradycyjnego rzemiosła – mówi Janis.

Na ścieżkach mitu i rzeczywistości

Baranie skóry, noże, sandały! Wejdź, dotknij, przymierz! – niesie się z warsztatów wciśniętych w pastelową zabudowę portowej Chanii chłostanej falami Morza Kreteńskiego. Ich szum miesza się z bulgotem kawiarnianych tygielków buchających ekstatycznym oparem. Łyk smolistej arabiki i znikam w plątaninie chodników, kamiennych łuków i tuneli. Labirynt godzien Dedala, polepiony przez Wenecjan z okruchów minojskiego miasta Kydonia.

– Dożowie z Italii oprócz nosa do interesów mieli również sokoli wzrok! – opowiada ze swadą Maria, przewodniczka po mieście. – Z okien swoich adriatyckich pałaców dostrzegli handlowy potencjał tej zatoki – wskazuje dłonią błękitną taflę, w której przeglądają się portowe tawerny. – Doskonała przystań w drodze do Lewantu, zatarli ręce. A że za oręż służył im pieniądz, otworzyli sakiewki i w 1204 r. kupili od frankońskiego barona, ówczesnego właściciela Krety, malutki port leżący na gruzach antycznego miasta… A przy okazji całą wyspę.

W ciągu czterech stuleci zamienili ją w kupieckie eldorado. Pech chciał, że sułtan Ibrahim I również miał sokoli wzrok. Tyle że swoje biznesy zwykł finalizować przy użyciu miecza. W 1645 r. złożył Wenecjanom niezapowiedzianą wizytę, puścił z dymem Kandię i zatknął na wyspie flagę z półksiężycem.

Choć dawno opadł bitewny kurz, wciąż trwają tu zmagania wielkich imperiów. Szczęśliwie ich materią jest dziś tylko architektoniczne piękno. Cóż bardziej zachwyca? Strzelista latarnia morska z XVI w., majstersztyk weneckich budowniczych czy krągłość kopuł osmańskiego meczetu Janczarów?

A może klasycystyczna hala targowa? Prawdziwe miasto w mieście! Rozedrgane szczebiotem papug, rejwachem garkuchni, szczękiem nożyczek w dłoniach golibrodów. I ten zapach! Sosnowego miodu, kozich serów, dzikiego oregano i tymianku. Wszystko od górali z pobliskich Lefka Ori (Gór Białych) rozdartych 18-kilometrowym Wąwozem Samaria.

Źródło: National Geographic Traveler

Reklama
Reklama
Reklama