Nie znajdziesz tego w przewodniku. Oto prawdziwe serce Andaluzji
Andaluzja odsłania swoje mniej znane, ale fascynujące oblicze – od wieczornego flamenco po rytm Kadyksu. Poznaj miejsca, które warto poczuć. Sprawdź, co zobaczyć w Andaluzji.

- Julia Zabrodzka, redakcja
Spis treści:
- Co zobaczyć w Andaluzji? Flamenco
- Gotyk i cisza w Carmonie
- Zobaczyć Rondę z dna wąwozu
- Tarifa – gdzie wiatr ma głos
- Kadyks. Miejsce, w którym nic nie musisz
- Andaluzja – informacje praktyczne
Wyjątkowa architektura, piaszczyste plaże i fascynująca kultura – po Andaluzji podróżuję tropem największych atrakcji, niekoniecznie tych z przewodnika. Lokal nazywa się La Milonga Tablao, co może kojarzyć się raczej z tangiem niż flamenco. Wtajemniczeni wiedzą jednak, że tablaos to miejsca, gdzie odbywają się pokazy andaluzyjskiego tańca. W La Milondze na zielonych stolikach stoją szklanki z sangrią i kieliszki z czerwonym winem. Stłoczeni widzowie ledwo mieszczą się na krzesełkach pomalowanych w czerwone kwiaty. Siedzę tuż przy scenie, równie kompaktowej jak cała kafejka.
Po chwili pojawiają się śpiewak i gitarzysta, a potem ona: gwiazda wieczoru, tancerka flamenco. Dla Hiszpanów śpiew jest równie ważny co taniec, a w popkulturze karierę zrobili raczej muzycy niż tancerki. Przyjezdni mają jednak własną wizję flamenco – centralną rolę odgrywa w niej ognista bailaora, najlepiej w sukni w grochy i z wachlarzem. Ważne też, by była Hiszpanką, a jeszcze lepiej Cyganką – niczym Carmen w operze Bizeta.
Nie trafiłam wszakże do turystycznego tablao. W La Milondze większość artystek stanowią cudzoziemki. Od wielu lat to one zapełniają sale i parkiety szkół – tak dzieje się w całej Sewilli. Otwierają też własne lokale. A część muzyków poza tablao próbuje też swoich sił w występach ulicznych. Najłatwiej spotkać ich na przepięknym Plaza de Espana, kolorowym placu z początku XX w.
Co zobaczyć w Andaluzji? Flamenco
W Milondze pokaz rozpoczyna Argentynka Laura. Jej energia natychmiast wypełnia całe pomieszczenie; widzowie zastygają z kieliszkami w rękach, a szal z frędzlami i falbaniasta spódnica niemalże omiatają mój stolik. Laura jest kobieca i groźna zarazem: obcasami rytmicznie stuka o deski, powoli kołysze biodrami, rękoma kreśli w powietrzu wzory skomplikowane niczym labirynt ulic w pobliskiej dzielnicy Santa Cruz.
Gdy później błądzę tam pod rozgwieżdżonym niebem, czuję, jakbym przez moment dotknęła rytmicznie bijącego serca Sewilli. Bez zobaczenia – a także posłuchania i poczucia – choćby jednego pokazu flamenco, wizyta w stolicy Andaluzji nie będzie kompletna.

W Sewilli na liście obowiązkowych atrakcji poza flamenco są jeszcze dwa punkty: alkazar i katedra. Znajdują się tuż obok siebie, ale nie znaczy to, że łatwo odwiedzić oba tego samego dnia. Średniowieczny pałac królewski – słynący ze zdobień w stylu mudejar łączącym wpływy kultury muzułmańskiej i chrześcijańskiej – jest ogromny, a po komnatach i ogrodach można chodzić godzinami. Podobnie jest w gotyckiej katedrze uważanej za największą na świecie. Choć jej obłędne wnętrza i Giralda – minaret przerobiony na dzwonnicę – kuszą, postanawiam zobaczyć arcydzieło andaluzyjskiego gotyku w spokojniejszej atmosferze.
Autobusem ruszam na wschód, do Carmony. To nieduże, ale bardzo stare miasto – prawa miejskie otrzymało z rąk Juliusza Cezara! Na obrzeżach znajdują się interesujące wykopaliska rzymskiej nekropolii, ale ja mam w planie nieco młodsze budowle.
Gotyk i cisza w Carmonie
W XIV w. ulubioną rezydencję urządził w Carmonie Piotr I Okrutny – ten sam władca, który rozbudował sewilski alkazar. Odpowiedniczką katedry jest zaś nieco młodsza od niej świątynia – Iglesia de Santa María – przy której budowie pracowali mistrzowie zatrudnieni w sąsiednim mieście. Choć kościół wznoszono przez niemal cały XVI w., a potem przebudowywano, zachował on wyraźnie gotycki charakter. Gdy wchodzę do cichego wnętrza, zachwyca mnie sklepienie gwiaździste i równie niezwykła gra świateł: słońce wpadające przez witraże rzuca na ściany i kolumny wielobarwne smugi i plamy. W innym miejscu taka świątynia przyciągałaby tłumy – tu przyćmiewa ją blask Sewilli, dzięki czemu mogę cieszyć się nią w samotności.
Po wizycie w Santa María wspinam się na wieżę Alcazár de Puerta de Sevilla. Jedna z bram w średniowiecznych murach, a właściwie potężna forteca, to swego rodzaju kamienne archiwum dziejów Carmony – jej najstarsze fragmenty datowane są na XIV stulecie p.n.e.! Miasteczko widziane z zabytkowej twierdzy – z białymi ścianami domów, wieżami kościołów i rdzawymi dachówkami – wygląda jak zastygłe w nieokreślonej, odległej przeszłości.
Zobaczyć Rondę z dna wąwozu
O ile najpiękniejszy widok na Carmonę roztacza się z góry, zupełnie inną perspektywę obieram kolejnego dnia w Rondzie. Ruszam stromą, krętą ścieżką w dół, by najsłynniejszą atrakcję obejrzeć z… dna wąwozu.

Mało jest miast, które mogą się poszczycić równie dramatycznym położeniem. Nie dość, że zachodnia część Rondy znajduje się na potężnej skale, a domy wiszą tuż nad przepaścią, to na dwie części miasto rozdziera głęboki wąwóz El Tajo. Obie strony spaja Puente Nuevo – chyba najbardziej charakterystyczny most w całej Hiszpanii. Wysoka na blisko 100 m budowla to już druga próba połączenia połówek Rondy. Pierwsza przeprawa powstała tu w 1735 r., ale sześć lat później zarwała się – niestety, wraz z licznymi przechodniami. Rozpoczęta w 1759 r. budowa Nowego Mostu trwała aż 34 lata, ale konstrukcja stoi do dziś.
Przyglądam się jej w ostatnich promieniach słońca, siedząc pośród traw. Na skałkach obok rozkłada się jeszcze kilkanaście osób. Niedużo, biorąc pod uwagę popularność Rondy wśród turystów. Ale trzeba dodać, że to popularność trochę nietypowa – większość osób przyjeżdża tu na krótką wycieczkę. W ciągu dnia, gdy wysypują się z autokarów, miasto zaludnia się obcokrajowcami, ale o zachodzie słońca po większości z nich nie ma już śladu. Ronda wraca wtedy do swojego nieśpiesznego rytmu, a w pustawych restauracjach bez problemu można znaleźć wolny stolik.
Gdy most zanurza się w cieniu, robię się głodna i ruszam ścieżką w górę. Ta droga wymaga trochę kondycji, ale pozwala bardzo powoli wracać do współczesności. Mijam łaźnię arabską i dwa starsze mosty. Za bramą Filipa V otwiera się widok na bielutkie zabudowania po drugiej stronie rzeki. Ja jednak maszeruję dalej przez Ciudad, starą dzielnicę muzułmańską, aż do Nowego Mostu. Za nim, już w dzielnicy powstałej po zdobyciu Rondy przez chrześcijan, wyrasta zabytkowa arena do walk z bykami z XVIII w.
Korrida to drugi – obok flamenco – znany na całym świecie element andaluzyjskiej kultury, ale w tym przypadku pokaz sobie odpuszczam. Na arenie w Rondzie można też jednak zobaczyć bezkrwawy spektakl. Od XVI w. działa tu Real Maestranza – królewska szkoła jazdy na koniach czystej krwi hiszpańskiej. Nie ma specjalnych pokazów dla turystów, ale przy odrobinie szczęścia traficie na najprawdziwszą lekcję!
Tarifa – gdzie wiatr ma głos
Jeźdźców można też niekiedy zobaczyć w okolicach Tarify, jak galopują po bezkresnych brzegach Atlantyku. Gdy jednak docieram do nadmorskiego miasteczka, jest niemal pusto, a po szerokiej plaży przelatują gnane podmuchami tumany piasku. Choć świeci słońce, otulam się szczelnie kurtką, bo wiatr przenika przez każdą szczelinę w ubraniu. Nie wszyscy jednak narzekają na wietrzną pogodę. Na falach ślizgają się kite- i windsurferzy ubrani od stóp do głów w ciemne pianki.

Miasto leży w wiecznym przeciągu – nad Cieśniną Gibraltarską, która łączy Morze Śródziemne z Atlantykiem jak permanentnie niedomknięty lufcik. Wznoszące się na obu brzegach góry sprawiają, że podmuchy muszą przeciskać się właśnie tędy. W efekcie dominują tu wiatry wschodnie i zachodnie, dmące wzdłuż plaży – czyli takie, jakie surferzy lubią najbardziej. Za ich sprawą Tarfia nabrała w ostatnich latach kosmopolitycznego i nieco hipisowskiego charakteru. Pełno tu niezbyt tradycyjnych barów, pojawiło się nawet – rzecz rzadka w mięsożernej Hiszpanii – kilka wegańskich knajpek. Tarifa od wieków leży też w zupełnie innym przeciągu. Nie ma w Europie miejsca, skąd byłoby bliżej do Afryki – marokańskie góry Rif widać stąd jak na dłoni.
W rezultacie przez miasto przetaczały się rozliczne dziejowe nawałnice i zawieruchy; wiatr przynosił tu wpływy z różnych stron. A te osadzały się niczym ziarnka piasku zaplątanego w labiryncie uliczek. Widzę to zwłaszcza w dzielnicy Morral: pustej i spokojnej, bez barów z hawajskimi drinkami i opalonych surferów. Po obu stronach ciągną się białe parterowe domy z płaskimi dachami, z których gdzieniegdzie zwieszają się bugenwille. Przez otwarte odrzwia zaglądam na patia pełne roślin w donicach i domowego gwaru. Chwilami sama już nie wiem, po której stronie cieśniny jestem – i czy naprawdę oddziela ona Maghreb od Europy?
Dzień rozpoczynam od śniadania w jednym z barów – takich, do których turyści często wstydzą się wstąpić. Stali bywalcy znają menu na pamięć, więc kelnerka nawet się nie fatyguje, by je przynieść. Na szczęście klasyczne śniadanie łatwo zamówić – to kawa i media tostada con aceite y tomate, pół opieczonej bułki z oliwą i pulpą z pomidorów. Potem ruszam na Playa La Caleta. Wielkością nie dorównuje innym plażom Kadyksu, ale ma co najmniej trzy zalety: jest ładna, pośrodku pyszni się biały zabytkowy pawilon kąpielowy, a po północnej stronie działa plażowy bar. No i leży rzut kamieniem od starówki. Na leniwy odpoczynek to bardzo dużo plusów.

Kadyks. Miejsce, w którym nic nie musisz
Kadyks kojarzy mi się z miejscem, w którym raczej chłonie się atmosferę, niż odwiedza kolejne atrakcje. Nie znaczy to, że ich tu nie ma. Jest potężna Nowa Katedra łącząca elementy barokowe, rokokowe i klasycystyczne. Jest gotycko-mudejarowy kościół Świętego Krzyża zwany Starą Katedrą. Jest Torre Tavira, jedna z wielu typowych dla Kadyksu wież obserwacyjnych, na której zamontowano kamerę obskurę z widokiem na całe miasto. Wszystko to warte jest zobaczenia.
Tym razem jednak wolę się zanurzyć w wąskie uliczki starówki, powłóczyć po targu z owocami morza, patrzeć, jak o zachodzie słońca różowieją budynki wzdłuż nabrzeża, i zastanawiać się, co zamówić na kolację. No i marzyć o dalszych podróżach. Kadyks długo był bramą Hiszpanii do Atlantyku i żył tyleż wieściami z Madrytu, co z Hawany, Meksyku czy Cartageny. Dziś zaś żyje po prostu we własnym rytmie. I na pewno daruje nam, jeśli – zamiast metodycznie zwiedzać – wczujemy się w leniwy puls sennego miasta na końcu świata.
Andaluzja – informacje praktyczne
Noclegi
- Sewilla. Oasis Backpackers’ Hostel Sevilla & Coworking – przyjemny hostel z fantastycznym tarasem na dachu.
- Ronda. Casa Duende del Tajo – pensjonat, którego zaletą jest widok na Nowy Most.
- Tarifa. Vagamundos – gospoda w centrum.
Jedzenie
- W Sewilli warto zajrzeć do El Rinconcillo, Calle Gerona 40, baru działającego od 1670 r. W ofercie m.in. tapas, czyli małe porcje serwowane przy barze. Do klasyki należą szpinak z cieciorką, dorsz w pomidorach i policzki wieprzowe.
- W Carmonie smaczne zestawy obiadowe oferują restauracje Plaza i Goya przy Plaza de San Fernando. Za menú del día zapłacimy 11 euro, a wybór dań jest ogromny. Godne polecenia są smażone bakłażany z melasą.
- W Rondzie są trzy restauracje wymienione w przewodniku Michelina! Tragata, Calle Nueva 4, serwuje tradycyjne dania w nowoczesnym wydaniu i w miarę przystępnych cenach.
- Kadyks słynie ze smażonych owoców morza. Do kultowego lokalu Freiduria Marisquería Las Flores przy plaza Topete ustawiają się kolejki.
Źródło: National Geographic Traveler