Reklama

Spis treści:

  1. Spacerem po Kiszyniowie
  2. Parki, jeziora i kawa po turecku
  3. Kuchnia pachnąca bryndzą
  4. Mołdawski Wersal
  5. Kiszyniów – informacje praktyczne

Wysiadam w samym centrum Kiszyniowa i od razu uderza mnie żar sierpniowego powietrza. – Dziękuję, że zdecydowałeś się przyjechać do mojego kraju – woła jeszcze do mnie kierowca taksówki i odjeżdża. Ulica paruje upałem, asfalt pachnie kurzem i benzyną.

Patrzę w górę: z jednej strony złota kopuła cerkwi, dalej obdrapany blok, jeszcze dalej kamienica z eleganckim gzymsem. A ja już wiem, że to miasto z pogranicza kultur rumuńskiej i słowiańskiej wciągnie mnie swoją wyjątkową mieszanką bałkańskiego szaleństwa i postsowieckiego porządku.

Spacerem po Kiszyniowie

W parku Katedralnym słońce rzuca jasne plamy na ławki i ścieżki. Jestem w samym sercu miasta. Neoklasycystyczna Catedrala Mitropolitană wznosi się nad placem. Świątynia powstała w latach 1830–1836 według projektu Abrahama Mielnikowa, na zlecenie księcia Michaiła Woroncowa, ówczesnego gubernatora tych ziem. Budowla z kamienia i cegły opiera się na planie krzyża greckiego, otoczona czterema portykami z sześcioma kolumnami doryckimi każda tworzy symetryczną i monumentalną bryłę. Od przechodzącego popa dowiaduje się, że charakterystyczna kopuła katedry i mosiężny krzyż to cechy nadane dopiero podczas renowacji zakończonej w 1997 r., po zniszczeniach czasów sowieckich i odbudowie dzwonnicy.

Obok katedry – łuk triumfalny. Choć nie tak monumentalny i imponujący jak łuki w Paryżu czy w Bukareszcie, Arcul de Triumf jest dziś jednym z symboli Kiszyniowa. Wzniesiony w 1840 r. miał rzekomo upamiętnić rosyjskie zwycięstwo nad Turkami. W rzeczywistości wokół budowli narosło wiele legend i dziś nikt tak naprawdę nie wie, o czym miałaby przypominać ta niewielka budowla z białego kamienia.

Parki, jeziora i kawa po turecku

Mołdawianie mają do siebie sporo zdrowego dystansu. W jednej z lokalnych broszur przeczytałem, że „Kiszyniów to miasto tak nieciekawe, że aż interesujące”. W zasadzie trudno się nie zgodzić. W całej prostocie, w tym niepozornym rytmie mieści się opowieść o małej stolicy niewielkiego państwa, która dynamicznie się zmienia i próbuje udowodnić, że ma turystom do zaoferowania coś innego niż pozostałe miasta w regionie. Mołdawianie ciężko pracują, aby pozbyć się łatki jednego z najbiedniejszych krajów w Europie, czego trudno nie dostrzec: w odnowionej elewacji katedry, w uporządkowanych parkach, w dbałości o najważniejsze zabytki.

Prosto z placu Katedralnego idę do jednej z najpopularniejszych restauracji w mieście. W Fuior (Strada Pushkin 30) chwalą się tradycyjną kuchnią mołdawską w nowoczesnym wydaniu. Wybieram zeamă de găină – zupę, która według dziennikarzy serwisu TasteAtlas znalazła się wśród dziesięciu najlepszych na świecie. Rozumiem dlaczego! Wyraźny aromat domowego rosołu unosi się nad misą; domowej roboty cienkie kluseczki pływają w przejrzystym, lekko kwaskowatym bulionie; papryka nadaje zupie ostrość, a listki lubczyku grają łagodnie na języku. Posilony mogę wrócić ku szerokim alejom mołdawskiej stolicy.

Promocja LOT na bilety do Kiszyniowa
Promocja LOT na bilety do Kiszyniowa / fot. Leonid Andronov/Getty Images

Kiszyniów naprawdę żyje zielenią: ponad 23 jeziora i liczne rozległe parki czynią go jednym z najbardziej kwitnących miast w Europie Wschodniej. Weźmy choćby ponad 200-letni park Stefana Wielkiego (Grădina Publică „Ștefan cel Mare”) nazwany tak ku pamięci jednego z najwybitniejszych hospodarów Mołdawii. Stefan był twórcą silnego państwa, zasłynął m.in. z przyjaźni z Władem Palownikiem, zwanym też Drakulą, oraz ze zwycięstwa nad dużo silniejszą polską armią pod dowództwem króla Jana Olbrachta.

Tuż obok parku Stefana stoi jeden z najpiękniejszych budynków XX-wiecznego modernizmu w tej części Europy. Niszczejący już niestety i opuszczony gmach dawnej restauracji Noroc, która w latach 60. XX w. była uznawana za jedną z najmodniejszych w całym Związku Radzieckim. Z fasady budynku przebijają się kształty guguţy, czyli tradycyjnej mołdawskiej futrzanej czapki pasterskiej.

Kawałek dalej rozpoczyna się obszar dzielnicy rządowej z dwoma monumentalnymi budynkami. Z jednej strony ulicy ogromny Parlament, po drugiej – Pałac Prezydenta – absurdalnie wysoki jak na skalę państwa o liczbie ludności zbliżonej do Warszawy.

Tuż obok zaczyna się ulica Stefana Wielkiego – główna arteria miasta. W szpalerze drzew i kamienic mnóstwo kawiarni przyciąga przechodniów zimną lemoniadą i aromatem espresso. Kawa – dobra, mocna, a ceny jak w Polsce sprzed pandemii. Zatrzymuję się w kawiarni Coffeemaker (31 August 1989 Strada 105). Przyciemnione wnętrze, drewniane stoliki, zapach świeżo mielonej arabiki. I ta ceremonia – kawa parzona po turecku w rozgrzanym piasku pieni się aromatycznie.

Kuchnia pachnąca bryndzą

Kawa na sposób mołdawski podkręciła mój apetyt. Zachęcony przez przewodniczkę Irinę szybko znajduję jedną z restauracji z lokalnej sieci La Plăcinte. Drewniane stoły, kolorowe obrusy, zapach pieczonego ciasta i ziół unoszący się w powietrzu – wszystko mi mówi, że trafiłem do właściwego miejsca, aby lepiej poznać kuchnię mołdawską.

Na stole lądują plăcintă – chrupiące złociste placki nadziewane bryndzą (brânză), miękką i słonawą owczą serwatką, która w mołdawskiej kuchni jest tym, czym oliwa dla Greków: składnikiem codziennym i na swój sposób uświęconym. Do tego dostaję coltunași – malutkie pierożki z serem i ziemniakami polane śmietaną i posypane koperkiem. Prawie jak nasze ruskie! Na stole pojawia się także barszcz o barwie głębokiej czerwieni, pachnący koprem i czosnkiem – co dopełnia mi smak Ukrainy, tak obecny w mołdawskich tradycjach kulinarnych.

Nie ukrywam, że robi na mnie wrażenie, jak mały kraj na bezdrożach Europy był w stanie stworzyć tak unikatową kuchnię. – A wiesz, skąd w ogóle pochodzi nazwa naszego kraju? – pyta mnie Irina, podczas gdy ja zajadam się kolejnym kawałkiem aromatycznej plăcinty. – Otóż legenda mówi o księciu Dragoșu, który podczas polowania gonił żubra przez góry i lasy, aż pies myśliwski imieniem Molda padł wyczerpany nad rzeką. To miejsce nazwano na jego cześć – Moldova – i tak narodziła się nazwa całej krainy. Myślę, że w tej historii jest coś, co dużo o nas mówi: wierność i ofiara psa stają się metaforą losu tego kraju, który wiele razy oddawał swoje siły większym od siebie, a jednak przetrwał za sprawą swojej kultury i kuchni.

Mołdawski Wersal

Z Kiszyniowa do Castel Mimi jest zaledwie 20 minut jazdy samochodem, a mimo to, kiedy się zbliżam, mam wrażenie, że przeniosłem się do zupełnie innego świata. Przede mną pałac bardziej śródziemnomorski niż mołdawski. Jasny piaskowiec lśni w słońcu, fasada zdobiona symetrycznymi arkadami przypomina mi francuskie châteaux znad Loary.

Castel Mimi od zawsze był związany z winem. Winiarnia założona w 1893 r. przez Constantina Mimiego – jednego z najważniejszych winiarzy w historii Mołdawii, szkolonego we Francji – lśni po renowacji, którą w 2017 r. przeprowadził włoski architekt Arnoldo Tronti. Dziś to również elegancki hotel, restauracja i piwnice, w których dojrzewa wino w milionie butelek rocznie. Cała okoliczna wieś Buobaca, z której pochodzi rodzina Trofim, właściciele tego miejsca, żyje w rytmie Mimi.

Kompleks Orheiul Vechi to obowiązkowy punkt każdej wycieczki poza Kiszyniów.Fot. Getty Images
Kompleks Orheiul Vechi to obowiązkowy punkt każdej wycieczki poza Kiszyniów.Fot. Getty Images

Adrian Trofim, gospodarz i dusza Castel Mimi, oprowadza mnie po swojej winiarni. – Moje ulubione wino to następne wino – mówi z uśmiechem, patrząc na rzędy beczek i nawiązując do niekończących się eksperymentów w poszukiwaniu idealnego trunku. Zatrzymujemy się na specjalnym Governor Wine Tasting w tutejszej restauracji – trzygodzinnym rytuale, który łączy wino z mołdawskim jedzeniem. Na stole oczywiście pojawia się plăcintă według przepisu ciotki Adriana, a w kieliszkach chłodne chardonnay i riesling.

Adrian opowiada mi o kraju, w którym jest aż 270 winiarni, i o tym, że Mołdawia została uznana za drugi – zaraz po Portugalii – najlepszy kierunek enoturystyki na świecie. Opowiada o historii Mimi – wspomina o winie z 1727 r., o oliwach z płatków róży sprzedawanych za 100 tys. euro za butelkę i o tym, że Castel Mimi ma ambicję być jedną z najbardziej zrównoważonych winiarni w regionie. Jeszcze w tym roku na odwiedzających to miejsce będą czekały kąpiele w winie, a już teraz w hotelu działa basen, z którego rozciąga się widok na rzędy winorośli. Pięć razy do roku z Kiszyniowa do Mimi kursuje specjalny pociąg, który dowozi gości na festiwale wina.

Siedzimy na tarasie mołdawskiego Wersalu z kieliszkami do połowy pełnymi mołdawskiego białego wina. Adrian opowiada o śniadaniach w hotelu, o rodzinnej pracy i o tym, że wszystko, co tutaj powstaje, ma być zakorzenione w tej okolicy. Myślę sobie, że Castel Mimi jest nie tylko winiarnią – to symbol: opowieść o kraju, który wychodzi z zapomnienia i buduje własny, dumny mit oparty wokół dawnych winnych tradycji tych ziem. A kiedy wino kończy się w kieliszku, wiem, że czeka mnie następne.

kuchnia mołdawska
Kuchnia mołdawska opiera się na aromatycznych warzywach i długo przyrządzanych daniach z mięs. fot. Łukasz Załuski

Kiszyniów – informacje praktyczne

Dojazd

  • Do Kiszyniowa można dolecieć bezpośrednio z Warszawy i Katowic liniami LOT lub Wizz Air (ok. 2 godz., od 200 zł w obie strony).
  • Dojazd do miasta: taksówką (ok. 150–200 lei, czyli 35–45 zł), autobusem 30 (3 leje) lub marszrutką (4 leje).

Wiza i waluta

  • Dla obywateli polskich nie ma obowiązku wizowego. Wymagane jest posiadanie 30 dol. na każdy dzień pobytu, nie mniej jednak niż 150 dol.
  • Walutą jest lej Mołdawii; ok. 4,5 MDL = 1 PLN.

Transport

Trolejbusy i marszrutki kursują po całym mieście, bilety: 6–8 lei.

Nocleg

  • Richmond Hotel (ul. Columna 88) – nowoczesny hotel w sercu Kiszyniowa. Od 75–90 euro za noc ze śniadaniem.
  • City Park Hotel (od 90 euro). W hotelu świetna restauracja New York.

Jedzenie

  • Sieć restauracji Andy’s Food Market. W mieście jest ich kilkanaście. Serwują pizzę, a także tradycyjne dania mołdawskie. Niektóre z lokali czynne są całą dobę.
  • La Plăcinte – popularna sieć restauracji z kuchnią mołdawską. Specjalność: plăcintă z bryndzą, colțunași i barszcz.
  • Warto wpaść na kawę i ciastko do jednej z dwóch kawiarni Bonjour. Jedna z nich mieści się w Parku Centralnym im. Stefana Wielkiego, druga – w Parku Katedralnym.

Warto wiedzieć

  • Free Tour Chișinău – bezpłatne spacery po mieście organizowane przez lokalnych przewodników. Zapisy na Facebooku i Instagramie.
  • Będąc w Kiszyniowie warto wybrać się do Cricovej. To ogromny (ok. 120 km labiryntów) kompleks piwnic winnych, gdzie przechowywane są miliony butelek. Godzinna wycieczka z degustacją to koszt od 400 MDL.

Źródło: archiwum NG

Nasz ekspert

Łukasz Załuski

Redaktor naczelny „National Geographic Polska” i National-Geographic.pl. Dziennikarz podróżniczy i popularnonaukowy z 20-letnim stażem. Wcześniej odpowiedzialny m.in. za magazyny „Focus”, „Focus Historia” i „Sekrety Nauki”. Uważny obserwator zmieniającego się świata i nowych trendów podróżniczych. Inicjator projektu pierwszej naukowej rekonstrukcji wizerunków władców z dynastii Jagiellonów. Miłośnik tenisa, książek kryminalnych i europejskich stolic.

Łukasz Załuski
Reklama
Reklama
Reklama