Reklama

Spis treści:

  1. Katalonia nieznana: Horta de Sant Joan
  2. La Farga de l’Arión – drzewo Konstantyna
  3. Wąwóz Mont-Rebei
  4. Flamingi znad rzeki Ebro
  5. Paella – królowa wieczoru

W tej jaskini Picasso spał przez miesiąc – mówi Carles Puyol. – No dobrze, może to bardziej skalna półka niż jaskinia – dodaje, widząc moje zdziwione spojrzenie. Przyjechaliśmy tu, by zobaczyć okolice, do których jeden z najwybitniejszych nowożytnych artystów wracał we wspomnieniach przez całe życie. Pisał: „Wszystkiego, co wiem, nauczyłem się w Horcie”.

Stoimy w rozgrzanym letnim powietrzu otoczeni świergotem ptaków, wyłapując szmer przepływającego nieopodal strumienia. Jesteśmy w hiszpańskiej Katalonii, a mój przewodnik – Carles Puyol z Catalunya Experience – prowadzi mnie po wytyczonej tu stosunkowo niedawno „trasie Picassa”.

Artysta przyjechał do Horty de Sant Joan – wioski leżącej ok. 210 km na południowy zachód od Barcelony – w 1898 r., mając zaledwie 16 lat. Podróżował ze szkolnym przyjacielem, Manuelem Pallarèsą, który zaprosił go tam na lato do rodzinnego domu. Sierpniowy upał tak dawał się im we znaki, że uciekli w góry, gdzie u stóp szczytu Santa Bárbara spędzali czas na szkicowaniu krajobrazu, a siostra Manuela co kilka dni dostarczała im prowiant. Do Horty Picasso wrócił 11 lat później, tym razem w towarzystwie kochanki Fernande Olivier. To wtedy zaczął na poważnie eksperymentować z kubizmem.

Katalonia nieznana: Horta de Sant Joan

Szczerze mówiąc, o Horcie nigdy wcześniej nie słyszałem. Podobnie zresztą jak o wielu innych miejscach hiszpańskiej Katalonii. – To nic nadzwyczajnego – pocieszył mnie Carles. – Dla większości przyjezdnych Katalonia to wyłącznie Barcelona. Ewentualnie Pireneje, ale te znają głównie miłośnicy wielodniowych trekkingów.

Gdy odbiłem autem od Barcelony, kierując się w głąb lądu, szybko się przekonałem, jak dużo przez moją niewiedzę traciłem. Wąska i kręta droga poprowadziła mnie przez niewielkie winnice, pogrążone w jednostajnym brzęczeniu cykad gaje oliwne, bujne sady migdałowe i mieniące się rdzawym kolorem skały o poszarpanej linii. Sama Horta de Sant Joan okazała się zapomnianą przez świat wioską. Pojawienie się tu obcego samochodu ściąga wzrok stałych gości baru na placu ucinających sobie wielogodzinne karciane potyczki lub sączących setną już w ciągu dnia kawę.

To tu umówiłem się z Puyolem i zanim pojechaliśmy do „jaskini”, pokazał mi budynek na Plaza de Misa, w którym Picasso mieszkał wraz z Fernande (wówczas był to Hostal del Trumpet). Zameldowanie się w pokoju niezamężnej pary ponoć wzbudziło u mieszkańców wsi oburzenie. Domagające się ukrócenia takich niemoralnych wybryków kobiety obrzuciły okna kochanków kamieniami i dopiero pojawienie się Picassa na balkonie z pistoletem w dłoni, z którego wystrzelił w powietrze, skłoniło protestujące do odwrotu. – Nie wiadomo do końca, czy to prawdziwa historia – zaznaczył Puyol. – Ale z pewnością mogłaby być. Ponad sto lat temu katalońskie góry były na wskroś tradycyjne.

We wsi działa muzeum Picassa z reprodukcjami jego prac, które powstały podczas pobytu tutaj. Do „jaskini” prowadzi zaś dobrze oznakowana i łatwa do przejścia trzykilometrowa ścieżka. – Lato spędzone pod tą skałą okazało się dla malarza przełomowe – mówi Carles Puyol. – Stało się pewnego rodzaju artystyczną inicjacją, po której Picasso oswobodził się z akademickich rygorów i zaczął twórczo się rozwijać.

La Farga de l’Arión – drzewo Konstantyna

Region Terra Alta, w którym leży Horta, jest jednym z najsłabiej zaludnionych obszarów Hiszpanii, o czym przekonuję się w kolejnych dniach, tocząc się po niemal wymarłych drogach. Na tych ziemiach ludzie żyli jednak już tysiące lat temu. W okolicach Ulldecony, na zboczach gór Montsià i Godall, śladami wielowiekowej obecności człowieka nie są jednak zabytkowe budynki czy średniowieczne wioski, lecz powykręcane od naporu czasu sękate drzewa oliwne.

Na obszarze niemal 130 km² rośnie tu 1379 drzew mających przynajmniej tysiąc lat, co czyni z tego terenu miejsce o największym zagęszczeniu tak starych oliwek na świecie. Wszystkie zostały posadzone. Te pradawne drzewa można oglądać, podążając wytyczoną trasą Oliveres Millenàries. Najstarsze z nich – nazywane La Farga de l’Arión – ma ponad 1,7 tys. lat. Rośnie od czasów, gdy Półwyspem Iberyjskim rządzili Rzymianie, a przy władzy był cesarz Konstantyn I.

Docieram do tego drzewa, idąc wąską, porośniętą wypalonymi przez słońce trawami ścieżką. Pień, otoczony niskim płotkiem z kamieni, już dawno przestał trzymać jednolitą formę – rozczapierza się na kilka odnóg, wygina się, zajmuje więcej miejsca wszerz niż na wysokość. To drzewo na poziomie gruntu ma obwód sięgający 18 m! Gdy przyglądam się matuzalemowi o spękanej korze, z niedowierzaniem zauważam, że pomiędzy stalowo-szarymi liśćmi kryją się małe, jeszcze niedojrzałe owoce. To drzewo żyje od siedemnastu stuleci, było świadkiem epokowych zdarzeń, które zupełnie odmieniły Europę, a wciąż rodzi oliwki!

Wąwóz Mont-Rebei

Dwa dni później stoję na skalnej półce, bojąc się zrobić następny krok. Jestem na wysokości 50 m, a od przepaści, na której dnie płynie rzeka Noguera Ribagorçana, dzieli mnie zaledwie metr.

O wąwozie Mont-Rebei, leżącym na granicy Katalonii z Aragonią, u stóp Pirenejów, krążą legendy. To miejsce nie jest szeroko znane, miłośnicy trekkingu i górskich wypraw powtarzają sobie jednak historie o piechurach, którzy na tej ścieżce przeżyli najbardziej przerażające, ale też najbardziej zachwycające chwile w życiu. Wygląda na to, że jestem jednym z nich. Uformowanie tego krajobrazu zajęło siłom przyrody setki tysięcy lat. Płynąca przez góry Montsec rzeka wyżłobiła w skałach głęboki wąwóz nazywany dziś Mont-Rebei. W najwyższych partiach kamienne ściany mają po 500 m wysokości. Surowy skalny teren nigdy nie poddał się presji człowieka – to miejsce pozostało niewiele zmienione, jest niemal dziewicze, przejęte przez zwierzęta, owady i rośliny. Wąwóz można obejrzeć z poziomu rzeki, wybierając się na spływ kajakowy, wycieczka taka – choć przyjemna – nie pozwala jednak w pełni pojąć ogromu tego miejsca. Dlatego zdecydowałem się na wędrówkę.

Wąwóz Mont-Rebei
Wąwóz Mont-Rebei fot. Shutterstock

Ścieżka poprowadziła mnie wpierw łagodnie, każąc pokonać wiszący w powietrzu, chyboczący się most linowy, po którym spacer sprawił mi jednak sporo radości. W końcu dotarłem dużo wyżej i nagle zorientowałem się, że jedyna dostępna droga wiedzie skalną półką o szerokości od 3 do 1,5 m. To, jak wysoko się znajduję, pojąłem, widząc ciężką sylwetkę sępa płowego przelatującego po mojej prawej, kilka metrów poniżej mnie. Stałem na wysokości, na której szybują ptaki.

Skalna półka nie ma poręczy, można jedynie chwycić się metalowej linki przymocowanej do skały. Biorę głęboki oddech i ruszam przed siebie. Brnę do przodu, powoli oswajając się z wysokością. Gdy wreszcie udaje mi się opanować lęk, jestem w stanie docenić otoczenie: spektakularne skalne ściany, turkusową wodę rzeki w dole, jaskrawość kwitnącej roślinności. Zatrzymuję się, by się zorientować, że jedynym dźwiękiem, jaki słyszę, jest mój przyspieszony oddech. Wąwóz Mont­Rebei oferuje to, co w większości miejsc już utraciliśmy: absolutną ciszę.

Flamingi znad rzeki Ebro

W końcu jednak zaczynam tęsknić za morzem, opuszczam więc góry i jadę w stronę wybrzeża. Kieruję się na południe, aż ku granicy z regionem Walencji. Zjeżdżam z drogi szybkiego ruchu i wpadam w rzadko odwiedzany przez turystów płaski teren poszatkowany groblami wyznaczającymi prostokątne uprawy ryżu.

Jestem w delcie rzeki Ebro (po katalońsku: Delta de l’Ebre), najdłuższej rzeki Hiszpanii. Ten teren, otoczony od jednej strony szeroką, dość dziką plażą, okazuje się bagnistym królestwem ptaków (330 zaobserwowanych gatunków). Żyją tu głównie flamingi, które dwa razy do roku gromadzą się na wydmowych płyciznach w ogromnej liczbie, zamieniając deltę w krajobraz skrzący się różowymi punktami.

Od 1983 r. obszar wokół ujścia rzeki jest parkiem naturalnym, dzięki czemu pozostał nielicznym w Hiszpanii przykładem niezabudowanego wybrzeża. Niedaleko, na morzu, widać platformy farm omułków – to jednak w zasadzie jedyna większa zmiana w naturalnym krajobrazie. Można na nie dopłynąć łodzią podczas wykupionej wycieczki, by przyjrzeć się działaniu hodowli, porozmawiać z pracownikami, a nawet spróbować omułków dopiero co wyłowionych z morza.

Najdłuższa rzeka w Hiszpanii była świadkiem krwawej bitwy. Dziś jest jednym z najsłynniejszych łowisk
Najdłuższa rzeka w Hiszpanii /fot. Shutterstock

Deltę Ebro za cel obierają sobie głównie wyspecjalizowani podróżnicy szukający konkretnych aktywności: ornitolodzy, kitesurferzy, kajakarze, miłośnicy samotnego włóczenia się po dzikich piaszczysto-złotych plażach. To nie jest miejsce, które przyciąga tłumy lub zorganizowane wycieczki. Na szczęście – bo wciąż można tu spokojnie wypocząć.

Paella – królowa wieczoru

Wieczorem w miękkim świetle gasnącego dnia przechadzam się po groblach szatkujących deltę na szachownicę równych pól. Niskie zielone krzaczki ryżu stoją w płytkiej wodzie, a w ich gęstwinie przemykają czaple białe i złote. Obfitość ryżu skłoniła firmę Kensho do prób wyprodukowania hiszpańskiej sake, ryżowej wódki wzorowanej na słynnym japońskim alkoholu – bardziej tutejszym daniem wydaje się jednak katalońska paella. Zgodnie z tradycją dodatkami do ryżu jest to, co akurat kucharz ma pod ręką – może to być mięso królika lub kaczki. Tu, na brzegu Morza Śródziemnego, łatwiej trafić na paellę farbowaną na czarno atramentem kałamarnicy, z dodatkiem omułków pochodzących z tutejszych farm.

W samej delcie restauracji jest niewiele i zazwyczaj ukryte są w niepozornych drewnianych barakach niekojarzących się raczej z kulinarną ekstazą. Tutejsi kucharze znają się jednak na swoim fachu. Przede mną ląduje talerz z paellą, która po pierwszym kęsie wprowadza moje kubki smakowe w absolutny zachwyt. Jem, nasłuchując głosów rozbawionego towarzystwa z podwórka nieodległego domu należącego do plantatorów ryżu – akurat też siedli do kolacji. W zasięgu wzroku mam niebieski pas Morza Śródziemnego i kilka kampervanów ustawionych przy plaży, w których jacyś podróżnicy postanowili spędzić tu noc. Jesteśmy wszyscy z dala od miast i ich zgiełku i dopijając wino, myślę o tym, że być może mógłbym nie wracać do Barcelony i zostać tutaj znacznie dłużej.

Źródło: archiwum NG

Reklama
Reklama
Reklama