Z początku nic nie wskazywało, że tak to się pięknie rozkręci. Gdy awionetka dotknęła kołami pasa startowego na lotnisku Ilulissat nad Zatoką Disko na Grenlandii, deszcz siąpił, jakby to był polski październik. „Zimno, wietrznie i buro”, warknąłem pod nosem, jeszcze nie wiedząc, jak grzeszę.
Na dodatek ekipa z jachtu „Stary”, z którą się tam umówiłem, co tu owijać w bawełnę, nie pojawiła się. Siedziałem więc sam jak (środkowy) palec w tej dżdżystej pogodzie na stercie ważącego 75 kg sprzętu wspinaczkowego, nurkowego i fotograficznego, zastanawiając się, „co ja tu właściwie robię”?

SMAK 1. – ŻEGLARSKI
– No siema! Sorki za spóźnienie, ale na lotnisko jechaliśmy stopem – wyrwał mnie z zadumy głos dwójki Polaków. Grzegorz i Tomek płynęli tu jachtem ze Szczecina. Zajęło im to dwa miesiące, więc elastyczne podejście do kwestii czasu uznałem za uzasadnione. Na tej lodowatej wyspie miały się wymienić załogi, nim „Stary” ruszy w najtrudniejszą podróż dla jednostki pod żaglami – przez Przejście Północno-Zachodnie.
Poszukiwania tego przesmyku, którym dałoby się przepłynąć z Atlantyku na Pacyfik przez północną Kanadę, trwały ok. 400 lat i pochłonęły setki ofiar. Jako pierwszy z problemem rozprawił się 100 lat temu najsłynniejszy żeglarz polarny Roald Amundsen, znany m.in. ze zdobycia bieguna południowego. Amundsenowi pokonanie Przejścia zajęło trzy lata (dwa zimowania w trakcie nocy polarnej!) i kosztowało utratę statku. Do dziś szlak pokonało zaledwie ok. 50 jednostek (w tym lodołamacze atomowe i jeden tankowiec z – symboliczną – 1 baryłką ropy), ale tylko ok. 10 jachtów. Żaden z nich przed „Starym” nie płynął pod polską banderą. Ja miałem dołączyć do ekipy na dwa tygodnie, w czasie których zamierzaliśmy pływać po wodach grenlandzkiej Zatoki Disko, nim jacht wyruszy do północnej Kanady. – Póki co, „Stary” miał awarię, stąd 2–3 dni spóźnienia – wyjaśnił Tomek. – No i, całkiem bym zapomniał, nocujemy na dziko w namiotach – dodał Grzegorz.
Od razu poczułem, że to będą ostre i udane tygodnie!
„Stary” zgodnie z oczekiwaniami zawinął do portu po dwóch dniach. – Witamy na pokładzie, o ile uda się wam wejść – zażartował kapitan Jacek Wacławski. Jacht był bowiem pełniuteńki. Kilkanaście osób, bagaże na rok życia na łajbie, zapasy jedzenia i „zabawki” do uprawiania różnych sportów outdorowych, filmowania i fotografii. By oszczędzić miejsce, nawet stół zaimprowizowany był na beczce z ropą naftową. Total! – to kolokwialne określenie najlepiej oddaje poziom chaosu, jaki panował na łódce. Ale na szczęście był to chaos twórczy. Postanowiliśmy go od razu wykorzystać.
Nie ma nic bardziej przyciągającego wzrok na wybrzeżu Grenlandii niż góry lodowe. Piękne, jasne, grubo ciosane przez naturę bloki zmrożonej wody mieniące się kolorami dnia polarnego suną majestatycznie, pchane siłami wiatru i prądów. Kto nie widział tych gigantów, nie wie jeszcze nic o rozrzutności natury! Ruszyliśmy w morze, by im się przyjrzeć.
Nie musieliśmy nawet za długo szukać pływających gór – wiatr wiejący z południowego zachodu napełnił bowiem zwałami lodu całą zatokę. Leżący na południe od Ilulissat lodowiec Isfjord cieląc się, wypluwał lodowe giganty wystające nad wodę na wysokość wielopiętrowego wieżowca, które pod wpływem ruchów fal, promieni słońca i zderzeń z innymi lodowymi olbrzymami pękały, zapełniając okolicę pakiem lodowym, mniejszymi górami i krą. Manewrowanie między nimi 13-metrowej długości jachtem przypominało ekwilibrystykę. Aż strach pomyśleć, co mogłoby się stać po zderzeniu tej łupiny z lodowym kolosem. Co ciekawe – m.in. z tej zatoki góry lodowe wypływają na północny Atlantyk i niewykluczone, że stąd pochodziła ta, która zatopiła „Titanica”.
Pływanie jachtem między górami przypominało poruszanie się po pustyni – tyle że lodowej. Niezmącona cisza. Ani śladu zwierząt, żadnej wegetacji. Gapiliśmy się na ten cudowny świat z otwartymi buziami. Wszyscy – jak jeden mąż.



SMAK 2. – PODWODNY
Apetyt rośnie w miarę zwiedzania – to wie każdy podróżnik. Gdy widoki lodowych kolosów nam spowszedniały, obudziła się chęć zajrzenia pod powierzchnię wody i poszukania śladów życia. Od Inuitów (rdzennych mieszkańców wyspy) dowiedzieliśmy się, że dzień drogi jachtem na północ jest miejsce znane z połowów wielorybów. Postanowiliśmy je znaleźć i tam zanurkować – być może znajdziemy w wodzie kości tych trzebionych tu potężnych ssaków, a na nich pożywiających się następnych uczestników łańcucha pokarmowego.
Już samo dopłynięcie tam było przygodą. Małym jachcikiem lawirowaliśmy między płyciznami i muskającymi powierzchnię wody podwodnymi skałami w terenie określanym na mapach nawigacyjnych jako „nie do przejścia”. Może i było w tym trochę ryzykanctwa, ale przede wszystkim sporo doświadczenia żeglarskiego załogi „Starego”. Skaliste brzegi cieśniny łagodnie położyły się i wpłynęliśmy na ciche wody zatoki. W wiosce Qeqertaq rybacy pokazali nam kołowrót, jakim wyciągają na brzeg upolowanego wieloryba. Prędko złożyliśmy sprzęt nurkowy i z Maćkiem weszliśmy do lodowatej wody.
Stok opadał łagodnym zboczem obrośniętym brunatnicami. Na ślady rzezi wielorybów natrafiliśmy na głębokości 5 m, gdzie leżały fragmenty kręgosłupa. Niektóre kręgi miały około metra średnicy. Nieco dalej nad piaszczystym dnem natknęliśmy się na stosy kręgów, żeber, a nawet szkielet z czaszką młodziutkiego osobnika – miał zaledwie około 3–4 m długości. Z jednej strony to wstrząsające i smutne, że wciąż się poluje na wieloryby; z drugiej – trzeba zrozumieć, że dla miejscowej ludności to odwieczne pożywienie…
Największym zaskoczeniem było dla nas bogactwo życia tych północnych wód. W toni unosił się plankton, co obniżało widoczność do kilku metrów, zaś na szczątkach żerowały dwa gatunki ryb, strzykwy, ukwiały, jeżowce, a nawet rozgwiazdy.
Innego rodzaju emocje towarzyszyły nam podczas nurkowania przy ścianach gór lodowych. Góry te są niestabilne – potrafią się nagle pokruszyć, połamać, a nawet… odwrócić do góry nogami. Zanurzając się w nieznane, oglądaliśmy tysiące odcieni i deseni lodu. Podwodne formy wyrzeźbione przez czeladników Neptuna. Lód w formie łusek, przezroczystych żeber, ażurowych grzybów i litych bloków. Przeszliśmy pod spodem jednej z gór, gdzie spotkaliśmy chroniące się tam ryby. Fascynacja szybko jednak ustępowała miejsca żelaznej logice dekompresji i termiki. Przy temperaturze wody –1OC (!) nawet w ciepłych suchych skafandrach marzliśmy na kość.


SMAK 3. – PIONOWY
– A gdyby tak na tą „obnurkowaną” górę lodową się teraz wspiąć? – rzucił Dominik. Ciekawość, co jest na szczycie, prędko wzięła górę nad obawą o trwałość góry i spod pokładu wyniesione zostały raki, czekany, liny i uprzęże. Tylko jak z jachtu wyjść na lodową ścianę? Trzeba... skoczyć! Jacht podpłynął więc blisko do ściany – jak najbliżej – i Dominik jako pierwszy rzucił się z dwoma czekanami w ręku w stronę góry lodowej – licząc, że się utrzyma. Jeden czekan „siadł”, drugi się nie wbił i odskoczył od lodu, jeden rak trzyma, drugi się zsunął – sytuacja zaczynała się robić niewesoła, na szczęście Dominik szybko drapał się na wypłaszczenie terenu. Uff… Wydarł! Dołączył do niego Maciek i zwiedzali dłuższą chwilę górę, gdy ta głośnym trach! próbowała zrzucić ich z grzbietu. Na szczęście obryw lodu był nieduży, ale od razu nabraliśmy do góry szacunku. Wyskoczyłem na lód w trzeciej dwójce – z Jackiem.
– Boję się jak diabli – wyznał kapitan przed skokiem. Wspinaliśmy się po powierzchni lodu gładkiego jak szkło, a zamiast szczytu znaleęliśmy… jeziorko z wytopioną wodą (pycha!).

SMAK 4. – POWIETRZNY
Ogłosiliśmy na jachcie nieoficjalny konkurs na najbardziej zwariowane zabrane ze sobą „zabawki dla dorosłych chłopców”. Aparat do zdjęć podwodnych o wyglądzie cyberpająka i 5-metrowy wysięgnik do zdjęć filmowych to tylko niektóre ze zgłoszonych. Wszystkich przebił Sławek, który przywiózł na Grenlandię 2-osobową paralotnię z napędem na 3-kołowym wózku. – W Kopenhadze łapali się za głowy, jak to wsadzić do boeinga – opowiada ze śmiechem. Aby wzbić się tym cudem w powietrze, potrzeba kilkudziesięciu metrów rozbiegu. Niestety, w okolicy miasteczka Ilulissat, gdzie jesteśmy, nie ma takiego miejsca. Wzdłuż ulic – latarnie, przy boisku szkolnym – słupy energetyczne. Zrezygnowani idziemy na lotnisko, gdzie – ku naszemu najwyższemu zdumieniu – kontroler ruchu lotniczego mówi: – Startujcie od nas. Rozbieg koło awionetek.
Pośpiech albo chwila nieuwagi i w trakcie przejazdu para-lotnią na lotnisko wózek łapie gumę. Poszukiwania wulkanizatora spełzły na niczym i gdy już wydawało się, że nie oderwiemy się od ziemi, na opuszczonym po godzinach przez obsługę lotnisku ktoś zauważa wózek bagażowy na podobnych kołach. Chwila pracy przy śrubkach i… mamy kółko jak nowe! – Potem oddamy – krzyczy Sławek i już zapina się w pasy.
Z Dominikiem kołują do startu. – Raz, dwa, jedziesz! – kibicujemy. Rozpędzają się przy wtórze huku 28-konnego silnika, mijając awionetki, aż w końcu wolno odrywają się od ziemi. Po chwili i ja wzbijam się ze Sławkiem w powietrze. Minęła pierwsza w nocy, ale w czasie arktycznego lata wciąż jest całkiem jasno. Widok północnego oceanu upstrzonego górami lodu i zalanego miękkim światłem odbiera mi mowę. Sławek popisuje się, jak umie. Raz lecimy w dół korkociągiem, a raz niemal zawisamy nieruchomo w powietrzu przy wyłączonym silniku.
Za dwa dni z tego samego lotniska awionetką wracam do cywilizacji. Za krótko tu byłem, by się nasycić, ale dość, by się w ostrych smakach Grenlandii na zabój zakochać.
Wyprawa odbyła się dzięki hojności firm: QNT, Alpinus, NAVO, C-Map, Webasto, Sony i Simrad.
Z ostatniej chwili: 21 września 2006 „Stary” wpłynął na wody Pacyfiku, pokonując tym samym Przejście Północno-Zachodnie. Gratulujemy!

No to w drogę - Grenlandia

Polskie lato. Wtedy na wyspie jest dzień polarny i w miarę znośne temperatury od 5 do 15OC. Zimą w czasie nocy polarnej temp. spada nawet do minus 40OC. Samolotem – z Polski bezpośrednich lotów nie ma. Najwygodniej jest lecieć do Kopenhagi (400-1500 zł), a potem Air Greenland do Kangerlussuaq lub stolicy Grenlandii Nuuk (ok 2000 zł). Niedawno otwarto też cotygodniowe połączenia lotnicze z USA. Na pokład wolno wziąć ze sobą 20+5 kg bagażu. Lecąc ze sprzętem wyprawowym, warto więc wcześniej wystąpić do linii lotniczych z prośbąo udzielenie zniżki na przesyłkę sprzętu lub wysłać bagaże cargiem. Inaczej zapłacimy astronomiczną kwotę za nadbagaż.
www.airgreenland.co Środek Grenlandii to gigantyczna czapa wiecznego śniegu i lodu odwiedzana wyłącznie przez glacjologów, polarników i białe niedźwiedzie. Dla turystyki istotne są wy-łącznie tereny nadbrzeżne. Większe miasta nad Atlantykiem łączy sieć połączeń lotniczych Air Greenland. Drogo. Przeciętnie dwa razy drożej niż w zachodnich krajach Unii Europejskiej. Np. butelka piwa 0,33 l kosztuje ponad 20 zł. W restauracjach oferowane są głównie owoce (północnego) morza: smażone ryby oraz befsztyki z wieloryba i foki Od 150 zł za noc w kilkuosobowym pokoju w schronisku młodzieżowym, przez 200 za kwaterę w wynajętym domku, aż po 500 i więcej w hotelach www.greenland.com
www.amundsen.pl
www.greenland-guide.gl
www.scandinavica.com/greenland.htm
www.greenland-discoverer.com