Kamienica zniknęła w 1956 r. Stała przy ulicy Lubelskiej – jednej z głównych ulic Chełma, niedużego miasta, które dziś leży na polskiej Ścianie Wschodniej, a przez wieki znajdowało się w centrum Rzeczypospolitej.

Reklama

Pewnego dnia dom po prostu zapadł się pod ziemię! Mieszkańcy miasta prędko przypomnieli sobie o rozciągających się pod starówką tajemniczych średniowiecznych korytarzach. Lata 50. ubiegłego wieku nie sprzyjały jednak wyjaśnianiu dawnych legend i tajemnic, więc dom po cichu odbudowano, a o dziwnych tunelach szybko zapomniano. Podziemia nie pozwoliły jednak tak po prostu wymazać się z pamięci – przypomniały o sobie w równie spektakularny sposób jeszcze raz.

W latach 70. na tej samej ulicy Lubelskiej w powstałej nagle wyrwie w ziemi zniknęła cała ciężarówka! Na szczęście nikomu nic złego się nie stało. Czasy były już wówczas nieco inne, więc po tym wydarzeniu włodarze miasta sięgnęli po dawne plany, wezwali na pomoc górników ze Śląska i rozpoczęli eksplorację oraz zabezpieczanie jedynych istniejących na świecie podziemi kredowych.

Ich początki giną w mroku historii. Prawdopodobnie po raz pierwszy mieszkańcy osady (podniesionej do rangi miasta przez Władysława Jagiełłę) zaczęli drążyć tunele około XIII w. Pierwsze korytarze powstały w okolicach góry zamkowej. Wbrew pozorom nie było to trudne zadanie, ponieważ Chełm leży na obszarze zbudowanym z miękkich skał: kredy, wapienia oraz margli. Wydobywana kreda była stosowana w farbiarstwie, do budowy domów, przy wytopie metali, ich polerowaniu i do produkcji leków.

Ponieważ zapotrzebowanie na białe kruszywo było spore, a handlarze przyjeżdżali po nie z odległych części kraju, wkrótce w miękkiej kredowej skale kopał już każdy, kto popadnie. Większość właścicieli domów rozpoczynała budowę sztolni... we własnej piwnicy! Według dokumentów miejskich pochodzących z XVII w. na 100 kamienic stojących na chełmskim Starym Mieście aż 80 miało wówczas pod piwnicami kredowe podziemia.

Z czasem pod miastem powstała istna plątanina łączących się ze sobą korytarzy, przy której ser szwajcarski wydaje się tak prosty jak warszawska linia metra. Co odważniejsi górnicy wgryźli się w głąb kredy aż na 30 m, chaotycznie drążąc korytarze na pięciu poziomach. Wydobycia zabroniono dopiero w XIX w., kiedy to na powierzchni zaczęły pękać ściany budynków. Do dziś na jeden z chełmskich placów – Edwarda Łuczkowskiego (dawny rynek staromiejski) – nie wolno wjeżdżać samochodami, ponieważ znajdujące się pod nim korytarze grożą zawaleniem. Co ciekawe, tylko dwa budynki w tym mieście mają 6 pięter (hotel i szpital), pozostałe najwyżej cztery – także z uwagi na groźbę zawalenia się kredowych podziemi.

Nikt tak naprawdę nie wie, ile jest dokładnie korytarzy wyrąbanych w kredzie pod Chełmem. Przyjmuje się, że 15 km, ale też każdy z przewodników wyraźnie mówi, że jest wiele starych sztolni, do których nikt nie wchodzi (bo są zasypane) i nie wiadomo – ani jaką mają długość, ani dokąd prowadzą. Niektórzy utrzymują, że aż do odległego o kilkanaście kilometrów Stołpia.

Nie wiadomo też do końca, do czego kredowe podziemia były jeszcze używane. Podobno ukrywano w nich kosztowności, kiedy w okolicy wrzały niepokoje, z jakich były znane kresy Rzeczypospolitej. Podobno wykorzystywano je również jako magazyny żywności, ale (podobno) jedni drugim „od spodu” podbierali zapasy. Podziemia musiały być wartościowe, skoro posiadanie wejścia do „lochów” z piwnic kamienicy w XVII i XVIII w. podnosiło cenę nieruchomości. W kredowych korytarzach w czasie II wojny światowej ukrywali się także liczni chełmscy Żydzi.

O wielkiej wartości Chełmskich Podziemi Kredowych warto się przekonać samemu. Po zniknięciu ciężarówki na ulicy Lubelskiej część korytarzy została udostępniona do zwiedzania. W połowie kolejnej dekady, czyli w latach 80., powstała licząca 1,5 km trasa turystyczna, która prowadzi przez labirynt białych lochów, wyrobiska, sale, chodniki i studnie. Na trasie można podziwiać nie tylko korytarze rozciągające się pod miastem, ale też wczuć w pracę „kredowych” górników. Znajdują się tam także wystawy archeologiczne, teatr dla dzieci, a nawet zdarzają się koncerty kameralne oraz bankiety.

Wałęsających się pod ziemią turystów musi postraszyć duch chełmskich podziemi „Bieluch”. To zjawa niegroźna i niezłośliwa – lubi dzieci i zajmuje się spełnianiem życzeń. Podobno najbardziej lubi te romantyczne.

Reklama

Komu bliżej do talerza niż romantycznych uniesień, ten może wprost z chełmskich podziemi wyjść do jednej z dobrych lokalnych restauracji. A tam spróbować wyjątkowej mieszanki kuchni polskich kresów.

Reklama
Reklama
Reklama