Reklama

Spis treści:

  1. Krajobraz wysp jak z bajki
  2. Rytuały i język wyspiarzy
  3. Letnie rytuały Sztokholmu
  4. Magiczny sezon i Greta Garbo

Tu będzie idealnie! – krzyczy kapitan motorówki, jednocześnie wyłączając silnik. W tym samym momencie budzę się z błogostanu zagwarantowanego przez podmuchy ciepłego wiatru i promienie słoneczne padające na twarz. To dwa składniki szwedzkiego lata, których nikt nie traktuje jako oczywistości, a jak już się pojawią, są okazją do prawdziwego świętowania. Zwłaszcza przez mieszkańców stolicy Szwecji – Sztokholmu.

Mrużąc oczy wśród mieniącej się wody, staram się zidentyfikować naszą przystań, ale lekko oszołomiona absolutną ciszą zauważam jedynie kilka zaokrąglonych skałek wystających z wody. Andreas, kapitan łodzi i przewodnik wycieczki, chyba dostrzega zagubienie na mojej twarzy, bo zaraz wskazuje z dumą na najbardziej wypłaszczoną z nich. – Zobacz, tutaj jest i stół na piknik i doskonałe zejście do wody! – mówi.

Chociaż w moich oczach to całkiem zwyczajna wysepka, wiem już, że Szwedzi mają jakiś szósty zmysł. Rzeczywiście, w ciągu kilku minut Andreas cumuje łódź, a kamienne formacje zamieniają się w stół, na którym pojawiają się morskie specjały. Krewetki, chrupkie pieczywo i kalles kaviar – pasta z kawioru, której smak każdy Szwed zna od dziecka. Po sjeście na wygrzanych skałach „schodkami” wyrzeźbionymi przez wodę komfortowo schodzimy do morza. Celebrujemy wielki dzień: pierwszą kąpiel na otwartym morzu, w sercu sztokholmskiego archipelagu.

Krajobraz wysp jak z bajki

Nasza wysepka to tylko jedna z tysięcy możliwości na spędzenie popołudnia w tych okolicach. Latem, gdy dzień jest tu niesamowicie długi, do późnych godzin wieczornych Szwedzi przesiadują na „prywatnych” wyspach. Tak jakby natura umówiła się z nimi, dostosowując się do ich potrzeby posiadania przestrzeni dla siebie. Każda grupa przyjaciół i każda rodzina mogą wybrać kamień na wolne popołudnie, nie zakłócając spokoju innym grupom, które tłumnie wypływają w morze. Sygnałem są zawsze pierwsze oznaki lata.

Na szczęście miejsca jest tu pod dostatkiem. Archipelag Sztokholmski, który kształtem przypomina wachlarz, rozpościera się od szwedzkiej stolicy w stronę Morza Bałtyckiego i ma powierzchnię ponad 5000 km². Obejmuje ok. 30 tys. wysp i wysepek rozrzuconych na morzu: od latarni Landsort na wyspie Oja na południowym zachodzie po Arholmę na północnym wschodzie.

Rytuały i język wyspiarzy

– Im bliżej lądu, tym wyspy są bardziej rozległe, porośnięte sosnowym lasem. Im dalej w morze, tym stają się mniejsze, niczym wystające z wody kamienie – tłumaczy Andreas. Ale Szwedzi traktują swoje wyspy z jednakowym szacunkiem, a każda odmiana ma swoją nazwę.

– Ta wyspa, na której siedzimy, to kobbe, tłumaczy między kęsami kanapki z krewetkami w śmietanowym sosie z koperkiem, czyli piknikowej wersji tosta skagen. – Ale tamta, bardziej podłużna, to haru – wskazuje na jedną z sąsiednich formacji. – Większa to ö, a kilka „sklejonych” ze sobą wysepek to skär. Mieszkańcy dalekiej Północy mają swoje określenia na rodzaje śniegu, my mamy cały słownik wyspiarski.

Letnie rytuały Sztokholmu

Od lekcji szwedzkiego wolę zwiedzanie w praktyce, najlepiej z perspektywy pokładu – bo każda wyspa to mały kosmos. Wśród skał bujają się zacumowane w miniaturowych marinach łódki, woda niesie śmiech rozbawionych grupek i plusk przy każdym skoku.

Do niektórych skałek przyklejone są pomalowane na czerwono domki, a między drzewami wiszą barwne hamaki. W innym miejscu ktoś rozłożył na pomoście matę do jogi i wykonuje kolejne skłony „powitania słońca”. Archipelag dla wielu mieszkańców stolicy Szwecji jest ucieleśnieniem letniej sielanki. Nic dziwnego, że wielu traktuje swoje łódki z namaszczeniem, polerując je od wczesnej wiosny w oczekiwaniu na letnie wycieczki.

Magiczny sezon i Greta Garbo

Na szczęście nie trzeba być kapitanem, żeby cieszyć się naturą. Wskakuję na prom przy stacji Slussen i płynę prosto do Fjäderholmarna – najbliższych wysp archipelagu. W ciągu 30 min podczas tej przeprawy czuję się, jakbym się znalazła w świecie z książek Astrid Lindgren. Pięć maleńkich wysepek składających się na tę część archipelagu dostarcza atrakcji na cały dzień: od gofrów z konfiturą malinową w Gula Villan, przez wycieczkę po lokalnych zakładach rzemieślniczych, aż po plażowanie.

Do niedawna to tutaj kończyła się sztokholmska trasa turystyczna. Zmieniło się to dzięki inicjatywie Michaela Lemmela i Marie Östblom. Dzięki nim 21 wysp zostało połączonych nowym Szlakiem Archipelagu Sztokholmskiego, który liczy aż 270 km. Trasy zaprojektowane są tak, żeby nie niszczyć natury.

Kolejna przygoda zaczyna się w Arsta, na południe od Sztokholmu. Prom płynie ponad godzinę, która mija szybko, kiedy wpatruję się w wielki błękit – spokojną taflę morza aż po horyzont. Prom przybija do przystani Spränga Brygga na wyspie Utö. Tutaj można poczuć prawdziwą esencję szwedzkiego lata.

Dzieje się tu magia: drewniane pomosty z widokiem na zachód, plaża w Barnens Bad, spacery piaszczystą plażą Storsand… Wyspę można obejść pieszym szlakiem o długości ponad 16 km. Kiedy patrzę na te obrazy, rozumiem, dlaczego to miejsce upodobała sobie słynna Greta Garbo. Tak jak wyspa Farö słynie z Ingmara Bergmana, Utö reklamuje się Gretą Garbo. Ale i tak największą gwiazdą jest natura.

Źródło: National Geographic

Reklama
Reklama
Reklama