Powiało mocniej i cały rząd rowerów złożył się jak domino. Kilkoro studentów od razu doskoczyło, by je podnieść, a przy okazji zrobić miejsce dla kolejnych. Dopiero dziewiąta, do Czarnego Diamentu jadą ludzie z całego miasta. Szybko zapinają bicykle i przez obrotowe drzwi wchodzą do jasnej, przeszklonej przestrzeni. Jakby wbrew nazwie, jedna z najnowocześniejszych bibliotek Europy robi miejsce światłu. Tego słonecznego jest tu w ciągu roku niewiele, każdy promień i przebłysk – bezcenny.

Na parterze przyjemny szum rozmów – kawiarniane stoliki, jak rozsypane klocki, stoją tu i tam. Wszystkie już zajęte, rozdyskutowane, zastawione szklankami po kawie, laptopami i obsypane okruchami ciastek marchewkowych. W górę suną cicho automatyczne taśmy, wiozą książki do jednej z kilku czytelni, a raczej – swobodnych obszarów czytania i nauki. Bo w Det Kongelige Bibliotek reguły płynnie zlały się z futurystyczną wizją wiedzy dostępnej dla każdego. Tak samo jak ceglany gmach królewski z początku XX w. łagodnie złączył się zawieszonym w powietrzu korytarzem z minimalistyczną budowlą o ostro ściętych krawędziach, którym zawdzięcza swą diamentową nazwę.

To miejsce najlepiej oddaje unikatową postępowość Kopenhagi. Tu powstała formuła przyszłości budowanej nie na przekór temu, co było, ale w doskonałej i pokojowej równowadze. Wszystko, co nowe, rodzi się z pragnienia ulepszenia istniejącego świata. Nie po to, by mu zaprzeczyć, ale żeby żyjący w nim ludzie byli bliżsi spełnienia swoich potrzeb.

Dlaczego Kopenhaga jest najszczęśliwszym miastem na świecie? 

Kopenhaga jest uznawane za najszczęśliwsze miasto na świecie. Ten tytuł potwierdzają badania mierzące i przeliczające deklaracje codziennego zadowolenia, poczucia komfortu szybkości dojazdu do pracy, jakości usług. Wszystko to brzmi abstrakcyjnie, ale przecież wystarczy się rozejrzeć.

Po obu stronach superbiblioteki przeszklone czytelnie – Wschodnia i Zachodnia. W pierwszej: proste drewniane stoły i małe lampy, fotele i półleżanki. Czysta, niezakłócona przestrzeń wypełniona ludźmi i ich sprawami. Kurtki rzucone obok stołów, odstawione na bok buty, kubki z kawą, sałatki, słynne duńskie kanapki przygotowane w domu i przywiezione rowerem w plastikowych pudełkach. Bidony z wodą – kranową, czystą i bezpłatną, którą piją tu wszyscy, aż po prezesów i profesorów.

Całkowity luz, co nie znaczy bałagan. Panują: spokój, ład, życzliwa swoboda. Nawet w czytelni Zachodniej, gdzie dostępne są starodruki, wszystko wolno do woli fotografować – otwartość, udostępnianie i dzielenie się są najważniejsze.

Duńczycy to jeden z najszczęśliwszych narodów świata / Fot. Ole Jensen/Corbis via Getty images

Majestatyczne korytarze zostały przerobione na strefy pracy grupowej – tu się siedzi w kupie albo raczej pokłada na modernistycznych stołach, zagląda kolegom przez ramię, razem tworzy projekty i przeprowadza badania. Jest cudowny harmider – jak na skwerze. Tylko w najdostojniejszej czytelni Północnej z witrażowymi oknami zostało coś z dawnej świętości. Nie ma gniazdek, więc i laptopów mniej. Tu się przychodzi po intymność i separację, i po sen – bezpieczny, z policzkiem na pachnącym przeszłością skórzanym blacie.

Czarny Diament jest jednym z najbardziej kochanych miejsc w tym mieście. Otwarty, wolny od procedur stał się ideałem dla twórców budynków publicznych. W czasie długiej i mroczno-wilgotnej zimy to substytut parków i placyków. Po zmroku, gdy czytelnie pustoszeją, zapełniają się: sala koncertowa, restauracja i galeria. Parking ledwo mieści rowery, około południa nie sposób znaleźć miejsce przy stoliku, więc ludzie się kładą, siadają przy ścianach, na parapetach. Chcą być tam, gdzie dyskretna przestrzeń spełnia ich życzenia.

Kopenhaga do miasto dla ludzi

Kopenhaga na pierwszy rzut oka wydaje się miastem starym – domkiem dla lalek usianym ślicznymi kamienicami pomalowanymi w bordo i musztardowy pomarańcz, pokrytym siatką brukowanych uliczek i wodnych kanałów, na których kołyszą się łodzie i jachty.

Całe centrum duńskiej stolicy to przecież starówka, a rozchodzące się promieniście dzielnice są jej spójną kontynuacją. W całym mieście sześciopiętrowe kamienice pozbawione unikatowego charakteru i oznak przesady. Nic lepiej nie ilustruje filozofii mieszkańców tego miasta: cenią poczucie równości, fatalnie reagują na przejawy wywyższania się czy manifestowania statusu. Stąd słynny na cały świat – oszczędny, minimalistyczny i funkcjonalny – design duńskich projektantów.

W Kopenhadze jest więcej rowerów niż samochodów / Fot. Frédéric Soltan/Corbis via Getty Images

Stąd logiczny urbanistyczny plan miasta. Stąd popularność rowerów – pojazdów uniwersalnie uwielbianych przez studentów i dyrektorów. Oto miasto, w którym nie widać dramatycznego rozłamu na bogatych i biednych tak ostro manifestującego się w Nowym Jorku, Bombaju czy Johannesburgu. Od pełnego domów jednorodzinnych Frederiksbergu po rzędy identycznych niemal kamienic w hipsterskiej dzielnicy Nørrebro czy stoczniowej Østerbro – właściwie wszsycy mają „wystarczająco dużo”.

Są w mieście o najwyższym standardzie życia, ale pozbawionym atrybutów źle rozumianej nowoczesności. W Kopenhadze nie ma tras szybkiego ruchu – już w latach 60. władze poszły pod prąd i gdy niemal wszystkie metropolie pragnęły się rozrastać i poddawać dyktatowi ruchu samochodowego, tu zakazano wysokiej zabudowy, a śródmieście zamknięto dla aut. Serce miasta należy do pieszych i rowerzystów.

Wciąż najpopularniejsze są zwykłe, klasyczne modele rowerów, ale te miejskie to już pojazdy jutra. Za symboliczną opłatą jeździ się jednośladem wyposażonym w odporny na deszcz tablet. Ekran podpowiada, gdzie najlepiej się przesiąść i wyręcza w planowaniu trasy. A ścieżki rowerowe są bardzo szerokie, bo odkryto, że ludzie chętniej jeżdżą w parach.

Architektura Kopenhagi 

Zamiast bić pokłony totemom postępu i przebudować całą dzielnicę, Duńczycy stawiają proste pytanie: czy zmiana będzie dobra dla ludzi? Tu przyszłość podawana jest w małych dawkach, wywołuje mikromodyfikacje. Bo do szczęścia, jak wiadomo, trzeba niewiele. Na przykład kilku metrów kwadratowych zieleni, co jest jednym z celów władz – każdemu zapewnić mały obszar zielony nie dalej niż 10 min piechotą od domu.

Stąd idea ogrodów kieszonkowych, powstających na opuszczonych posesjach, w lukach pomiędzy budynkami. To jedna z najwspanialszych cech Kopenhagi – niemal całkowita nieobecność złego projektowania. Nie znam drugiego miasta, po którym mogłabym spacerować bez obawy, że zaraz wkroczę w obszar brzydoty, że urokliwa fasada kryje jakiś architektoniczny koszmarek.

Przystań Nyhavn – wizytówka Kopenhagi z klimatycznymi knajpkami / Fot. Ole Jensen - UEFA/UEFA via Getty Images

Nad kanałami życie rozkwita w pierwszy słoneczny dzień wiosny. Woda jest przejrzysta, można pływać. To także nowy wymiar ekologii – miejskie kąpieliska wykładane drewnianymi deskami. Ultraproste, a oblegane, jak to na Islands Brygge. Tylko chłodny klimat utrudnia spędzanie czasu pod gołym niebem. Bo – co także dowodzi luksusu w dobie zanieczyszczeń – powietrze w mieście jest czyste i zdrowe.

Autobusy są w większości elektryczne, łodzie mają limity emisji spalin, ruch portowy nie wkracza na miejskie wody, większość ludzi jeździ superwydajnym metrem. A każdy zakątek powierzchni służy do tego, żeby spędzać czas na zewnątrz. Z cmentarzami włącznie – są tu małe historyczne nekropolie, które służą jako parki. Można grillować i grać w badmintona, cisza obowiązuje tylko podczas pochówków.

Populacja Kopenhagi, jak większości dużych miast świata, rośnie. Ale stolicę Danii wyróżnia to, że rozwija się w głąb, nie wzwyż i niekoniecznie wszerz. Podobnie jak nasza cywilizacja skupia się teraz na nanotechnologii, tak i tu modyfikacje dotyczą samej struktury miasta.

Na przykład w dawnym robotniczym Vesterbro jest trochę niewykorzystanego miejsca – w sam raz dla 50 tys. potrzebujących mieszkań ludzi. Na terenach dawnego browaru rodzi się właśnie innowacyjne Carlsberg City tworzone w zgodzie z otaczającymi zabudowaniami.

Dawne hale produkcyjne i magazyny zmienią się w kulturalne centrum dzielnicy, a wokół powstaną domy mieszkalne i uczelnie płynnie „dopowiadające” nowy rozdział historii do stojących tu od stu lat jednorodzinnych domków z cegły. Do śródmieścia będzie można dojechać w kwadrans, a nieco smutna dziś dzielnica – jakby przeczuwając lepszą przyszłość – już rozkwita. Są pop-up store'y, galerie, showroomy projektantów.

W hipisowskiej Christianii – rebelianckiej enklawie miejskiej utworzonej prawie pół wieku temu w dzielnicy Christianshavn – można budować, jak się chce. Są domy okrągłe i trapezowe, przy Pusher Street w sprzedaży jest marihuana. Ale takie rozumienie wolności i rewolucji dawno zbladło, pełni funkcję turystycznego obowiązku. Prawdziwie wywrotowa jest cała reszta miasta. Zamiast chorować na gorączkę nowości za wszelką cenę, Kopenhaga opracowała własną, zrównoważoną wizję jutra doskonalszego o tyle, o ile posłuży wszystkim.

Tekst ukazał się na łamach magazynu „National Geographic Traveler Extra – 25 miast na weekend” (nr 01/2018).