Zrobiłam mały wywiad środowiskowy wśród ludzi, którzy podróżują lub planują podróże, np. do popularnej obecnie Azji Południowo-Wschodniej. W różnych kontekstach pytałam o dengę i liczyłam, ile osób wiedziało cokolwiek. Na kilkadziesiąt zapytanych, trzem obiło się o uszy. I to by było na tyle. Trzy osoby. To mnie całkowicie przeraziło. Przeraził mnie ogrom nieświadomości, a najbardziej – poczucia nietykalności. Musiałam naprawdę opowiedzieć im wszystkim w szczegółach, co mi się przytrafiło, żeby zyskać ich uwagę i zainteresowanie tematem. Jeśli tego nie robiłam, słyszałam odpowiedzi: „Choroba tropikalna? Nie. Ja lecę tylko na dwa tygodnie na wakacje” albo „E tam, mnie komary to nie gryzą”. To była trochę walka z wiatrakami.

Miałam za to poczucie, że muszę coś zrobić, napisać, powiedzieć. Za dużo jest wokół pięknych i idealnych blogów zachęcających do podróży, a za mało w tym wszystkim lekcji.

Na ogół takie wpisy są niewygodne i nikt nie chce ich czytać do porannej kawy. Nie ma ładnych zdjęć, nie ma zapowiedzi przygody ani inspiracji. Tym razem jest za to coś znacznie ważniejszego – kwestia zdrowia, więc wytrzymajcie do końca, by nauczyć się na moim, niestety paskudnym, doświadczeniu. Naprawdę nie chcielibyście być na moim miejscu, a ja z kolei nie życzyłabym nikomu zarażenia się dengą.

Zauważyłam, że nikt nie chce dzielić się takim doświadczeniami, nie opowiada ku przestrodze, a blogerzy często piszą wymijająco o podróżach: „wiadomo zdarzają się choroby, niektóre groźne i człowiek się boi, no ale to nie jest temat na teraz”. Jak to nie jest na teraz?! Właśnie tu i teraz powinno się rozmawiać o zdrowiu. Jak mamy się nauczyć i chronić, jeśli ktoś wspomina, że był w danym kraju, coś mu się stało, ale nie chce mówić co. Jeśli jest to choroba, na którą może zachorować każdy, to TRZEBA o tym mówić!

Jest wiele chorób tropikalnych, które świat Zachodu omija szerokim łukiem, wiec są dla nas odległe, jakby nas nie dotyczyły. Wiele z nich możemy kontrolować w jakimkolwiek stopniu – szczepić się, myć ręce, nie pić wody z nieznanego źródła. Gorzej z tymi, których kontrolowanie jest niesamowicie trudne, czyli chorobami przenoszonymi przez owady. Wiemy sporo o malarii i choć też jest wyjątkowo niebezpieczna, to są leki, którymi można się chronić. Jeśli zarazicie się dengą, to nie ma magicznych tabletek, które was z niej wyleczą. Ochroną jest nasza świadomość i wiedza.

 

Gorączka krwotoczna

Zacznijmy zatem od tego, czym właściwie jest denga. To choroba zakaźna wywoływana przez wirusa dengi. Występują cztery typy serologiczne wirusa, co ma znaczenie dla przebiegu choroby. Gorączkę krwotoczną denga wywołuje tylko serotyp 3 i 4. W różnych regionach świata występują różne typy wirusa. Zarażenie się jednym uodparnia na niego w przyszłości, ale nie chroni przed kolejnym zarażeniem innym typem wirusa.

Wirus jest przenoszony przez komary, co oznacza, że możemy zarazić się nim od ukąszenia. Nie ma za to możliwości przeniesienia zakażenia bezpośrednio z człowieka na człowieka.

Denga występuje w gorącej strefie klimatycznej Azji Południowo-Wschodniej, Afryki, Ameryki Środkowej i Południowej oraz na wyspach Oceanii. Ryzyko zakażenia jest mniejsze w rejonach położonych na wysokości powyżej 1000 m n.p.m.

Wedle źródeł WHO, gorączka denga jest dziś najszybciej rozprzestrzeniającą się chorobą przenoszoną przez komary. W skali roku notuje się blisko 400 milionów zakażeń.

 

„Moja” denga

Ja zaraziłam się będąc w Tajlandii. Często mówię o sobie, że gryzie mnie wszystko i przyciągam każdy gatunek owadów i chyba sobie to wykrakałam. Mieszkałam w Tajlandii przez kilka miesięcy i wszystko było w porządku. Stosowałam repelenty, ale komary i tak mnie gryzły. Niby wiedziałam, z czym to może się wiązać, ale szczerze mówiąc, kto by się tam przejmował, kiedy wokół palmy i słońce. Człowiek ma uśpioną czujność i wydaje mu się, że jak jest tak dobrze, to nic złego stać się nie może.

Aż pewnego dnia coś zaczęło się dziać. Poczułam zawroty głowy, było mi słabo. Objawy były podobne do przeziębienia. Łatwo je złapać w podróży, więc na ogół człowiek nie wyłącza się z życia przez jakieś tam złe samopoczucie. Czułam się kiepsko, ale dzień później miałam zaplanowany wyjazd do Laosu na kilka dni i nie chciałam tego odwoływać. I poleciałam. To był największy błąd, jaki mogłam popełnić, bo jak się później okazało, to nie było przeziębienie, tylko denga, a ja wylądowałam w kraju z kiepską opieką medyczną.

Zdążyłam dojechać do hotelu i gorączka podskoczyła do ponad 40 stopni. Nie pamiętam, żebym jako dorosły człowiek miała tak wysoką temperaturę. Wszędzie piszą, że pierwsze objawy choroby pojawiają się kilka dni po zakażeniu i choroba ma zazwyczaj łagodny przebieg. Objawy są niespecyficzne i obejmują nagłą gorączkę, osłabienie, bóle głowy, mięśni i stawów, wysypkę. Mogą pojawić się bóle brzucha, wymioty bądź biegunka.

Doświadczyłam ich wszystkich, jakbym była książkowym przypadkiem. Z jedną tylko różnicą. Ten kto w Internecie nazywa te objawy łagodnymi, nie ma o tym pojęcia. Nie było łagodnie. Zaczęłam mieć majaki i nie byłam w stanie utrzymać się na własnych nogach, a to wszystko zadziało się w ciągu dwóch godzin.

Miałam szczęście, że nie byłam wtedy sama, a mój narzeczony, dosłownie zaniósł mnie do szpitala. Co też nie było łatwe, bo w Laosie natknęliśmy się na dużą barierę komunikacyjną i przez 40 minut nie mogliśmy znaleźć szpitala. Trafiliśmy w końcu do laotańskiego oddziału, ale pomimo tego, że byłam już wtedy półprzytomna, nie chcieli mnie przyjąć i odesłali mnie do innego, francuskiego prywatnego szpitala dla obcokrajowców. Tę trasę ledwo pamiętam. W końcu jakoś nam się udało. Dostałam się na oddział, zrobiono mi badania krwi i podano dożylnie leki przeciwgorączkowe i nawadniające. Leżałam na oddziale kilka godzin. Dzięki dawce uderzeniowej leków poczułam się na chwilę lepiej. Postanowiono, że nie ma sensu, aby została na oddziale. Okazało się bowiem, że to dopiero początek i na tym etapie lekarze nic nie mogą dla mnie zrobić. Zalecono obserwację, czy choroba nie przerodzi się we wstrząs i nie wywoła krwotoków, wybroczyn na skórze, krwawienia z błon śluzowych nosa czy ust, ale także dróg rodnych i przewodu pokarmowego. Do tego czasu miałam zbijać gorączkę Apapem i nawadniać organizm. Reszta zależała od siły mojego organizmu i tego, czy sam sobie poradzi.

Choroba przebiega dwuetapowo. Gorączka spada po kilku dniach, potem następuje remisja objawów na okres kilkunastu godzin. Drugi okres gorączkowy, trwający 1–2 dni, przebiega z towarzyszącą wysypką plamisto-grudkową, zajmującą początkowo grzbiety rąk i nóg.

Niekiedy dochodzi do śpiączki. W 4–5 dniu choroby występują krwawienia do jam ciała, często z objawami wstrząsu i utraty przytomności. Jeśli nie podjęto wcześniej leczenia, zwykle dochodzi do zgonu, 4–6 godzin od wystąpienia objawów wstrząsowych. Zgony dotyczą głównie dzieci. Taki przebieg choroby określany jest w piśmiennictwie jako gorączka krwotoczna denga z zespołem wstrząsowym.

Następnych dwóch tygodni nie pamiętam. Wiem, że nie byłam w stanie wstać z hotelowego łóżka o własnych siłach. Wszystko zlało mi się  w jedno i nie wiedziałam, gdzie jestem ani ile już tak leżę. Wiem tylko, że czasem miałam wrażenie, że już nigdy nie wyjadę z Laosu. Miałam niesamowite szczęście, że ominęła mnie połowa z typowych dla dengi objawów. Ale mogło być różnie. Po około 2,5 tygodnia byliśmy w stanie wylecieć z Laosu, wrócić do Tajlandii i kontynuować naszą podróż, choć w znacznie wolniejszym tempie.

Myślicie, że to koniec? Niestety nie. Powrót do pełnego zdrowia i poziomu energii zajął mi około trzech miesięcy. Długo poprawiałam kondycję fizyczną i wydolność, bo trening bardzo mnie męczyły, miałam zadyszkę, robiło mi się słabo. A po trzech miesiącach zaczęły się skutki uboczne. W moim przypadku było to wypadanie włosów. Szok toksykologiczny dla organizmu był tak silny, że komórki włosów obumarły i nic nie było tego w stanie powstrzymać. Straciłam 30% włosów. I tak miałam ogromne szczęście, że tylko tyle i natychmiast zaczęły odrastać.

Do tej pory nie było lekarstwa, chroniącego przed dengą. Jedynym sposobem była profilaktyka, czyli stosowanie repelentów, moskitier, noszenie odpowiedniej odzieży (długie rękawy koszul i nogawki spodni), zwłaszcza od zmierzchu do świtu.

Chyba jednak mamy szansę na przełom. Na początku 2016 roku WHO podało, że zakończono badania nad szczepionka Dengavaxia. Szacuje się, że jej wprowadzenie ma zmniejszyć śmiertelność z powodu gorączki denga o 50 proc. , a zachorowalność o 25 proc. przed rokiem 2020. Szczepionka została na razie zarejestrowana w Meksyku, Brazylii, Salwadorze, na Filipinach i w Paragwaju. Filipiny rozpoczęły już akcję szczepień. Obecnie trwają procedury rejestracyjne w innych krajach endemicznych.

Pomimo tej nadziei, na ten moment nie przekłada się to na ochronę mieszkańców krajów wysokorozwiniętych. W Polsce nie ma jeszcze możliwości zaszczepienia się przeciwko dendze, więc wciąż zostaje nam profilaktyka.

Opowiedziałam tę historię, żeby włączyła się wam czerwona lampka i żebyście zaczęli myśleć o swoim zdrowiu i o tym, że nie jesteście nietykalni. Ja tak o sobie myślałam. Przecież młodej, wysportowanej i zdrowej dziewczynie nic nie może się stać. Jestem odpowiedzialna, dużo podróżuję, wiele widziałam, przecież takich osób nic nie tyka. Nie chce się wierzyć, że w pięknym miejscu, w którym świeci słońce, a jedzenie jest pyszne, nagle wszystko może się zawalić. Tak trudno jest przyznać się przed samym sobą, że nie jest się wyjątkowym, wybranym i nietykalnym, a życie i śmierć, zdrowie i chorobę oddziela zaledwie cienka linia. Zdowie nie jest nam dane na pewno i nie ma jego nieskończonych pokładów i jeśli nie zaczniemy myśleć, to nic nas nie uchroni przed jego utratą. Nawet to, że mamy dobre intencje, jesteśmy porządnymi ludźmi i to powinno do nas wracać. Widać nie zawsze działa.

 

Lekcja

Ta choroba była dla mnie szokiem z dwóch powodów. Po pierwsze przewartościowała moje podejście do życia i zdrowia. Już mi się nie wydaje, że jestem nietykalna. Za to bardzo boleśnie dotarło do mnie, że życie jest kruche i nie jest nieskończone. Cliche powiecie. Może i tak, ale rzeczywiście trzeba być na jego granicy, aby to zrozumieć.

Zaczęłam jeszcze bardziej doceniać to, co mam, cieszyć się małymi rzeczami i korzystać ze wszystkich szans. A zdrowie stało się dla mnie najważniejsze. Dbam o siebie i o swój organizm. Skąd czerpię motywację do trenowania i zdrowego odżywiania? Czemu mi się chce? To jest właśnie powód. Wiem, co to znaczy, jak organizm jest słaby, jak sobie nie radzi i jak jedyne o czym się marzy, to móc pobiegać i poskakać z uśmiechem na ustach. Wyszłam z tej choroby w sumie bez szwanku, jak teraz śmiałabym marudzić, że mi się nie chce korzystać z życia i ze zdrowia?

Po drugie, dostałam niesamowitą lekcję o sobie samej. Podróże nauczyły mnie, że mogę wytrzymać więcej niż mi się wydaje. Ten punkt odnosi się między innymi to dengi. Nigdy bym nie pomyślała o sobie, że mam tak silny i waleczny organizm i jest we mnie tyle woli walki o zdrowie. Prawda jest taka, że pomimo silnych objawów, wiele z nich zupełnie mnie ominęło, a chorobę pokonałam w ekspresowym tempie dwóch tygodni. Widać jestem silniejsza niż mi się wydawało.

Oczywiście ta historia nie sprawiła, że odechciało mi się podróżować, ale teraz jestem bardziej odpowiedzialna, przykładam wagę do profilaktyki i ponad wszystkie atrakcje stawiam swoje zdrowie.

Teraz już zupełnie zdrowa, mogę powiedzieć, że denga była dla mnie niesamowitą lekcją pokory i szacunku to tego, co jest nam dane. Wy jednak nie potrzebujecie takiej lekcji, żeby móc przewartościować sobie swoje podejście. Niech Wam wystarczy moje doświadczenie i historia. Dbajcie o siebie Podróżnicy, myślcie i pamiętajcie, że zdrowie to najważniejszy dar, jaki mamy.

-----------------------------------

Aleksandra Jaskółowska

- podróżniczka i autorka międzynarodowego bloga o podróżach i aktywnym stylu życia www.travelandkeepfit.com. Odwiedziła ponad 85 krajów na 6 kontynentach. W wielu z nich pracowała naukowo i studiowała. Z zawodu jest psychologiem społecznym. To właśnie badania międzykulturowe były jednym z powodów jej podróży.