Ekipa Go Getters zna się jeszcze z okresów nastoletnich. Zawsze lubiłyśmy podróżować. Na początku były to wyprawy tygodniowe, później miesięczne, a na końcu paromiesięczne praktyki w Portugalii czy wyjazdy w celach zarobkowych do Anglii. Pomysł na roczną wyprawę rósł w nas od bardzo dawna. Wtedy jednak nie byłyśmy jeszcze gotowe na to, żeby rzucić wszystko i zmienić swoje życie o 180 stopni.

Wykonałyśmy ogrom pracy nad sobą, zaoszczędziłyśmy trochę pieniędzy i poczułyśmy, że ten moment właśnie nastał. Kupiłyśmy więc bilety do Meksyku, bo ten rejon był cały czas otwarty w czasach pandemii i łatwiej było nam przetransportować na pokładzie samolotu Ushiego – czworonożnego członka Go Getters.

9 września 2021 roku wielkie plecaki stały się całym naszym dobytkiem na kolejne miesiące. Podróż po Meksyku rozpoczęłyśmy od stolicy tego kraju. Na początku miałyśmy tylko jeden plan: kupno samochodu. Okazało, że nie jest to łatwe. Żadna z nas nigdy nie kupowała auta samodzielnie i nie mówiła po hiszpańsku. Przegląd auta zrobiłyśmy przez kamerkę z pomocą nowo poznanego znajomego. Sprawdziłyśmy też, czy auto nie jest kradzione. No i udało się! Kupiłyśmy samochód w niecałe dwa tygodnie od rozpoczęcia poszukiwań. Chevrolet Chevy rocznik 2000 stał się naszym nowym domem na kółkach.

Meksyk: z północy na południe

Początkowo w Meksyku miałyśmy zostać jakiś miesiąc. Tak nas w sobie rozkochał, że postanowiłyśmy eksplorować ten kraj najdokładniej, jak się tylko da. Tym sposobem zostałyśmy w nim prawie siedem miesięcy, odwiedzając 9 stanów: San Luis Potosi, Oaxaca, Chiapas, Hidalgo, Guerrero, México, Morelos, Michocán i Queretaro.

Pierwszym przystankiem była bliska północ, rzadko odwiedzana przez turystów. W stanie Hidalgo miałyśmy okazję kąpać się w ogromnym kompleksie gorących źródeł Grutas Tolantongo i spacerować po górzystych rejonach parku El Chico. W stanie San Luis Potosi widziałyśmy też słynny Las Pozas, czyli surrealistyczny ogród Edwarda Jamesa, wspierającego działalność Salvadora Dalego. Kąpałyśmy się też w pięknym wodospadzie Tamasopo. Na północy przeżyłyśmy też pierwszą poważną chorobę, która zakończyła się hospitalizacją dwójki z ekipy. Diagnoza: salmonella.

fot. archiwum prywatne

Kolejnym przystankiem na naszej trasie była Oaxaca i słynne Dia de Muertos. To meksykańskie święto zmarłych, które oczarowało nas i na długo zostanie w naszych głowach. Muzyka, parady, śpiewy, pomalowane twarze, tańce, poczucie jedności, a wszystko popijane wspólnie mezcal z jednego kieliszka. To była ogromna różnica, w porównaniu z Polską, gdzie ten okres jest wyjątkowo smutny. Zrozumiałyśmy jak ważna jest radość z życia i przeżywanie go tak jakby nie miało być jutra.

Meksyk zadziwił nas jeszcze niejednokrotnie. Jednym z takich doświadczeń było zamieszkanie u rdzennego plemienia Lankandonów, uważanych za potomków Majów. Musiałyśmy nauczyć się gotować na żywym ogniu, kąpać w rzece i przyzwyczaić się do życia bez dostępu do sieci, ale za to blisko natury. Przeprowadziłyśmy wywiad z 80-letnim Kayum, który zdradził nam, że obecnie prawdziwych Lankandonów jest już tylko 900. Opowiedział także o swoich wierzeniach, tradycyjnych ubiorach i zwyczajach. Posłuchałyśmy też prawdziwego języka majańskiego i odkrywałyśmy zakątki dżungli Monte Azules, którą Lankandonowie znają jak własną kieszeń.

Gwatemala: noc na wulkanie

Po Meksyku przyszedł czas na Gwatemalę. Przekraczanie granicy kupionym samochodem okazało się niezwykle trudne. Aby osiągnąć ten cel, próbowałyśmy dosłownie wszystkiego. Namawiałyśmy strażników granicznych, aby nas przepuścili, jeden z miejscowych prawników podrobił nam papier własności, a na koniec spisałyśmy notarialny dokument poświadczający legalność zakupu naszego auta. Skończyło się na sześciu próbach, aż w końcu zrobiłyśmy to!

Głównym celem podróży do Gwatemali było zobaczenie aktywnej lawy z bliska. Już podczas pobytu w mieście Antigua nie mogłyśmy pomieścić tego widoku erupcji w głowach, która widoczna jest z praktycznie każdego punktu miasteczka. Postanowiłyśmy więc zdobyć szczyt Acatenango, znajdujący się na wysokości 3976 m n.p.m. oraz stanąć jak najbliżej Fuego. Piłyśmy gorącą czekoladę z widokiem na erupcję i spałyśmy w namiocie dosłownie naprzeciwko wybuchającego wulkanu. Ciężko było zasnąć, bo z każdym hukiem otwierałyśmy zamek swojego namiotu, żeby zapisać ten widok jak najtrwalej w swojej pamięci. Zdecydowanie jest to ulubione i jedno z najpiękniejszych wspomnień z tej podróży, a nawet życia.

fot. archiwum prywatne

Mimo początkowych myśli o tym, żeby dojechać zakupionym autem aż po kraniec Ameryki Południowej, postanowiłyśmy zawrócić. Wróciłyśmy do Meksyku, bijąc się początkowo z myślami. Zaakceptowałyśmy jednak, że plany mogą ulec zmianie i zatrzymałyśmy się na dwa miesiące w Puerto Escondido. To mekka surfingu, który pokochałyśmy. Fale osiągają tu nawet do 18 metrów! W Puerto pływałyśmy z delfinami i pierwszy raz widziałyśmy wieloryby. No i najważniejsze, powiększyłyśmy swoją ekipę o jeszcze jednego psiaka, znalezionego na jednej z meksykańskich ulic.

Żyjemy w podróży z oszczędności, które powoli nam się kończą. Postanowiłyśmy więc znaleźć nową możliwość i przedłużyć swój pobyt na najdłuższych wakacjach życia. W Puerto kończymy swoją przygodę z Meksykiem i zaczynamy nową, ale w zupełnie innym, nieoczekiwanym kierunku. Jeżeli jesteście ciekawi, gdzie tym razem pokierują nas nasze nogi i głowy pełne marzeń to zapraszamy na Instagram @gogetters_girls, gdzie na bieżąco relacjonujemy swoje wyprawy.

fot. archiwum prywatne