W tym artykule:

  1. Artur Hajzer, pseudonim „Słoń”
  2. Pierwsze wyprawy Artura Hajzera
  3. Duet Hajzer-Kukuczka
  4. Artur Hajzer zakłada firmę Alpinus
  5. Na ratunek Marciniakowi
  6. Powrót w góry i wypadki
  7. Polski Himalaizm Zimowy
  8. Śmierć Artura Hajzera
Reklama

Artur Hajzer (ur. 28.06.1962 r., zm. 07.07.2013 r.) mieszkał w Mikołowie. Himalaista, zdobywca 6 ośmiotysięczników, przedsiębiorca, mąż i ojciec dwóch synów. Jego pierwsi nauczyciele wspinaczki to Ignacy Walenty Nendza i Janusz Kubica. Najważniejsi partnerzy wspinaczkowi: Rafał Chołda, Jerzy Kukuczka, Krzysztof Wielicki, Rafał Szymczak, Marcin Kaczkan.

Zdobył szczyty:

  • Tiricz Mir (7706 m) – 1983 r., pierwsze polskie wejście (z Chołdą),
  • Manaslu (8156 m) – 1986 r., nową drogą (z Kukuczką),
  • Annapurna (8091 m) – 1987 r., pierwsze wejście zimowe (z Kukuczką),
  • Sziszapangma (8027 m) – 1987 r., nową drogą (z Kukuczką),
  • Annapurna Wschodnia (8010 m) – 1988 r., nową drogą (z Kukuczką),
  • Dhaulagiri (8167 m) – 2008 r. (z Szymczakiem),
  • Nanga Parbat (8126 m) – 2010 r. (z Szymczakiem),
  • Makalu (8481 m) – 2011 r. (z Bieleckim).

Artur Hajzer, pseudonim „Słoń”

Artur Hajzer nie wyglądał na himalaistę, a na pewno nie na kogoś, kto bryluje we wspinaczce sportowej. Dość masywny, nieco przyciężkawy. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że przy swoich kolegach, wyżyłowanych „szczupakach”, jest bez szans w skałach. Zresztą to swojej sylwetce zawdzięczał pseudonim „Słoń”, który towarzyszył mu do końca, chętnie używany także przez niepozbawionego autoironii właściciela.

"Kukuczka był bez szans". Wywiad z Reinholdem Messnerem

Najlepszy himalaista świata, pierwszy człowiek, który stanął na wszystkich ośmiotysięcznikach, farmer, polityk. Dziś muzealnik. Niezależnie od tego, co robi, musi być w tym najlepszy. W n...
"Kukuczka był bez szans". Wywiad z Reinholdem Messnerem
Fot. Getty Images

Był jednak też Ślązakiem o wyjątkowej ambicji, determinacji i sprycie. Te cechy pozwoliły mu szybko zostawić większość znajomych z Harcerskiego Klubu Taternickiego daleko w tyle. Tak jak podczas zawodów wspinaczkowych w Podlesicach w czasach studenckich. Tak długo całą sobotę trenował na wytypowanych przez siebie drogach, że dzień później zajął drugie miejsce we wspinaniu na czas, pokonując czołowego wówczas skałkowego „łojanta” Krzysztofa Pankiewicza.

Pierwsze wyprawy Artura Hajzera

Dzięki swojemu sprytowi Artur Hajzer przebił się już w pierwszej połowie lat 80. do składów wypraw na himalajskie ośmiotysięczniki. A konkretnie dzięki zdolnościom krawieckim. Jako 16-latek uszył uprząż wspinaczkową Jerzemu Kukuczce, którego jako młodzik spotkał w swoim klubie górskim. A ten się zdolnościami młodzika zachwycił. Później zaopatrywał wyprawy w sprzęt i odzież wówczas niedostępną w sklepach. W plecaki, śpiwory puchowe, kurtki z anoraku.

W środowisku himalaistów w latach 80. dwudziestokilkuletni wówczas Artur Hajzer wyróżniał się też zdolnościami organizacyjnymi i znajomością języków obcych. Wszystkie wymienione cechy i talenty plus młodość i spore jak na nią doświadczenie przyczyniły się do tego, że idealnego partnera do dokończenia Korony Himalajów znalazł w nim sam Kukuczka. Gdy latem 1986 r. wielki himalaista wspinał się nową drogą na K2, Hajzer w Polsce załatwiał już formalności, kompletował sprzęt. Wysyłał cargo do Nepalu na kolejną wyprawę na Manaslu, na którą mieli pojechać razem.

Była to trudna, ciągnąca się w nieskończoność, torpedowana przez opady śniegu ekspedycja. Uczestniczyli w niej także mistrz stylu alpejskiego Wojtek Kurtyka oraz meksykański młody wilk Carlos Carsolio. Jednak wyprawa skończyła się sukcesem tylko dla duetu Hajzer-Kukuczka. 10 listopada 1986 r. zdobyli ośmiotysięcznik nową drogą poprowadzoną przez jego wschodnią grań.

Duet Hajzer-Kukuczka

Na wszystkich kolejnych kończących się sukcesem wyprawach, nawet jeśli uczestniczyła w nich szersza grupa wspinaczy, na szczycie stawali tylko we dwóch. Jak zimą 1987 r. na Annapurnie. Wtedy o tym, kto pójdzie na szczyt, zdecydował refleks Hajzera, który ubiegł Krzysztofa Wielickiego w odpowiedzi na pytanie Kukuczki. – Wykolegował mnie i tyle – przyznaje dziś Wielicki. Wtedy musiał zostać z chorą Wandą Rutkiewicz.

Od początku kariery największym wspinaczkowym marzeniem Hajzera była, uważana wówczas za zadanie na miarę XXI w., południowa ściana Lhotse. Atakował ją trzykrotnie w latach 1985–1989, podczas wypraw kierowanych przez Janusza Majera, Krzysztofa Wielickiego oraz Reinholda Messnera. Ten ostatni do rozprawienia się ze ścianą zebrał międzynarodowy dream team najlepszych europejskich himalaistów.

Podczas pierwszej wyprawy zginął przyjaciel Hajzera z lat młodzieńczych Rafał Chołda. Dwa lata później wraz z Wielickim Hajzer spędził w ścianie aż cztery noce powyżej 8000 m bez użycia tlenu, walcząc aż do wysokości 8300 m, 200 m poniżej wierzchołka. Wyprawa z Messnerem też zakończyła się fiaskiem. Kolejnej propozycji zmierzenia się z trzykilometrową skałą Artur Hajzer już nie przyjął. Jego drogi z Kukuczką zaczęły się rozchodzić.

Artur Hajzer zakłada firmę Alpinus

Młodszy wspinacz miał już wtedy szalony plan, którego Kukuczka nie popierał. Czuł się na tyle mocny, aby głośno mówić o swoim marzeniu, które wydawało się wtedy czymś z pogranicza fantasmagorii. Ogłosił chęć realizacji projektu zdobycia wszystkich ośmiotysięczników w ciągu jednego roku. Przyjaciel Janusz Majer miał mu pomóc w zgromadzeniu astronomicznego jak na owe czasy w Polsce budżetu na realizację projektu, czyli miliona dolarów.

"Z natury jestem leń" - uwierzysz mu? Tak mówi Najszybszy w Himalajach

Zdobywa ośmiotysięczniki, a potem zjeżdża z nich na nartach. W świetnym stylu, rekordowym czasie i sam. Bo na razie nie ma nikogo na świecie, kto wydolnością i szybkością mógłby mu dor..
Jędrek Bargiel - najszybszy w Himalajach

Panowie udali się w tym celu na targi sprzętu i odzieży outdoorowej ISPO w Monachium. Jednak zamiast z pieniędzmi wrócili z pomysłem stworzenia biznesu. Wraz z partnerem z górskich szlaków, Ryszardem Wareckim, założyli firmę Alpinus.

Wejście w świat biznesu, kolejny cel w życiu, wyzwanie na miarę tych himalajskich, przyczyniło się do jego – używając alpinistycznego żargonu – wycofu z gór najwyższych. Ale nie był to jedyny powód odejścia od swojej wielkiej pasji. Złożyły się na tę decyzję także wykryta wówczas nieuleczalna chondromalacja rzepek, czyli rozmiękanie chrząstki w kolanie, i narodziny pierwszego syna Filipa. A także, a może przede wszystkim, tragedie górskie, które dotykały jego przyjaciół.

Na ratunek Marciniakowi

Ale pękać zaczęło coś w Hajzerze już wcześniej. A dokładnie, gdy po raz trzeci wrócił bez sukcesu spod południowej ściany Lhotse do Katmandu, gdzie zastała go tragiczna wiadomość. Pięciu członków wyprawy na zachodnią grań Mount Everestu zginęło w lawinie na stokach Khumbutse. Na przełęczy Lho La pozostał jedyny ocalały, dotknięty śnieżną ślepotą, najmłodszy z grupy Andrzej Marciniak.

Ta informacja była jak uderzenie młotem w głowę. Artur Hajzer od razu wykorzystał wszelkie swoje największe atuty: ambicję, determinację, spryt, zdolności organizacyjne, by poprowadzić akcję ratunkową, która wydawała się nie mieć szans. Sytuacja była gorzej niż beznadziejna. Tybet był w tym czasie zamknięty, za kilka dni miało dojść do masakry na placu Tiananmen. W Polsce w przededniu wyborów 4 czerwca też trudno było szukać wsparcia. Hajzer jednak przy pomocy Reinholda Messnera i jego układów w Katmandu uzyskał pozwolenie na akcję ratunkową.

W towarzystwie dwóch nowozelandzkich przewodników oraz dwóch Nepalczyków pojechał do Tybetu. Od tamtej strony dotarł do Marciniaka. Ocalały już szykował się do próby samotnego schodzenia po omacku z przełęczy. Głosy dobiegające z zewnątrz odebrał z początku jako atakujące uszkodzony mózg omamy. Dziś nie ma wątpliwości, że to właśnie Artur Hajzer uratował mu życie.

Powrót w góry i wypadki

Po 1989 r. Artur Hajzer skupił się przede wszystkim na biznesie, nowej rodzinie, w której pojawił się drugi syn, Jakub, i m.in. żeglarstwie. Ale i w biznesie, w którym zdobywał kolejne szczyty, przytrafił się bolesny upadek. Po bankructwie Alpinusa, którego przyczynami były m.in. przeinwestowanie, Hajzer i jego partnerzy założyli nową markę HiMountain.

Ale gorycz porażki przywróciła w nim myśli o świecie, w którym odniósł tyle sukcesów. – Wilka ciągnie do lasu, a jego życiem były góry. Kiedyś musiał do nich wrócić, niezależnie od losów firmy – opowiadał mi i Przemysławowi Wilczyńskiemu, współautorowi książki „Broad Peak. Niebo i piekło” himalaista Piotr Pustelnik.

To właśnie z nim Hajzer pojechał na swoją pierwszą wyprawę po powrocie w 2005 r. – na Broad Peak. Zakończyła się ona wypadkiem Hajzera i złamaniem przez niego nogi na prawie 8000 m w kopule szczytowej. A potem ofiarną akcją ratunkową – 3000 m w dół techniką asekurowanego liną „dupozjazdu” – która uratowała mu życie.

Wypadki prześladowały go po powrocie w góry. Podczas zimowej wycieczki granią Tatr Zachodnich Artur Hajzer spadł z potężną lawiną w masywie Czerwonych Wierchów. Odkopali go ratownicy TOPR-u. Na Dhaulagiri doświadczył w jednym z obozów ataku choroby wysokościowej. Partnerzy pomogli mu zejść. Na Nanga Parbat w namiocie zatruł się groźnie gazem z maszynki.

Polski Himalaizm Zimowy

Do wypraw Artur Hajzer przygotowywał się bardzo solidnie. Biegał, chodził na basen, badał się, mierzył swoją wydolność, zatrudnił nawet osobistego trenera i dbał o dietę. Jego słynna determinacja wygrywała z pechem i pozwalała mimo przeciwności odnosić kolejne górskie triumfy. Zarówno na wymienionych dwóch ośmiotysięcznikach, jak i na piątej górze świata, Makalu.

Wszedł na nią już jako kierownik programu Polski Himalaizm Zimowy 2010–2015, w towarzystwie swojego czołowego zawodnika, Adama Bieleckiego. PHZ stworzył w celu przywrócenia Polakom znanej w latach 80. marki w Himalajach i dokończenia idei Andrzeja Zawady zdobycia zimą wszystkich szczytów ośmiotysięcznych. Zasługą Hajzera i jego programu były dwa wejścia zimowe na niezdobyte przed powstaniem PHZ-u szczyty Gaszerbrum I i Broad Peak.

Triumf, pot i łzy: Artur Hajzer o wejściu na Gaszenbrum I w 2012 r.

Największy od wielu lat polskiego himalaizmu czy skandal na międzynarodową skale? Takiej awantury w polskim środowisku wspinaczkowym nie było juz dawno. A wszystko przy okazji ogromnego osiąg...
gaszerbrum_107_02

Niestety, w czasach kierowania PHZ-em spotkało go też sporo nieprzyjemności. Po zakończonej odmrożeniami uczestników wyprawie unifikacyjnej na Makalu, a zwłaszcza po tragicznym Broad Peaku na Artura Hajzera wylała się fala nie zawsze zasłużonej krytyki. „Narodowy program narażania młodych” – pisała po Makalu dziennikarka i podróżniczka Monika Rogozińska. Krytykowano go za sprzężenie wypraw himalajskich ze światem wielkich mediów. Nawet bliscy przyznawali, że Artur Hajzer lubił pokazywać się na wizji.

Po tragedii na Broad Peaku zdecydował się wyjechać w Himalaje. Planowany już wcześniej trawers Gaszerbrumów przybierał formę ucieczki od zamieszania, pytań i ostrych sporów.

Śmierć Artura Hajzera

– Widać było, że nie chce mu się jechać, że jest potwornie zmęczony. Ale z drugiej strony bardzo chce pobyć sam, odpocząć – opowiada w naszej książce Izabela Hajzer. Co wydarzyło się na Gaszerbrumie I, pozostanie jedną z wielu tajemnic, o których góry milczą. Wiemy tylko to, co przekazał partner Artura z tej wyprawy, Marcin Kaczkan. Po nieudanym ataku szczytowym 7 lipca 2013 r. odpoczywali w obozie III. Podali informację, że będą kontynuować zejście. Schodzili Kuluarem Japońskim po linach poręczowych.

Kaczkan szedł pierwszy. Zawiewający wiatr ograniczał widoczność. W Polsce była godzina 11, gdy Artur Hajzer wysłał SMS-a do żony, który nie pozostawił wątpliwości: „Kaczkan spadł z C3 w kuluar. O 13.30. Nie wpiął się. Moim zdaniem na śmierć”. Nigdy nie dowiemy się, co sprawiło, że napisał coś takiego, skoro jego partner nie doznał żadnego wypadku. Chwilę później Kaczkan dostrzegł kilka metrów od siebie spadającego Hajzera. Kiedy 20 minut później, o godz. 16.08 czasu pakistańskiego, dotarł do podstawy kuluaru, znalazł go tam. Martwego.

Bieg dla Słonia: tysiące ludzi pożegnało Artura Hajzera

7 sierpnia o 22:00 w całej Polsce i nie tylko odbył się Bieg dla Słonia wydarzenie ku pamięci Artura Hajzera. W samym Chorzowie pobiegło blisko 1400!
BS_1
Reklama

Informacja dotarła do Polski dwa dni później. Po tym, jak członkowie rosyjskiej wyprawy odnaleźli przeczekującego załamanie pogody w obozie II Kaczkana. Hajzer został pochowany przez Kaczkana w szczelinie w okolicy miejsca fatalnego upadku. A ja do dziś pamiętam, jak przed wyjazdem do Pakistanu rozmawialiśmy na Facebooku. Napisał mi wtedy: „Jakby mnie kto szukał, to mnie nie ma. Jadę z Kaczkanem na GI i GII za swoje na 2 miechy i mam wszystko w d...”.

Reklama
Reklama
Reklama