Reklama

Spis treści:

Reklama
  1. Kim był Wernher von Braun?
  2. Jak przetrwać 400 dni na Marsie?
  3. Walt Disney i podbój kosmosu
  4. Musk jak von Braun?

Podróż na Marsa, zakładanie na nim ludzkich kolonii, a nawet sadzenie ziemniaków w jego glebie. Tak, to fikcja, którą żyjemy od blisko 150 lat, przypomniana np. przy okazji filmu „Marsjanin” z Mattem Damonem w roli głównej. Dzisiejsza fascynacja podbojem czwartej planety od Słońca i optymizm towarzyszący dążeniom do tego celu to jednak nic w porównaniu z przeświadczeniem, jakim podszyte były marzenia o rychłej kolonizacji Marsa w latach 50. i 60. To przeświadczenie narodziło się w głowie Wernhera von Brauna, twórcy nazistowskiej rakiety V2.

Kim był Wernher von Braun?

W 1948 roku niemiecki naukowiec wykonał pierwsze obliczenia niezbędne do zorganizowania załogowego lotu na Marsa. Skoszarowany w teksańskim Fort Bliss, wolny czas pomiędzy pracą nad rakietowymi pociskami balistycznymi dla Amerykanów poświęcał na pisanie książki o wyprawie na Czerwoną Planetę.

Kosmiczne wizje

Trzeba pamiętać, że snucie tego typu koncepcji nie było niczym nowym. Pierwsze, wówczas jeszcze dość baśniowe, opowieści o życiu i podróżach na czwartą planetę od Słońca pochodzą z lat 80. XIX wieku. O wyprawie w kosmos za sterami statku „Astronauta” w 1880 roku wspominał Percy Greg w powieści „Across the Zodiac”. Dziewięć lat później Hugh MacColl w książce „My Stranger’s Sealed Packet” nakreślił świat, w którym ludzie lecą na Marsa powietrznymi maszynami, a tam spotykają pokojowo nastawionych tubylców.

W 1951 roku jedną z najważniejszych książek o kolonizacji Marsa wydał słynny Arthur C. Clarke, późniejszy autor m.in. „2001: Kosmicznej Odysei”. Jego „Piaski Marsa” obfitowały w realistyczne opisy zakładania ludzkich osad na sąsiedniej planecie, a nawet metod pozyskiwania tlenu z jej gleby. Rzecz w tym, że czym innym było wykorzystywanie wyobraźni w beletrystycznym rzemiośle, a czymś zupełnie innym zaprzęgnięcie jej do tworzonej od podstaw naukowej rozprawy.

Nazista od rakiet

Von Braun do tego niezwykłego zadania nadawał się lepiej niż jakikolwiek inny uczony. Urodzony w Wyrzysku w Wielkopolsce, od młodych lat interesował się astronomią. Swoje zainteresowania już jako student rozwijał w Instytucie Techniki w Berlinie i Zurychu. W 1934 roku zdobył doktorat na Uniwersytecie Berlińskim, działał także w Stowarzyszeniu Podróży Kosmicznych. Jego pierwsze prace badawcze nad prostymi silnikami rakietowymi nie przeszły bez echa. W 1937 roku został dyrektorem technicznym w ośrodku wojskowym w Peenemünde. Potrzeby niemieckiej machiny wojennej stały się trampoliną dla jego kolejnych odkryć, zwieńczonych stworzeniem pierwszego w historii pocisku balistycznego nazwanego V2, od niemieckiego słowa „Vergeltung” oznaczającego „odwet”.

Naukowiec stwierdził kiedyś, że wynalazki nie mają wymiaru moralnego: „Ktoś przecież wynalazł nóż – używa go i chirurg, i morderca”. Odpowiedzialność von Brauna za zbrodnie III Rzeszy długo stanowiła jednak przedmiot sporów historyków. Nie da się zaprzeczyć, że był członkiem NSDAP, był też – kilkakrotnie awansowanym – oficerem SS. Po zbombardowaniu Londynu przy użyciu V2 miał rzekomo sarknąć: „Jaki to sukces, skoro nie trafiliśmy w tę planetę, co trzeba?”. Ale robotnicy przymusowi fabryki Mittelwerk, w której von Braun nadzorował budowę swoich rakiet, wspominali, że to on osobiście wydawał rozkazy egzekucji, np. podejrzanych o sabotaż. Obciążają go także ofiary obozu koncentracyjnego Mittelbau-Dora.

Praca w USA

Po wojnie von Braun nie tylko uniknął odpowiedzialności, ale z ponad setką niemieckich naukowców (w większości także członków NSDAP i SS) otrzymał pracę w USA. Amerykańskie służby specjalne przerzuciły uczonych za ocean w ramach Operacji Paperclip (czyli Spinacz). Wielu z nich, jak choćby Bernhard Tessmann, stało się później kluczowymi postaciami programów kosmicznych w nowym kraju. Żaden jednak nie zdobył sławy wizjonera i naukowego celebryty jak Wernher von Braun.

Jak przetrwać 400 dni na Marsie?

Gotowy na początku lat pięćdziesiątych „Das Marsprojekt” von Brauna był pierwszym technicznie kompletnym planem załogowej misji na Marsa. Do tego planem totalnym i bezkompromisowym.

Plan misji

Wystarczy powiedzieć, że Niemiec zakładał ekspedycję złożoną z siedmiu statków załogowych, którymi podróżowałyby 10-osobowe zespoły. Na pokładzie każdy z astronautów miałby do dyspozycji kulistą strefę mieszkalną średnicy 20 metrów. Uzupełnieniem tej floty były trzy statki bezzałogowe z zaopatrzeniem i trzema lądownikami. Każda z kosmicznych maszyn projektowanych przez von Brauna ważyłaby ok. 3720 ton. Przetransportowanie tak potężnej armady wymagało niestandardowych przedsięwzięć. Dlatego naukowiec zamierzał wynosić ją na orbitę w częściach i tam montować. Obliczył, że potrzebne do tego będzie 990 lotów 46 wahadłowców, które przez osiem miesięcy miałyby kursować pomiędzy orbitą a wyspą Johnston na Pacyfiku.

Być może kosmiczne wizje von Brauna przeszłyby do historii po prostu jako jedna z wielu śmiałych, ale nierealnych naukowych szarż, gdyby nie splot szczęśliwych dla niego okoliczności. W październiku 1951 roku uczony został zaproszony na nowojorskie sympozjum, pierwsze poświęcone lotom kosmicznym, zorganizowane przez Hayden Planetarium. Tam von Braun czuł się jak ryba w wodzie. Z pasją opowiadał o podboju wszechświata, o lotach na Księżyc i przede wszystkim – o swoim pomyśle zdobycia Marsa.

Seria artykułów

Choć w tamtych czasach były to historie wręcz abstrakcyjne, Niemiec dosłownie zahipnotyzował słuchaczy (a może właśnie dlatego). Wśród nich znajdowało się dwóch dziennikarzy popularnego magazynu „Collier’s”, którzy zaprosili do współpracy wschodzącą naukową gwiazdę. Von Braun przygotował dla czytelników pisma serię artykułów. Nie tylko na temat misji na Marsa czy życia człowieka na Czerwonej Planecie, ale i lądowania na Księżycu, budowy stacji orbitalnej oraz problemów związanych ze stanem nieważkości.

Najbardziej spektakularna była oczywiście koncepcja podboju Marsa. Von Braun zakładał, że lot na czwartą planetę Układu Słonecznego zajmie 260 dni. Pierwsza dziesięcioosobowa załoga miała wylądować na jednym z marsjańskich biegunów (według von Brauna tylko tereny skute lodem nadawały się do bezpiecznego płaskiego lądowania), następnie przebyć łazikami dystans 6,5 tys. kilometrów i w czasie 80 dni przygotować bazę i lądowisko dla reszty ziemskiego kontyngentu. Von Braun planował, że na marsjańskich piaskach swoje stopy postawi w sumie 50 kosmonautów.

Pozostała dwudziestka w dwóch statkach miała przebywać na orbicie i stamtąd nadzorować misję oraz prowadzić obserwacje. Na badania planety przewidziano aż 400 dni, w tym czasie załoga mieszkałaby w nadmuchiwanych habitatach. Każdy z jej członków miał mieć do dyspozycji zapasy w postaci 12 ton tlenu, 8 ton jedzenia, 13 ton wody pitnej i 2 ton wody przemysłowej. W sumie po 920 dniach marsjańscy pionierzy zamierzali wrócić na Ziemię.

Pierwsza książka

Amerykańskiej publiczności po raz pierwszy w taki sposób przedstawiono koncepcję eksploracji kosmosu. Żeby ułatwić wyobrażenie sobie rozmachu tego niewiarygodnego przedsięwzięcia, redakcja „Collier’s” zatrudniła słynnego malarza Chesleya Bonestella, który miał ilustrować naukowe imaginacje von Brauna. Cykl artykułów zainaugurowano w lutym 1952 roku. W tym samym roku na rynku pojawiło się pierwsze książkowe wydanie „Das Marsprojekt” w języku niemieckim. Rok później pozycję przetłumaczono na język angielski. Von Braun, którego projekty przez całe życie nosiły klauzulę „ściśle tajne”, w końcu mógł rozwinąć skrzydła. Wśród milionów Amerykanów, których zaraził fascynacją międzygwiezdną odyseją, był Walter Elias Disney. Szerzej znany jako Walt Disney.

Walt Disney i podbój kosmosu

W latach 50. twórca Myszki Miki i Kaczora Donalda też miał przed sobą ambitne zadanie – zbudowanie gigantycznego parku rozrywki zarówno dla dzieci, jak i dorosłych. Ponieważ koszty tej inwestycji były – nomen omen – astronomiczne, po pieniądze zwrócił się do stacji ABC. Stacja TV miała współfinansować budowę przyszłego Disneylandu (otwarto go w 1955 roku w Anaheim w Kalifornii), za co Disney zrewanżowałby się serią programów telewizyjnych.

Kraina Jutra

Park rozrywki Disneya dzielił się na kilka stref-krain, na przykład fantazji, przygody czy pogranicza. Jedną z nich była Kraina Jutra dająca możliwość obcowania z przyszłością, z nauką i czystą fantazją. Ward Kimball, współpracownik Disneya, przypomniał mu nazwisko niemieckiego uczonego, który pisał o pozaziemskich przygodach w „Collier’s”. Zamerykanizowany nazista miał bezpośredni wpływ na wygląd najpopularniejszej części Disneylandu nazwanej „Tomorrowland”. To między innymi tam bawił w 1959 roku Nikita Chruszczow. Radziecki polityk przyjechał z wizytą do Ameryki z dwoma życzeniami: zobaczenia parku rozrywki Disneya oraz spotkania Johna Wayne’a.

Gdy w lipcu 1955 roku otwierano Krainę Jutra, już pierwszego dnia chciało ją zobaczyć 35 tys. osób. Część ludzi przyjechała do Anaheim z podrobionymi zaproszeniami. Sprzedano i rozdano – celebrytom, dziennikarzom i notablom – ok. 20 tys. biletów. Wszyscy chcieli zobaczyć na własne oczy 22-metrową rakietę (podobną do słynnej V2), hiperrealistyczną symulację lotu na Księżyc, a także wiele innych atrakcji z samego początku tzw. epoki kosmicznej. Jej dynamikę (od wystrzelenia w 1957 roku Sputnika) wyznaczała szalona rywalizacja i wyścig pozaziemskich zbrojeń pomiędzy ZSRR i USA.

Programy telewizyjne

Boss filmów animowanych miał wobec von Brauna również inne zamiary. Zaangażował go do popularnonaukowej serii w ABC, która przy okazji miała reklamować Disneyland. Von Braun pojawiał się na ekranie, wyjaśniając, z charakterystycznym germańskim akcentem wyzwania, przed którymi stanie świat w przyszłości. Kto wie, może to właśnie on zainspirował kilka lat później Stanleya Kubricka do stworzenia w filmie „Dr. Strangelove” postaci nazistowskiego geniusza od broni atomowej doradzającego w trakcie zimnej wojny prezydentowi USA.

W sumie Disney i von Braun nakręcili trzy filmy dokumentalne: „Człowiek w kosmosie”, „Człowiek na Księżycu” oraz „Na Marsa i jeszcze dalej”. Gdy emitowano je w latach 1955–1957, przed telewizorami zasiadło 150 milionów Amerykanów. W częściowo animowanym dokumencie o Marsie („Mars and Beyond”) sporo uwagi poświęcono ewentualnemu życiu na Czerwonej Planecie. W tym wątku bardziej widać rękę Disneya niż von Brauna, a może po trochu jednego i drugiego.

Autorzy filmu zastanawiali się, jakie stworzenia mogą zamieszkiwać to tajemnicze środowisko. Rośliny, które świdrują ziemię niczym czerwie w „Diunie”? Rośliny, które żywią inne rośliny? Rośliny, które żywią się same? A może ptaki przypominające płaszczki ze skrzydłami o czterokrotnie większej powierzchni niż ma ptactwo ziemskie? Drapieżniki zabijające ofiary gazem, a może skupioną wiązką światła słonecznego? A może są tam jakieś inteligentne formy życia? Na te pytania odpowiedzieć nie potrafił ani Disney, ani von Braun.

Musk jak von Braun?

Von Braunowi, jak i Disneyowi (z którym zresztą się zaprzyjaźnił) nie wystarczał status medialnego celebryty. Karierę telewizyjną traktował trochę jak formę popularyzowania kosmicznej problematyki i przygotowywania gruntu pod dzieło swojego życia, którym nieodmiennie pozostawała załogowa misja na Marsa. Gdy stracił nadzieję, że tę wyprawę uda się zorganizować z rozmachem, jaki wymyślił, w 1956 roku przedstawił jej skromniejszą wersję. W książce „Eksploracja Marsa” („The Exploration of Mars”) napisanej wspólnie z Willym Leyem odchudził ekspedycję do dwóch statków z masą mniejszą o połowę i załogą ograniczoną do 12 osób.

Zamiast na Marsa von Braun zabrał ludzi na Księżyc. W 1958 roku został pierwszym dyrektorem Centrum Lotów Kosmicznych im. George’a C. Marshalla w Alabamie. To on stworzył rakietę Saturn V, która pozwoliła Amerykanom wylądować na Srebrnym Globie. Ukształtował też wieloletnią strategię podboju kosmosu przez NASA – tę strategię nawet nazywano potocznie „paradygmatem von Brauna”. W 1969 roku został odznaczony Medalem Sił Lądowych za Wybitną Służbę (Distinguished Service Medal). W tym samym roku po raz ostatni próbował przekonać amerykański rząd, by sfinansować lądowanie na Marsie. Po udanej ekspedycji na Księżyc ludzkość żyła w przeświadczeniu, że kolonizacja sąsiednich planet jest tylko kwestią czasu.

Reklama

Nie była. Chyba, że „kwestię czasu” należy pojmować w szerszej perspektywie. Gdy w 1971 roku von Braun żegnał się z NASA, w dalekiej Pretorii na świat przyszedł Elon Musk. Twórca firmy SpaceX, uważany za wizjonera, właśnie wraca do utopii sprzed kilkudziesięciu lat.

Reklama
Reklama
Reklama