Rzeź wołyńska była jedną z największych zbrodni w historii. Ukraińscy nacjonaliści nie mieli litości
Rzeź wołyńska – haniebne ludobójstwo dokonane na Polakach – do dziś jest otwartą, jątrzącą się raną na tkance polsko-ukraińskich relacji. W 1943 roku ukraińscy nacjonaliści obrali sobie za cel wyniszczyć polską ludność na ziemiach, które uważali za swoje. Ich ofiarami padli niewinni cywile – mężczyźni, kobiety, a nawet dzieci, w tym niemowlęta. Do dziś nie udało się określić liczby ofiar. Według różnych szacunków, w serii masowych mordów życie straciło od 80 do 100 tys. mieszkańców Wołynia i Galicji Wschodniej.

Spis treści:
- Przeszłość pełna dobrych i złych momentów
- Postawa Polaków i Ukraińców w okresie międzywojennym
- Marionetki w rękach Niemców i Rosjan
- Ludobójstwo dokonane na Polakach
Wielu ukraińskich historyków nadal nie przyznaje, że rzeź wołyńska była niczym innym niż jednoznacznym aktem ludobójstwa. W ich narracji tragiczne wydarzenia, do których doszło w latach 1943–1945, nie były zaplanowanymi czystkami etnicznymi, a spontanicznymi, samowolnymi aktami niewielkiej grupy ekstremistów. Sam Stepan Bandera przez niektórych nadal jest postrzegany jako symbol walki o niepodległość Ukrainy. Bez względu na argumentację, fakty są inne. Ludobójstwo pozostaje ludobójstwem. Rzeź wołyńska była planowanym działaniem, następstwem rozkazów, a Bandera to nie bohater, a zbrodniarz.
Przeszłość pełna dobrych i złych momentów
Relacje polsko-ukraińskie rozpoczęły się na długo przed powstaniem Ukrainy. W połowie XIII wieku najazd Mongołów doprowadził do upadku Rusi Kijowskiej. W następstwie tego, 100 lat później Wołyń i okoliczne ziemie znalazły się pod panowaniem Kazimierza Wielkiego. Dwa stulecia później, na mocy unii lubelskiej część ukraińskich ziem została włączona do Korony Polskiej.
Na przestrzeni wieków, Polacy i Ukraińcy żyli obok siebie jak jeden naród i stali ramię w ramię w wielu ważnych chwilach. Oczywiście, bywały między nami spory, nie tylko mniejsze, o charakterze lokalnym. Przykładem niech będzie powstanie kozactwa i ukraińskiego chłopstwa pod przywództwem hetmana kozackiego Bohdana Chmielnickiego. Jednak mimo wielu konfliktów, nasze stosunki przez wiele stuleci można było określać jako co najmniej poprawne, mimo że idea Rzeczypospolitej Trojga Narodów, która miała być odpowiedzią na powstanie Chmielnickiego, nie doczekała się realizacji.
Niespełniony projekt polityczny jasno jednak dowodził, że zjednoczenie narodów polskiego i ukraińskiego na zasadach równości było żywą i jakże ważną ideą. Co więc zmieniło się w naszych relacjach, że kilkaset lat później doszło do krwawego pogromu polskiej ludności?
Wzrost nacjonalistycznych nastrojów
Ukraińscy nacjonaliści zaczęli dochodzić do głosu już po upadku powstania styczniowego. Zwolennicy powołania odrębnego państwa głośno manifestowali swoje żądania, jednak ich plany nie spotkały się z poparciem chłopów, którzy byli skupieni przede wszystkim na sprawach lokalnych. To, do jakiego narodu byli zaliczani, nie miało dla nich większego znaczenia, nie widzieli więc potrzeby powoływania odrębnego państwa. Przynajmniej na początku, bo zwolennicy idei narodów sięgnęli w końcu po argument, który już u zarania cywilizacji dzielił ludzi – religię.
Większość Polaków wyznawała katolicyzm, z kolei Ukraińcy – prawosławie lub grekokatolicyzm. Stwierdzenie, że różnice religijne zaczęły odznaczać się dopiero w XIX wieku byłoby nieprawdą, bo problem zrozumienia religijnego między przedstawicielami różnych wyznań istniał już w XIV wieku i nasilił się po unii brzeskiej. Jednak dla większości kwestie wyznaniowe nie były dużym problemem, czego dowodzą mieszane małżeństwa, które w tamtym czasie nie były niczym niezwykłym. Dopiero pod wpływem działania nacjonalistów religia stała się powszechnie uznawanym wyznacznikiem narodowości.
Kolejnym czynnikiem, mającym poróżnić Polaków i Ukraińców, była pozycja społeczna mieszkańców Galicji Wschodniej, gdzie większość stanowili Ukraińcy. Polacy uzyskali autonomię i mogli powołać organ władzy ustawodawczej, Sejm Krajowy, a większość ziem znajdowała się w polskich rękach. Ukraińcy też chcieli decydować o sobie, jednak habsburski władca nie dał im takiej możliwości. Ich gniew nie skupiał się jednak na zaborcy, a na Polakach.
Sytuacja po I wojnie światowej
Jeden z najkrwawszych konfliktów w dziejach, który rozpętał się w 1914 roku, całkowicie zmienił układ sił w Europie. Klęska państw zaborczych dała możliwość sięgnięcia po niepodległość, zarówno Polakom, jak i Ukraińcom. Oba narody przedstawiały jednak roszczenia wobec tych samych terenów.
Po wojnie powstały dwa państwa ukraińskie – na ziemiach zaboru rosyjskiego Ukraińska Republika Ludowa (w 1917 roku) i na ziemiach austriackich Zachodnioukraińska Republika Ludowa (w 1918 roku). O ile z pierwszym z wymienionych krajów nasze stosunki były poprawne (w 1920 roku wspólnie stanęliśmy do walki przeciwko bolszewikom), to z ZURL II Rzeczpospolita starła się już w 1918 roku. Przedmiotem konfliktu była Galicja Wschodnia.
Konsekwencje traktatu ryskiego
W 1921 roku doszło do zaognienia stosunków polsko-ukraińskich. Przeciwko II RP opowiadały się już obie Ukrainy. Przyczyną był podpisany w Rydze traktat pokojowy, kończący wojnę polsko-bolszewicką, na mocy którego uregulowane zostały wschodnie granice Polski.
Nie ulega wątpliwości, że pokój był potrzebny państwu, które dopiero odzyskało niepodległość. Ukraińcy widzieli jednak w tym działaniu zdradę i nic dziwnego. Wyczerpana wojną Polska nie mogła prowadzić dalszych walk o niepodległość Ukrainy. Przedstawiciele prawicowych stronnictw, z których w większości składała się delegacja, wycofali uznanie dla URL, mimo podpisanej rok wcześniej umowy sojuszniczej. Endecja opowiedziała się za włączeniem dawnej Rzeczpospolitej Obojga Narodów do odradzającego się państwa. W rezultacie ukraińskie tereny zostały podzielone między Polskę i bolszewicką Rosję. W naszych granicach znalazło się ok. 5 milionów Ukraińców.
Postawa Polaków i Ukraińców w okresie międzywojennym
Choć konstytucja gwarantowała równość wszystkim obywatelom, należy przyznać, że polska polityka wobec mniejszości ukraińskiej w okresie międzywojennym balansowała gdzieś na granicy asymilacji, pojednania i represji. Ukraińcy mieli zagwarantowaną autonomię religijną i polityczną. Mimo to nie jest tajemnicą, że w tamtym czasie żaden przedstawiciel mniejszości nie zajmował w administracji wysokiego stanowiska. Liczba ukraińskich szkół była systematycznie ograniczana.
Nie wydano zgody na powołanie ukraińskiego uniwersytetu we Lwowie, jednak nie można powiedzieć, że Polska zmierzała do wynarodowienia Ukraińców. Zrobiono wiele w imię dobrych relacji, a przykładem niech będzie działalność Henryka Józewskiego. Wojewoda wołyński podkreślał potrzebę tworzenia polskich szkół z obowiązkową nauką języka ukraińskiego. Był orędownikiem pojednania przez edukację, a urzędników, którzy byli przychylni mniejszości, było więcej.
Do pojednania dążyło także wielu Ukraińców. Przykładem takich działań jest wymierzona w ZSRR współpraca środowiska skupionego wokół Symona Petlury z polskim wywiadem. Nie brakowało jednak także tych, którzy nie widzieli szans na pokojowe współistnienie.
Terror drogą do niepodległości
Zwolennicy oderwania Galicji Wschodniej od Polski skupiali się wokół Ukraińskiej Organizacji Wojskowej (UWO) – paramilitarnego tworu, którego celem było prowadzenie akcji sabotażowych i dokonywanie zamachów.
To właśnie oni odpowiadali za nieudaną próbę likwidacji Józefa Piłsudskiego. Z większym powodzeniem przeprowadzali akcje podkładania bomb pod polskie posterunki policji i stacje kolejowe. Podpalali gospodarstwa i... likwidowali swoich rodaków, którzy opowiadali się za zgodą. Łącznie przeprowadzili ponad 300 akcji, sfinansowanych przez niemiecki wywiad.
Powstanie radykalnej organizacji nacjonalistycznej
W tamtym czasie wyrastało już nowe pokolenie ukraińskich narodowców. To oni w 1929 roku powołali do życia skrajnie prawicową Organizację Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), jednocząc UWO z mniejszymi organizacjami. Radykalny OUN całkowicie wykluczał polsko-ukraińskie pojednanie. Organizacja za cel postawiła sobie walkę z Polską i to założenie realizowała nie przebierając w środkach.
W ramach swoich działań, członkowie OUN przeprowadzili udany zamach na Tadeusza Hołówkę, posła, który głośno mówił o konieczności pokojowego współistnienia narodów ukraińskiego i polskiego. 29 sierpnia 1931 roku trafiło go sześć pocisków, wystrzelonych przez dwóch sprawców. Cztery trafiły go w głowę, dwa w okolicę obojczyka.
Aresztowanie Stepana Bandery
W 1933 roku kierownictwo Egzekutywy Krajowej OUN objął Stepan Bandera, absolutny przeciwnik nawiązywania jakichkolwiek stosunków z Polską. Pod jego przywództwem akty przemocy przybrały na sile i intensywności. Polskim władzom zależało na uspokojeniu nastrojów, ale nie kosztem otwartej walki z nacjonalistami. To się udało. Polscy żołnierze dokonywali aresztowań, ale działania te nie pociągały za sobą ofiar.
W ręce funkcjonariuszy trafiło ok. 800 członków OUN. Na liście aresztowanych znalazł się także Stepan Bandera. Za zorganizowanie zamachu na ministra Bronisława Pierackiego został skazany na śmierć, jednak wyrok ten został zamieniony na karę dożywotniego pozbawienia wolności.
Seria aresztowań na jakiś czas powstrzymała działania OUN, jednak sama organizacja istniała nadal. Mało tego, uznany za więźnia politycznego Bandera zyskał nowych zwolenników, gotowych walczyć za swojego przywódcę i Ukrainę. Okazję ku temu zyskali już w 1939 roku.
Marionetki w rękach Niemców i Rosjan
Po ataku Niemiec na Polskę, w obliczu pogarszającej się sytuacji na froncie i bombardowań więzień, wielu skazańców odzyskało wolność, w tym także Stepan Bandera. Ukraińscy nacjonaliści już wcześniej utrzymywali kontakt z III Rzeszą. Gdy hitlerowcy podeszli pod Lwów, bojówki OUN uaktywniły się z pełną mocą. Za przyzwoleniem Niemców, Ukraińcy stopniowo zaczęli opanowywać Wołyń. Wojsko Polskie natychmiast ruszyło na pomoc Polakom. Wówczas nie było już mowy o bezkrwawych rozwiązaniach. Gdy 17 września agresję na Polskę przypuściło ZSRR, żołnierze musieli jednak skupić się na obronie kraju przed innym wrogiem.
Rosjanie nie omieszkali wykorzystać ukraińskich nacjonalistów do swoich celów. Radzieccy agenci przekonali narodowców, by ci wzięli na cel także polskie elity. Rozpoczęły się ataki na dworki. Ginęli ziemianie, a także ludzie, którzy na wschodzie szukali schronienia. Płonęła wieś za wsią. W tamtym czasie na Wołyniu i w Galicji zginęło ok. 3 tys. Polaków, a to był jedynie wstęp do rzezi, która miała odbyć się niebawem.
Walka w imię III Rzeszy
Bezwzględni nacjonaliści byli wyjątkowo pożyteczni dla okupanta, więc Niemcy umiejętnie podsycali wzajemną niechęć Polaków i Ukraińców. Na okupowanych terenach przyznali tym drugim liczne przywileje, pozyskując w ten sposób ich lojalność. Stwarzali też Ukraińcom liczne okazje do zemsty na naszym narodzie. Jeszcze w 1930 roku powołana została Ukraińska Policja Pomocnicza – kolaboracyjna formacja, całkowicie podległa okupantowi.
W 1940 roku doszło do rozłamu w strukturach Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. OUN podzielił się na dwa odłamy: OUN-B pod przywództwem Stepana Bandery i OUN-M pod przywództwem Andrija Melnyka. Po ataku Niemiec na związek Radziecki, Banderowcy zaangażowali się w walkę z Rosjanami i mordowanie Żydów. Nie znaczy to jednak, że nie zagrażali już Polakom.
Mamieni wizją niepodległego państwa, Ukraińcy wiernie służyli zaborcy, jednak dość szybko przekonali się, ile warte są niemieckie obietnice. Niemcy podzielili zajęte tereny między III Rzeszę a Rumunię. Stepan Bandera i premier Jarosław Stećko trafili do obozu koncentracyjnego, podobnie jak wielu innych członków OUN. Na Ukrainie zapanowały rządy terroru, a mimo to OUN nadal dążył do porozumienia z Niemcami. Żeby odbudować „przyjaźń” z okupantem, banderowcy wznowili akcje wymierzone przeciwko Polakom.
UPA zbrojnym ramieniem OUN
Do tamtej pory OUN unikał tworzenia własnych oddziałów partyzanckich, w obawie, że przez Niemców zostanie to odebrane za prowokację. Po masowych aresztowaniach zmienili jednak podejście do tej kwestii. W drugiej połowie 1942 roku powstały struktury partyzanckie – Wojskowe Oddziały OUN-SD – które później przyjęły nazwę Ukraińska Powstańcza Armia (UPA), od zbrojnych oddziałów Tarasa Borowcia.
Preludium rzezi
9 lutego 1943 roku banderowcy pod dowództwem Hryhorija Perehijniaka wyruszyli do Parośli I. Tam podali się za sowieckich partyzantów. Zażądali od mieszkańców strawy, a gdy napełnili żołądki, wyjawili, że planują atak na pobliską trasę kolejową. Był to sprytny podstęp. Stwierdzili, że jeżeli Polacy nie pozwolą się związać, okupant pomyśli, że to oni stali za akcją. Gdy mieszkańcy osady przystali na to, rozpoczęła się istna rzeź. W sąsiedniej wsi zginęli kolejni niewinni cywile.
Ludobójstwo dokonane na Polakach
Co zadecydowało o rozpoczęciu eksterminacji polskiej ludności cywilnej? Niektórzy są zdania, że szalę przeważyła zainicjowana przez Niemców interwencja Batalionu 202 z Krakowa, który miał rozprawić się z ukraińskimi buntownikami. To nieprawda. Podległe Niemcom polskie oddziały rozpoczęły pacyfikację w czasie, gdy pogrom cywili już trwał.
Bez względu na przyczynę, faktem jest, że kierownictwo OUN zdecydowało, że korzystniej będzie zabić Polaków niż ich przesiedlić. Rozkaz czystki etnicznej wydali Dmytro Klaczkiwski „Kłym Sawur”, Wasyl Iwachow i Iwan Łytwynczuk. Pogrom Polaków na wielką skalę rozpoczął się w marcu 1943 roku.
W nocy z 26 na 27 marca banderowcy zaatakowali Lipniki. Zginęło wówczas 179 Polaków. W kolejnych dniach nacjonaliści docierali do kolejnych osad. W każdym ataku ginęło przynajmniej kilkunastu cywili. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść.
Krwawa niedziela
Klaczkiwski zaplanował zmasowane uderzenie na polskie osady, które miało nastąpić w dniach od 10 do 12 lipca. Kluczową datą była niedziela 11 lipca. Ukraińcy postanowili zaatakować Polaków modlących się w kościołach, by w jak najkrótszym czasie zabić możliwie najwięcej ludzi. Banderowcy ostrzeliwali domy modlitwy z broni maszynowej i wrzucali granaty do środka. Tych, którzy przeżyli, dobijali.
W ciągu niespełna trzech dni zaatakowali około 100 polskich miejscowości. Ofiary liczono w dziesiątkach tysięcy.
Okrucieństwo Ukraińców wykraczało poza wszelką skalę
Krwawa niedziela nie zakończyła pogromu. Morderstwa trwały nadal. W tym miejscu należy wspomnieć, że tylko nieliczni ginęli od pocisków. Większość nie miała tyle szczęścia. Metody Ukraińców były niezwykle brutalne, wręcz bestialskie. Byli okrutni do tego stopnia, że większość stosowanych przez nich metod uśmiercania Polaków po prostu nie nadaje do przytoczenia. Wystarczająco wymowny jest fakt, że niektórzy szukali ratunku u okupanta. Woleli trafić do niewoli lub dać się rozstrzelać niż zginąć w sposób, w jaki nikt nie powinien umierać.
Polski odwet
W odpowiedzi na działania banderowców, Armia Krajowa już w 1943 roku podjęła akcję odwetową. W ukraińskiej narracji często mówi się o tych wydarzeniach w kontekście ludobójstwa. To nieprawda. Działania AK, mimo że bezwzględne, nie zmierzały do likwidacji całej grupy etnicznej. Nie były wymierzone w kobiety i dzieci, a ich bilans nie był aż tak krwawy. Do 1945 roku z rąk polskich żołnierzy zginęło ok. 15 tys. Ukraińców.
Nic nie usprawiedliwia rzezi
Nie wszystko jest czarne lub białe. Nie ma wątpliwości, że wielu mieszkających w granicach Polski Ukraińców nie przedstawiało radykalnych poglądów nacjonalistycznych. Dowodem na to niech będzie fakt, że gdy w 1939 roku rozpoczęła się II wojna światowa, ponad 100 tys. Ukraińców walczyło ramię w ramię z polskimi żołnierzami. Około 7 tys. poległo na froncie. Wcześniej i później wielu opowiadało się za pojednaniem. Nie brakowało sprawiedliwych, którzy ostrzegali Polaków lub dawali im schronienie. Część z nich zapłaciła życiem za swoją postawę.
Polacy nigdy nie byli kryształowi w stosunkach z Ukrainą. Zresztą to samo można powiedzieć o drugiej stronie. Nic jednak nie usprawiedliwia takiej zbrodni. Na Wołyniu i w Galicji ginęli cywile – mężczyźni, starcy, kobiety i dzieci. Umierali w niewyobrażalnych mękach, a ci, którzy przeżyli, do końca będą nosili piętno tamtych wydarzeń. Zabójstwa Polaków trwały do maja 1945 roku.
Nasz autor
Artur Białek
Dziennikarz i redaktor. Wcześniej związany z redakcjami regionalnymi, technologicznymi i motoryzacyjnymi. W „National Geographic” pisze przede wszystkim o historii, kosmosie i przyrodzie, ale nie boi się żadnego tematu. Uwielbia podróżować, zwłaszcza rowerem na dystansach ultra. Zamiast wygodnego łóżka w hotelu, wybiera tarp i hamak. Prywatnie miłośnik literatury.

