Wymyślono więc odsalanie oceanów, choć nie tylko, gdyż np. w Teksasie w El Paso w 2007 r. oddano do użytku największe na świecie zakłady odsalania wody w głębi kraju.  Powstają na Florydzie, w Australii, w Arabii Saudyjskiej, Izraelu, planowane są w Kalifornii, na Bliskim Wschodzie, w Indiach. Jak się tak głębiej zastanowić, to wszędzie tam, gdzie łatwo o gotówkę, a nie tam, gdzie ludzie umierają z pragnienia. Dlaczego? Odsalanie jest drogie, a firmy chcą zarabiać i gonią za zyskiem.  Tymczasem okazuje się, że odsalanie to kolejny zły pomysł ludzkości, która niszczy zasoby słodkiej wody szybciej, niż może za tym nadążyć technologia. Zwolennicy odsalania nie wzięli też pod uwagę zakwaszania oceanów, jakie niewątpliwie nastąpi, gdy trująca solanka, powstała w wyniku tego procesu, wróci do oceanów. Oblicza się, że obecnie zakłady odsalania produkują dziennie ponad 23 miliardy litrów ścieków, a przypuszcza się, że do 2015 r. przy potrojeniu ich wydajności, potroją się również solankowe ścieki. Tak więc instalacje te nie tylko zużywają ogromne ilości energii, pogłębiając tym samym kryzys klimatyczny, ale na dodatek produkują toksyczną solankę, która zabija życie w wodzie w promieniu kilometrów. A do tego wszystkiego trzeba jeszcze mieć świadomość, że globalne ocieplenie nie tylko wysusza lądy i prowadzi do kurczenia się powłoki lodowej, ale także zwiększa kwasowość oceanów! Absorbują one codziennie 22 tony dwutlenku węgla i innych gazów cieplarnianych, co sprawia, że ich wody ogrzewają się jeszcze szybciej i uwalniają te gazy z powrotem do atmosfery – wytwarza się sprzężenie zwrotne. Koło się zamyka i samonapędza, a postępujące zakwaszanie oceanów oznacza koniec planety Ziemia.

Tekst: Agnieszka Budo