Pewnego wieczoru, na krótko przed siódmą, Elisabeth Rante odsuwa złotą zasłonę w drzwiach. Wślizgujemy się razem do środka. Elisabeth przemawia do swego męża.
– Papo, Papo – szepcze. – Mamy gościa z daleka.
Za nami drugi syn, Jamie, wkracza do pokoju z tacą i podchodzi po cichu. – Oto twój ryż, Papo. Oto twoja ryba. A tu są papryczki.
Gdy wychodzimy cichaczem z pomieszczenia, Elisabeth mówi łagodnie: – Obudź się, Papo. Pora na twój obiad.
Odwracam się na moment, gdy najstarszy syn, Yokke, wyjaśnia: – Ona robi ci zdjęcie, Papo.
Poruszająca scena rodzinna. Nic takiego, co by nie mogło się zdarzyć w dowolnym miejscu na Ziemi. Z jednym wyjątkiem. Mąż Elisabeth, były pracownik urzędu stanu cywilnego, nie żyje od prawie dwóch tygodni. W tym ładnym betonowym domu w kolorze melona, należącym do zamożnej rodziny, Petrus Sampe leży nieruchomo na drewnianym małżeńskim łożu z czerwonym wzorzystym kocem wetkniętym pod brodę.
Przez kilka kolejnych dni Petrus będzie leżał w swoim łóżku, w budynku na obrzeżach miasteczka Rantepao, na odległych wyżynach indonezyjskiej wyspy Celebes. Jego żona i dzieci będą do niego przemawiać, przynosząc mu jedzenie cztery razy dziennie – śniadanie, lunch, obiad i popołudniowy podwieczorek.
– Robimy to dlatego, że tak bardzo go kochamy i szanujemy – mówi Yokke.
A Elisabeth dodaje: – Wcześniej jadaliśmy razem. A on nadal jest w domu, więc go żywimy.
Formalina (wodny roztwór formaldehydu) zaaplikowana krótko po śmierci sprawia, że ciało nie rozłoży się, tylko z czasem ulegnie mumifikacji. W pomieszczeniu czuć jedynie nutę drewna sandałowego, zapach typowy dla toradżańskiego domu. Ze ściany spogląda obraz Jezusa Chrystusa wyprowadzającego jagnię.