Na Posejdona, zginiemy tu przez tego szaleńca! – szeptał okutany w futro grecki marynarz. Trząsł się z zimna, tak jak jego towarzysze na pokładzie statku prującego fale lodowatego morza. Wiedział, że im dalej na północ, tym musi być chłodniej, lecz takiego ziąbu się nie spodziewał. Widok dookoła zapierał dech. Bezkresne morze było szczelnie pokryte kawałami kry, powietrze wypełniały miriady ziarnistych lodowych kryształków.

Żaden Grek, a może nawet żaden człowiek, jeszcze tu nie dotarł. Żeglarze błagali bogów o wsparcie, spoglądając z trwogą na swego dowódcę Pyteasza z Massalii. „Czy ten człowiek oszalał?” – pytali. Pyteasz nie był jednak wariatem. Po prostu chciał dotrzeć tam, gdzie nikt wcześniej nie zdołał – na sam koniec świata.

Odkrycia geograficzne w starożytnej Grecji

Starożytni Grecy uważali, że na południe od Egiptu i Libii znajduje się strefa niezamieszkana z powodu gorąca, zaś na północ od nich – zgodnie z zasadami symetrii – strefa opustoszała z powodu zimna. A jednak w IV w. p.n.e. świat śródziemnomorski coraz bardziej interesował się dzikimi, nieznanymi krainami północy Europy. Krążyły fantastyczne opowieści o zamieszkujących tamtejsze morza potworach – hydrach, które błyskawicznie oplatają statki wielkimi mackami i wciągają na dno. Wierzono też, że północne wyspy to dom wielkich, mierzących około 3 metrów Hiperborejczyków. 

Pojawiały się jednak także informacje na temat domniemanych naturalnych bogactw tych krain. Dlatego około 325 r. p.n.e. władze jednej z zamożnych greckich kolonii – Massalii, czyli dzisiejszej Marsylii – postanowiły zbadać północ Europy. Choć miały na względzie głównie przyszłe korzyści handlowe, wiedziały, że na czele pionierskiej wyprawy powinien stanąć doświadczony podróżnik. Wybrały więc Pyteasza, żeglarza i geografa, który wcześniej wypływał już na Atlantyk.

Pyteasz mapaRenesansowa rekonstrukcja mapy podróży Pyteasza do Wysp Brytyjskich. Fot. Public Domain

Cel wypraw Pyteasza z Massalii

Mecenasów Pyteasza najbardziej interesował Albion, jak nazywano wówczas Wielką Brytanię. Obfitował on w cynę, którą kupcy poprzez łańcuch pośredników – kartagińskich, galijskich i innych – sprowadzali na południe. Cyna służyła do wyrobu brązu, przydatnego w produkcji wysokiej jakości broni, narzędzi, ozdób i monet.

Sęk w tym, że dotarcie do Albionu utrudniali Grekom Kartagińczycy królujący w zachodniej części Morza Śródziemnego. Panowali nad Gibraltarem i ani myśleli pozwalać greckim statkom wypływać na Atlantyk – a już na pewno nie za darmo. Także z lądowym szlakiem przez Galię, czyli dzisiejszą Francję, były problemy. Miejscowe plemiona celtyckie coraz częściej atakowały greckie osady na wybrzeżu. Przed Pyteaszem stało więc trudne zadanie.

Według części dzisiejszych historyków żeglarz przekradł się przez Cieśninę Gibraltarską pod osłoną nocy, zmyliwszy Kartagińczyków. Inni twierdzą jednak, że w celu uniknięcia wroga wybrał zupełnie inną drogę – lądową. Miał się udać na północ, aż do ujścia Loary. Tam w porcie Corbilo (możliwe, że dzisiejsze Saint-Nazaire), obsługującym intratny handel cyną, nabył odpowiedni statek i wyruszył w rejs.

Jak podróżował Pyteasz?

Pyteasz podróżował prawdopodobnie dierą, żaglowo-wiosłowym statkiem z kilkudziesięcioosobową załogą. Płynąc blisko lądu, opłynął Półwysep Bretoński i skierował się ku zachodnim wybrzeżom Brytanii. Przedostanie się przez kanał La Manche to dziś pestka, ale dla załogi Pyteasza musiało być wyzwaniem.

W tamtych czasach stosowano głównie tzw. żeglugę kabotażową, nie tracąc wybrzeża z zasięgu wzroku. Gdy ląd znikał z horyzontu, żeglarze stawali się nerwowi. A nuż pojawi się hipokamp – stwór z głową konia i rybim ogonem. Albo syreny, mogące zwieść marynarzy swym zdradliwym śpiewem i doprowadzić do zguby. 

Przybycie Pyteasza do Brytanii

Nie wiadomo, gdzie po raz pierwszy Massalijczycy rzucili kotwicę. Najprawdopodobniej stało się to w Kornwalii. Tubylcy byli nastawieni pokojowo, ale biedni – żyli w nędznych chatkach. Ich maniery Pyteasz uznał za prostackie, nie podał jednak przykładów ich nagannego zachowania. Grecy prawdopodobnie mieli w ładowni statku towar, który ułatwił im nawiązanie kontaktów – wino, uznawane przez ludy północy za wielki rarytas. Tubylcy nazywali samych siebie Prytani czy też Prydani. Tak narodziła się nazwa „Brytania”. 

Jak zorientował się Pyteasz, tę krainę zamieszkiwało wiele plemion rządzonych przez królów i wodzów. W walkach używano rydwanów bojowych, od dawna już niestosowanych w basenie Morza Śródziemnego. Złoża cyny, które Greków interesowały najbardziej, znajdowały się właśnie w Kornwalii. Jej mieszkańcy wydobywali rudę, przetapiali ją i formowali małe sztabki, które transportowali na leżącą w pobliżu wybrzeża wyspę o nazwie Iktis, gdzie czekali już pośrednicy. Kornwalijczycy żyli z tego od wieków. Według dzisiejszych naukowców handlowali swym największym bogactwem już od XVI stulecia p.n.e.

Dalsza wyprawa Pyteasza na północ

Podróżnik nie zamierzał jednak ograniczać się do zbadania, skąd pochodzą cynowe sztabki. Jego diera płynęła dalej na północ wzdłuż brytyjskich wybrzeży. Co jakiś czas kotwiczono przy brzegu, by zaopatrzyć się w żywność, świeżą wodę, dokonać napraw. Robiono też wycieczki w głąb lądu, badając okolice, a Pyteasz skrupulatnie notował swe spostrzeżenia. Przywykli do łagodnego klimatu Grecy coraz dotkliwiej odczuwali klimat zimnej, pokrytej mgłami wyspy. 

Pyteasz praktycznie opłynął Brytanię. Gdy dotarł do jej północnego krańca, mijając Hebrydy Zewnętrzne, przerażeni Grecy doczekali się prawdziwych „morskich potworów”. Wielkie jak statek monstra leniwie płynęły w morzu, wyrzucając w górę fontanny wody, czemu towarzyszyły przeraźliwe ryki. Na szczęście nie doszło do zderzenia żadnego wieloryba z dierą podróżników.

Każdy rozsądny żeglarz zawróciłby na południe, jednakże Pyteaszem targała niepohamowana żądza dotarcia do „końca świata”. Biorąc pod uwagę możliwości techniczne, było to wyzwanie niemożliwe do zrealizowania. Dier nie budowano do pływania po strefie subarktycznej. Problem stanowiła również nawigacja. 

Pyteasz miał na pokładzie przyrząd o nazwie gnomon, dzięki któremu z dość dużą precyzją mógł mierzyć odległości na linii północ-południe. Gnomonu nie dawało się jednak wykorzystać na kołyszącym się pokładzie. Trzeba było dokonywać pomiarów na lądzie podczas postojów. Dystanse na osi wschód-zachód stanowiły jeszcze twardszy orzech do zgryzienia – nie istniała właściwie skuteczna metoda ich pomiaru.

Statek zmierzał w coraz mroźniejszą otchłań. Po pięciu dobach Pyteasz znalazł się w niesamowitym miejscu. Morze szczelnie pokrywały kawały kry (dziś zjawisko to określa się jako „lód naleśnikowy”), a przestrzeń wypełniała ziarnista tzw. kasza lodowa. „Właściwie mówiąc, nie ma tam ani ziemi, ani morza, ani powietrza, ale mieszanka ich wszystkich, coś o konsystencji galaretowatej meduzy” – pisał później geograf Strabon, przekazując relację Pyteasza. Ciepłolubni Grecy, ani chybi okutani w futra zdobyte jeszcze w Brytanii, znaleźli się w pobliżu kręgu arktycznego. 

Długo nie byli w stanie przedzierać się naprzód; gęsta mgła i lód coraz bardziej utrudniały żeglugę. Wreszcie dotarli do punktu, gdzie w mlecznej poświacie niczego już nie było widać. Mróz skuwał wszystko dokoła niczym obcęgami. Pyteasz wreszcie się poddał, musiał zawrócić. Ale wcale nie pożeglował do domu.

Odkrycie Thule

Pyteasz znał greckie legendy o Hiperborejczykach – dziwnym ludzie, żyjącym wśród ciemności i mrozu na najdalszej północy. W drodze powrotnej stanął przed szansą sprawdzenia, ile w nich było prawdy. Dopłynął bowiem do miejsca, które uznał za Thule – mityczną wyspę na północnym krańcu świata.

Nie wiemy, w którą stronę zepchnęło Pyteasza w drodze z Brytanii i gdzie znalazł „Thule”. Według większości współczesnych badaczy trafił gdzieś na wybrzeża dzisiejszej Norwegii, między Trondheim i Lofotami (choć inni obstawiają Islandię albo nawet Grenlandię). Wbrew greckim mitom, massalijscy żeglarze nie spotkali tam ludzi żyjących w szczęściu i bez chorób po tysiąc lat. 

Tubylcy uprawiali proso, a ze względu na klimat zboże przetrzymywali i młócili w zamkniętych pomieszczeniach (a nie – jak rolnicy nad Morzem Śródziemnym – na klepiskach pod gołym niebem). Żywili się też owocami i korzeniami oraz wyrabiali miód pitny lub jakiś rodzaj mieszanki miodu z piwem.

Na „Thule” najbardziej zadziwiło Pyteasza co innego. W lecie noce trwały tam zadziwiająco krótko, zaledwie 2–3 godziny. Słońce, zaledwie zaszło, znów pojawiało się na niebie. Niesamowite widoki zapierały dech. „To kraj, w którym podczas przesilenia nie ma już w ogóle nocy” – notował podekscytowany kapitan wyprawy.

O ziemi na północnym krańcu świata krążyły dotychczas tylko ustne, legendarne przekazy. Pyteasz był pierwszym żeglarzem, który uznał odkryty przez siebie ląd za „Thule”, rozpoczynając długą karierę tego określenia w geografii.

Pyteasz u ujścia Wisły

Nie wiadomo, ile dokładnie trwała podróż Pyteasza, ale jego załoga była już pewnie przetrzebiona przez mrozy, choroby i nieszczęśliwe wypadki. Mimo to nie zamierzał przerywać wyprawy. Kapitan chciał zbadać jeszcze tereny, z których pochodził ceniony nad Morzem Śródziemnym bursztyn. Obserwując ze zdziwieniem zatopione w nim żyjątka, Grecy od dawna zadawali sobie pytanie, w jaki sposób powstaje ów tajemniczy materiał. Sądzono, że rozwiązanie zagadki można znaleźć w miejscu, skąd bursztyn jest dostarczany, a więc na wybrzeżach północnych mórz. 

Według części badaczy Pyteasz zbadał tylko okolice ujść Renu i Łaby. Inni twierdzą, że wpłynął na Bałtyk i dotarł do ujścia Wisły. Sam podróżnik podawał, że trafił „aż do Scytii”, co w ówczesnej epoce oznaczało terytoria na wschód od głównej rzeki dzisiejszej Polski. 

Południowe wybrzeża Morza Bałtyckiego zamieszkane były wówczas przez plemiona germańskie. Pyteasz ustalił, że bursztyn to „wydzielina morza”, która przybrawszy stałą formę, wyrzucana jest wiosną przez fale na brzegi wyspy Abalus. Jej mieszkańcy częściowo używają bursztynu jako opału, a częściowo sprzedają. „Wyspa Abalus” mogła być dzisiejszym Helgolandem, Zelandią lub wybrzeżem Zatoki Gdańskiej. 

To już ostatni etap niezwykłej podróży. Wyczerpana załoga ruszyła do Massalii. Trasy nie znamy, ale Pyteasz mógł płynąć wzdłuż wybrzeży Mórz Bałtyckiego i Północnego do północnej Galii, a stamtąd wracać trasą, którą przebył wcześniej. 

Powrót do Massalii 

Żeglarz zdawał sobie sprawę z wagi swych odkryć (przekonał się, że Brytania jest wyspą, dotarł do „Thule” na północy, na wschodzie znalazł krainę bursztynu). Mimo to nie wiadomo, czy Massalia go uhonorowała. Na pewno sukces wyprawy go rozochocił, bo po jakimś czasie ponownie wyruszył w daleki rejs – tym razem na wschód. Przemierzył Morza Czarne i Azowskie, docierając w okolice ujścia Donu. 

Zadziwiające, że Massalia nie wykorzystała w jakiś spektakularny sposób odkryć swego podróżnika. Niewykluczone, że relacje z wyprawy traktowano z początku jako tajemnicę państwową, potem zaś odkrywca zmarł i jego wyczyny popadły w zapomnienie. Jego śladem nie ruszyły wielkie wyprawy (jak w przypadku Kolumba), a wielu późniejszych pisarzy uznawało podróżnika z Massalii za blagiera i oszusta. Nie dawano wiary jego relacjom, bo np. przyjmowano za pewnik, że morze na północ od Brytanii jest permanentnie skute lodem i żaden statek nie mógłby tamtędy przepłynąć.

Również relacje żeglarza o życiu ludzi północnych krain budziły u jego rodaków politowanie. „Kto uwierzy, że młóckę można robić w zamkniętym pomieszczeniu?” – pytali antyczni Grecy, śmiejąc się i pukając w czoło. 

Dzieła i odkrycia Pyteasza

Pyteasz w rodzinnym mieście sporządził rodzaj podręcznika dla żeglarzy z informacjami o portach, odległościach, warunkach żeglugi itd. Napisał też obszerniejszą pracę „O oceanie”, w której zrelacjonował podróż na północ. Dzieło to w późniejszych czasach zaginęło, ale na szczęście z księgą zdążyli się zapoznać liczni autorzy starożytni i obszernie cytowali Pyteasza.

Opisując pływy morza, Pyteasz zasugerował, że mogą się wiązać z oddziaływaniem Księżyca. Odkrycia tego dokonał dzięki długiemu rejsowi wzdłuż wybrzeży Brytanii, gdzie (w przeciwieństwie do wybrzeży śródziemnomorskich) przypływy i odpływy są bardzo spektakularne. Zmiany poziomu morza sięgają tam kilku, a nawet kilkunastu metrów. Grek nie wpadł na to, że powodem jest oddziaływanie grawitacyjne Księżyca, ale powiązał zjawisko z fazami księżycowymi. „Pyteasz twierdzi, że przypływ morza powstaje, gdy księżyca przybywa, a odpływ, gdy go ubywa” – pisał Aecjusz z Antiochii.

Uznanie podróżnika po śmierci

Choć większość autorów starożytnych krytykowała Pyteasza, niekiedy wykorzystywano jego ustalenia. Tworząc w II w. mapę Brytanii, Ptolemeusz czerpał nie tylko ze współczesnych mu ustaleń, ale też z dorobku Massalijczyka. W miarę upływu stuleci kolejne ustalenia Pyteasza potwierdzały się i wreszcie został należycie potraktowany. Okazało się, że pomiaru szerokości geograficznej ojczystej Massalii dokonał z niezwykłą jak na tamte czasy precyzją. Podał wartość 43°18’, podczas gdy według dzisiejszych ustaleń wynosi ona 43°13’. 

Wytyczenie dokładnego przebiegu tras rejsów odkrywcy jest jednak niemożliwe. Ale głównych osiągnięć Pyteasza nikt już nie kwestionuje. W 1893 r. historyk sir Clement Markham nazwał go „odkrywcą Brytanii” i określenie to powtarzają do dziś brytyjskie media. Porównują też Pyteasza do Krzysztofa Kolumba.

Marcin Szymaniak – niezależny dziennikarz, publikował m.in. w „Rzeczpospolitej” i „Życiu Warszawy”