Historia uprawiania pirackiego procederu przez Polaków jest długa. Polscy piraci byli wśród hanzeatyckich kaperów oraz bukanierów. Czyli słynnych piratów, których królestwem była wyspa Tortuga, napadających na hiszpańskie statki i kolonie na zlecenie rządów Anglii, Francji i Holandii. Nazwa pochodzi od ich ulubionej potrawy z dzikich świń. To postaci znane m.in. z filmów „Piraci z Karaibów”.

Polscy piraci służyli królom

W dawnej Rzeczypospolitej pływanie po morzach było traktowane jako zajęcie niebezpieczne i niegodne szlachcica. Jednak już w czasach Kazimierza Jagiellończyka pojawiła się konieczność stworzenia floty najemników do łupienia statków państw, z którymi Polska była w stanie wojny. Było to tzw. kaperstwo.

Kapitan okrętu, który wynajmował się na służbę u władcy, otrzymywał glejt zaświadczający, że działa z jego upoważnienia. Metoda była o wiele tańsza niż budowanie floty państwowej, jednak ryzykowna. Rabujący dla króla najemnicy często przekraczali przyznane im uprawnienia, napadając na okręty i porty państw neutralnych. To prowadziło do licznych konfliktów i aktów odwetu.

Pierwsi „państwowi piraci” zaczęli działać na Bałtyku w czasie wojny trzynastoletniej z Zakonem Krzyżackim, wspomaganym przez Danię i Holandię. Głównym zadaniem działających pod królewską banderą kaprów było odcięcie Krzyżaków od dostaw żywności, broni i prochu, docierających przez port w Królewcu. Polska flota kaperska przechwyciła kilkadziesiąt holenderskich i duńskich statków. Stoczyła 21 bitew morskich, prowadziła też skuteczną blokadę portów.

Królewscy kaperzy dorabiali sobie zwykłymi rabunkami

Walczące dla Rzeczypospolitej jednostki często „dorabiały” sobie zwykłym piractwem. Atakowały między innymi hanzeatyckie miasto Lubeka, z którego portu rabowano towary i uprowadzano statki. Z tego powodu na szafot trafili schwytani przez Duńczyków kapitanowie, gdańszczanin Mateusz Schutte i Jesse Mortensen, Szwed w polskiej służbie. Chociaż mieli wystawione przez Kazimierza Jagiellończyka patenty kaperskie, potraktowano ich jak piratów i stracono.

Kaprowie oddali też duże zasługi Rzeczypospolitej za panowania Zygmunta Starego, gdy doszło do sojuszu cara Wasyla III z zakonem krzyżackim w Inflantach. Stawką był dostęp do Bałtyku. Z braku czasu na budowę floty ogłoszono, że każdy, kto wystawi i uzbroi okręt do wojny z Moskwą i Zakonem, będzie miał prawo zatrzymać wszystkie zdobyte w jej trakcie łupy.

Wyposażeni w królewskie listy, pozwalające na zdobywanie, konfiskowanie, palenie i zatapianie statków i okrętów nieprzyjaciela, „milites nostri maritimi” (nasi żołnierze morscy) ruszyli w stronę Narwy i Rewla (obecnie Tallin). Skutecznie je zablokowali oraz dokonali wielu krwawych i łupieżczych wypadów również w głębi lądu.

Okręt „Peter von Danczk” siał postrach w Europie

27 kwietnia 1473 roku na wodach kanału La Manche doszło do starcia, w wyniku którego do Polski trafił bezcenny obraz ołtarzowy „Sąd Ostateczny” Hansa Memlinga. Jego zdobywcą był działający z upoważnienia rady miejskiej Gdańska kaper Paweł Beneke.

Jako kapitan zdążył się wsławić w czasie wojny miast hanzeatyckich z Anglią, zdobywając m.in. statki, którymi podróżowali burmistrzowie Londynu i Dover. Tym razem przeciwnikiem była ogromna galera „San Matteo”, współwłasność księcia Burgundii i florenckiego banku Medyceuszów.

Okręt  „Peter von Danczk”, czyli „Piotr z Gdańska” Okręt „Peter von Danczk”, czyli „Piotr z Gdańska” / fot. Qkiel, Wikimedia Commons, CC-BY-SA-4.0

Okręt, którym dowodził Beneke – „Peter von Danczk”, czyli „Piotr z Gdańska” – był już słynną na europejskich wodach kaperską jednostką. Do Gdańska przybył w 1462 roku, wioząc sól z Francji, jeszcze jako „Pierre de La Rochelle”. Tam uszkodziła go burza. W obliczu wojny z Anglią postanowiono przerobić wrak na kaperski okręt. Wyposażony w 17 dział, 15 potężnych kusz i 400-osobową załogę „Peter von Danczk” budził wśród wrogów Hanzy wielkie przerażenie. Samo jego pojawienie zniechęcało do podejmowania zbrojnych akcji.

Piraci zdobyli obraz, który dziś można oglądać w Gdańsku

Brak kontaktu bojowego spowodował jednak upadek morale załogi. Widok burgundzkiego kolosa „San Matteo” wywołał wśród niej panikę. Kapitan, nie mogą znieść padających z pokładu wrażej jednostki docinków, wygłosił słynną przemowę, którą zagrzał swoich ludzi do walki. „Lepiej umrzeć, niż hańbę do końca życia nosić!” – wołał. „Żeby nas dzieci palcami wytkały, krzycząc: to ci, co się Włochom pogonić dali? Jest tęgi łup do wzięcia, ale nieco pracy będzie nas on kosztował. Chcecie, jako ja, poważnie działać?”.

Zacięta walka zakończyła się przejęciem „San Matteo” i jego ładunku. Wartość zdobyczy oszacowano na ogromną kwotę 48 tys. guldenów. Protesty Burgundczyków i interwencja papieża Sykstusa IV na niewiele się zdały. Łup został podzielony pomiędzy marynarzy i współwłaścicieli „Petera” (Beneke miał w nim 1/6 udziałów). „Sąd Ostateczny” trafił do gdańskiej bazyliki mariackiej, a następnie do muzeum. Do dziś pozostaje najcenniejszym gotyckim dziełem sztuki w mieście.

Medyk z Elbląga służył na pirackim okręcie

W 1683 roku Henry Morgan, jeden z najsłynniejszych karaibskich piratów, był już uszlachconym przez brytyjskiego króla urzędnikiem na Jamajce. Wtedy jednak jego polityczna kariera zaczęła się chwiać za sprawą wydanej w Holandii książki. Dzieło nosiło tytuł „Bukanierzy amerykańscy. Prawdziwy opis najbardziej pamiętnych gwałtów, popełnionych w ostatnich latach na wybrzeżach Indii Zachodnich przez bukanierów z Jamajki i Tortugi”.

Jego autorem był pochodzący z Elbląga osobisty lekarz Morgana. Nazywał się Aleksander Exqemeling (jego ojciec był Holendrem, a matka Polką), do piratów przyłączył się w wieku 21 lat, kiedy pracował jako służący na Tortudze.

Od 1666 roku Exqemeling brał udział w wszystkich pirackich eskapadach Morgana. Włącznie z rajdem na Panamę, zakończonym jej spaleniem i wymordowaniem 300-osobowej hiszpańskiej załogi. Jako osobisty lekarz i fryzjer miał wgląd w plany słynnego korsarza, co – jak się okazało – zamierzał wykorzystać. Exqemeling nie był bowiem typowym piratem. Do karaibskich bukanierów przyłączył się, żeby zdobyć pieniądze na… studia medyczne.

Dzięki Polakowi pirat Henry Morgan zyskał złą sławę

W 1674 roku Aleksander Exqemeling ostatecznie rozstał się z Morganem i wyjechał do Amsterdamu. Tam pięć lat później został wpisany na listę gildii chirurgów. Pomogło mu w tym praktyczne doświadczenie, które zdobył lecząc piratów. Miał także talent literacki. W „Bukanierach” opisał m.in. sytuację, kiedy Morgan ucieka z pola bitwy z łupem, pozostawiając kompanów na pastwę losu.

W rezultacie Henry Morgan oskarżył Exqemelinga o zniesławienie i wytoczył proces wydawcom jego książki. Otrzymał co prawda 200 funtów odszkodowania, ale utraconej reputacji nigdy nie odzyskał. I tak za sprawą lekarza pirata z Elbląga przeszedł do historii jako jeden z najbardziej krwiożerczych i bezwzględnych karaibskich korsarzy.