Cyklicznym zmianom podlega nie tylko Ziemia i żyjące na niej organizmy. Także Słońce funkcjonuje w cyklu, który trwa jedenaście lat. W tym okresie jego aktywność rośnie, aż do osiągnięcia maksimum, a następnie spada. W tej chwili nasza gwiazda znajduje się na „fali wznoszącej”. Ma osiągnąć maksimum za niecałe dwa lata, w czerwcu 2025 roku. 

Co to oznacza? Przez wzrost aktywności Słońca rozumie się rosnącą liczbę plam obserwowanych na jego powierzchni. Plamy słoneczne to ciemne obszary o znacznie niższej temperaturze niż otoczenie. Ich charakterystyczną cechą jest silne pole magnetyczne. Mogą się przesuwać, nieraz z ogromnymi prędkościami, i powiększać. Ich średnica niekiedy przekracza 150 tys. km – w takim przypadku da się je dostrzec z Ziemi bez użycia teleskopu. 

Jednak plamy słoneczne to nie tylko zjawiska do podziwiania. Są one źródłem rozbłysków słonecznych i koronalnych wyrzutów masy (CME). Te drugie zaś mogą wywoływać na Ziemi burze geomagnetyczne, niebezpieczne dla naszej infrastruktury energetycznej, komunikacji radiowej i satelitarnej. Dlatego właśnie naukowcy cały czas monitorują Słońce, obserwując powstające na jego powierzchni plamy.

Dwa koronalne wyrzuty masy

Kilka dni temu ich uwagę zwróciła plama oznaczona jako AR3370. To nieduża plama, która uważana była za mało znaczącą. Jednak 14 lipca stała się źródłem rozbłysku słonecznego, a następnie ciemnego koronalnego wyrzutu masy. Dlaczego ciemnego? Ponieważ plazma, która oderwała się od Słońca, była stosunkowo chłodna i gęsta. To sprawiło, że na tle rozjarzonego Słońca wydawała się ciemna. 

Dzień później z innej plamy – AR3363 – znów oderwała się chmura plazmy. Ten drugi obłok poruszał się w tym samym kierunku co pierwszy i szybciej od niego. W rezultacie go dogonił. Doszło do rzadkiego efektu – dwa koronalne wyrzuty masy połączyły się ze sobą. Jak podaje portal spaceweather.com, tak powstał „kanibalistyczny” CME, który dzisiaj dotrze do Ziemi.

Niegroźna burza geomagnetyczna

Oba koronalne wyrzuty masy pochodziły z rozbłysków słonecznych klasy C. Czyli miały średnią siłę. Same nie byłyby w stanie spowodować zaburzeń w ziemskiej magnetosferze. Łącznie jednak mają szansę wywołać burzę geomagnetyczną o sile G1 lub G2. Czyli najsłabszą z możliwych.  

Jak powstają burze geomagnetyczne? Koronalne wyrzuty masy to obłoki plazmy o silnym polu magnetycznym. Gdy któryś z nich dociera do Ziemi (zazwyczaj po 3-4 dniach od powstania), powoduje gwałtowną zmianę pola magnetycznego Ziemi. To właśnie burza geomagnetyczna. Jeśli jest silna, może mieć opłakane skutki. Najsilniejsze burze geomagnetyczne – klasy G5 - mogłyby zniszczyć infrastrukturę energetyczną na Ziemi. Nie działałoby radio oraz satelity, natomiast zorza polarna byłaby widoczna daleko od koła podbiegunowego. Na szczęście przy burzach G1 lub G2 nic takiego nam nie grozi.  

Będzie więcej burz?

Czy w ciągu najbliższych dwóch lat zagraża nam więcej burz? Pewne jest, że na Słońcu będzie coraz więcej plam. A tym samym – więcej rozbłysków i więcej koronalnych wyrzutów masy. Niektóre mogą łączyć się ze sobą tak jak dwa CME opisane powyżej. W rezultacie ziemska magnetosfera może stawać się coraz bardziej niestabilna.  

To nie jedyny efekt, jakiego możemy się spodziewać. Jak podaje portal Live Science, w tym roku na Ziemi odnotowano pięć poważnych burz geomagnetycznych (G4 i G5). Podgrzały one termosferę – zewnętrzną warstwę atmosfery powyżej linii Karmana - do najwyższej temperatury od dwóch dekad. Wzrost temperatury oznacza rozszerzanie się termosfery i zmianę jej gęstości, w rezultacie zaś – zwiększenie oporu aerodynamicznego. Skutki mogą być opłakane. Rok temu w lutym na skutek burzy geomagnetycznej SpaceX utraciła 40 satelitów Starlink, które nie zdołały osiągnąć wymaganej wysokości i spadły na Ziemię.

Źródła:

Spaceweather.com, Space.com, LiveScience