W czerwcu 793 r. wikingowie najechali klasztor na wyspie Lindisfarne u północno-wschodnich wybrzeży Anglii. Istniejący od 150 lat ośrodek był duchowym i intelektualnym centrum regionu. Jednak dla pogańskich agresorów stanowił jedynie niebroniony obiekt pełen bogactw. W ten sposób rozpoczęła się w dziejach Europy epoka wikingów trwająca ponad 250 lat, do decydującej bitwy pod Hastings stoczonej w roku 1066.

Nigdy wcześniej w Brytanii nie było takiego przerażenia jak to, które pojawiło się teraz za sprawą rasy pogańskiej. Owi barbarzyńcy wylewali krew świętych wokół ołtarza [w kościele św. Cuthberta] i deptali ciała świętych w świątyni Boga jak łajno na ulicach”. Te słowa, do dziś tchnące grozą, napisał Alkuin z Yorku w liście do króla Ethelreda z Northumbrii. Tak nazywała się ziemia, na wybrzeżu której znajdował się sprofanowany i zdewastowany klasztor i kościół.

Średniowieczny autor oddał w ten sposób stan ducha ludzi, którzy po raz pierwszy zetknęli się z wojownikami zwanymi dziś wikingami. Podobnie jak Alkuin, także inni ówcześni pisarze starali się w swoich relacjach podkreślić niszczycielskie barbarzyństwo najeźdźców ze Skandynawii.

Okrucieństwo wikingów – prawda czy mit?

Prof. Anders Winroth, znawca epoki wikingów obalający wiele mitów na ich temat, potwierdza fakt okrucieństwa morskich wojowników: – Najeźdźcy nordyccy byli zdeterminowani, aby dostać, co chcieli. A gdy już to otrzymali, domagali się kolejnych danin. Zarówno grożąc atakiem, jak i porywając mieszkańców i pobierając ogromne okupy.

Kościoły ubożały. W 994 r. zagrozili spaleniem katedry w Canterbury, jeśli arcybiskup nie zapłaci im dużej sumy pieniędzy. Arcybiskup, który jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej należał do najbogatszych posiadaczy w Anglii, zapłacił im już tak dużo, że musiał pożyczyć pieniądze od innego biskupa.

Bez wątpienia najeźdźcy nie byli koneserami sztuki czy architektury miejsc, które nawiedzali. Ich wędrówki w głąb lądów, na które dokonali inwazji, znaczone były ciałami zabitych, zgliszczami spalonych domostw i świątyń. Za zbrojnymi oddziałami podążały kawalkady jeńców. Tych sprzedawano później na targach niewolników, głównie kupcom arabskim.

Dlaczego wikingowie zaskoczyli mieszkańców Brytanii?

Niemniej niektórzy badacze uważają, że popkulturowy obraz okrutnego wikinga jest przesadzony. Autor wstrząsającego zapisu o profanacji świątyni na wyspie Lindisfarne nie był naocznym świadkiem wydarzenia. Jego relacja jest informacją z drugiej ręki.

Należy też pamiętać, że Alkuin z Yorku to człowiek nauki. Był jednym z twórców odrodzenia kulturalnego w Europie, znanego pod nazwą renesansu karolińskiego. Stąd jego ocena wikingów – nie dość, że pogan, to w dodatku ludzi niewykształconych, wdzierających się gwałtem w świat kształtującej się właśnie cywilizacji łacińskiej – była z definicji negatywna. Gdy dodamy do tego, że owi barbarzyńcy sprofanowali święty przybytek...

– Są dwa istotne czynniki, które spowodowały, że obraz wikingów był tak szokujący. Po pierwsze, przybycie na łodziach. Dzięki nim uderzali niespodziewanie i ruszali dalej, nie pozwalając odgadnąć, gdzie się następnie pojawią. Po drugie, zderzenie kultur. Nie można powiedzieć, że wikingowie napadali z powodów różnic religijnych, ale z punktu widzenia Anglosasów różnice religijne miały bardzo duże znaczenie – powiedziała dr Joanne Shortt Butler z Uniwersytetu w Cambridge zapytana o powody powstania czarnej legendy synów Północy.

Wikingowie nie byli bardziej okrutni niż inne ludy

Dr Butler wskazuje też na ówczesne uwarunkowania historyczne pozwalające na bardziej wyważone spojrzenie na poczynania nordyków. – Okrucieństwo wikingów nie odstaje od tego, co się w ówczesnych czasach działo. Nie byli bardziej brutalni niż przedstawiciele innych narodów czy plemion. Morderstwa, podpalenia i grabieże były na porządku dziennym w społeczności anglosaskiej i w państwach na kontynencie.

Na Wyspach Brytyjskich są to czasy heptarchii anglosaskiej – siedmiu królestw permanentnie walczących między sobą. Walki te poprzedzone były wyniszczeniem ludności celtyckiej z plemienia Brytów. Spójrzmy też na poczynania Karola Wielkiego, króla Franków w epoce wikingów. Inspirator i mecenas odrodzenia kultury antycznej nakazał ścięcie 4500 Sasów w Verden!

Z kolei dr Brian McMahon z Oxfordu zwrócił uwagę, że wikingowie byli nie tylko wojownikami, ale potrafili też działać ostrożnie i dyplomatycznie. Rozumieli zalety pokojowego współistnienia, gdziekolwiek planowali osiedlić się lub handlować.

Mierząc się z mitem szczególnego okrucieństwa wikingów i ich barbarzyńskich praktyk, przyjrzyjmy się dwu kolejnym popularnym opiniom. Pierwsza mówi, że owi wojownicy raczyli się alkoholem pitym z czaszek wrogów. Druga, równie makabryczna, dotyczy „krwawego orła”.

Czy wikingowie pili z czaszek swych wrogów?

Obraz wikinga pijącego z czaszki wroga to wielkie nieporozumienie, za które odpowiada Ole Worm. Był on nadwornym lekarzem króla Danii Chrystiana IV, a poza tym antykwariuszem i badaczem kamieni runicznych. Czyli głazów z wyrytymi na nich runami – znakami alfabetu germańskiego i nordyckiego. Według legendy podarował je ludziom Odyn.

W 1636 r. Ole Worm opublikował dzieło pod tytułem „Runir seu Danica literatura antiquissmia” (Runy, czyli najstarsza literatura duńska). Zacytował w nim wersy z nordyckiego poematu. Jego bohater mówi, że w Walhalli będzie pił, ale z zakrzywionych gałęzi czaszek. Poeta oczywiście miał na myśli „gałęzie wyrastające z czaszek zwierząt”, czyli rogi.

Jednak nadworny doktor nie zorientował się i przetłumaczył na łacinę „ex craniis eorum quos ceciderunt” (z czaszek tych, których zabili). I tak zła sława poszła w świat. Szereg innych plemion podobno rzeczywiście piło z czaszek swoich wrogów, w tym Longobardowie i Pieczyngowie. Jednak to głównie wikingów kojarzy się z tym niegodnym zachowaniem.

Czy rytuał krwawego orła naprawdę istniał?

Wojownicy z Północy mieli rzekomo jeszcze jeden bestialski zwyczaj. Zwano go rytuałem krwawego orła (blóðörn). Dr Eleanor Rosamund Barraclough, wykładająca historię i literaturę średniowieczną na Uniwersytecie w Durham, wyjaśniając, na czym polegał krwawy orzeł, pisze: „Ofierze rysowano na plecach ptaka z rozpostartymi skrzydłami. Następnie z miejsca zaznaczonego rysunkiem zdzierano skórę i wycinano odsłonięte w ten sposób żebra, wyciągając je i wyginając tak, aby utworzyć skrzydła”.

Rany posypywano solą. Ostatni element stanowiło wyrwanie płuc, które umieszczano na żebrach. W ten sposób powstawało coś, co przypominało skrzydła. Na nich ciało miało „odlecieć” do Odyna, który podobno lubił takie rozrywki.

Roberta Frank z Uniwersytetu w Toronto już dawno zakwestionowała prawdziwość rytuału. Stwierdziła, że jest on wymysłem wczesnochrześcijańskich pisarzy skandynawskich, chcących w ten sposób napiętnować pogańskich przodków. Innymi słowy, prawowierni synowie i wnukowie robili „złą prasę” swym antenatom.

„Należy z przestrzeni dyskursu historycznego wygnać tego ptaka, którego nigdy nie było. Może to pomóc skierować dyskusję na bardziej produktywne tory” – pisała dr Frank w 1984 r.  Mówi się też o niedokładnym odczytaniu sag powstałych już po epoce wikingów, w XI–XIII w. To, co miało być jedynie przenośnią, wzięto za rzeczywistość.

Grupa naukowców z Uniwersytetu Islandzkiego oraz Wydziału Medycyny Uniwersytetu Keele w Anglii postanowiła przekonać się, czy krwawy orzeł na żywym człowieku w ogóle jest możliwy. W wyniku badań, oczywiście zdecydowanie teoretycznych, doszli do wniosku, że z anatomicznego punktu widzenia wykonanie blóðörn narzędziami dostępnymi wikingom było możliwe. Jednak ofiara już na wczesnych etapach tortury musiałaby umrzeć z powodu wykrwawienia bądź uduszenia. Co za tym idzie, pełne wykonanie krwawego orła można by przeprowadzić wyłącznie na zwłokach.