Kiedy o świcie 22 czerwca 1941 r. Hitler zaatakował Związek Sowiecki, nie napotkał praktycznie żadnego oporu. Pancerne dywizje Wehrmachtu wchodziły w terytorium wroga niczym ciepły nóż w masło. Najwyraźniej nikt z dowództwa Armii Czerwonej nie spodziewał się ataku ze strony sojusznika.

Krótka, zaledwie kilkuletnia przyjaźń totalitarnych mocarstw dobiegła końca. Przewaga Niemiec była miażdżąca. Wojska Sowieckie cofały się na całym froncie. Oddawały przeciwnikowi coraz większe połaci kraju, a na tyłach trwała paniczna ewakuacja zbiorów muzealnych i zasobów przemysłowych. Już w dniu ataku późnym popołudniem władze zarządziły ewakuację Leningradu, do którego wróg mógł dotrzeć zaledwie w kilka tygodni. Najcenniejsze skarby Ermitażu zostały zabrane za Ural.

Nie starczyło jednak czasu na spakowane dzieł sztuki z Pałacu Jekateryninskiego w Carskim Siole – letniej rezydencji carów. Tam znajdowała się Bursztynowa Komnata.

Dar Króla z Prus dla Cara Rosji

Historia Komnaty zaczyna się na początku XVII wieku. Gottfried Wolfram, nadworny bursztynnik króla Danii, wykonał ją na zlecenie króla pruskiego Fryderyka | Hohenzollerna. Po jedenastoletniej żmudnej pracy zespołu artystów pod kierownictwem Wolframa, a następnie Gottfrieda Turaua i Emesta Schachta powstał bursztynowy gabinet, składający się z dwunastu płaszczyzn ściennych i dziesięciu fragmentów boazerii, które można było dowolnie zestawiać.

Komnata miała 10,5 m szerokości oraz 11,5 m długości. Wysokość bursztynowych paneli wynosiła prawie sześć metrów. Dzieło okrzyknięto ósmym cudem świata. W 1715 r. król w Prusach Fryderyk Wilhelm I, który zabiegał o względy rosyjskiego władcy, podarował je carowi Rosji Piotrowi I. 

Monumentalne, pokryte filigranowymi fantastycznymi scenami panele z bursztynu zdobiły początkowo ściany Sali Posłów w petersburskim Pałacu Zimowym. Stamtąd zostały przeniesione do Pałacu Katarzyny w Carskim Siole, gdzie otrzymały godną dzieła sztuki oprawę. Bursztynowy gabinet został rozbudowany i wzbogacony o kolejne, jeszcze świetniejsze elementy, m.in. komplet gigantycznych luster z kryształu, które nadały i tak wielkiej sali dodatkowej przestrzeni.

Położone na srebrnej folii bursztynowe płytki wykonane były tak misterne, że niektóre wyrzeźbione w nich sceny widoczne były tylko przy użyciu lupy. Otoczone rzeźbami morskich stworów zwierciadła powiększały bajkowe, zaklęte w bursztynie pejzaże. Carscy goście nie mogli mieć wątpliwości, że wchodząc do tego pomieszczenia, wkraczają do innego, fantastycznego świata. 

Komnata przed zaginięciem przetrwała bardzo dużo

Komnacie udało się przetrwać bez szwanku burzliwe czasy rewolucji bolszewickiej, ale w 1941 roku nie miała już tyle szczęścia. Dawny carski pałac został zajęty przez Wehrmacht. Na osobisty rozkaz Ericha Kocha, gauleitera i nadprezydenta Prus Wschodnich, komnata została zdemontowana, pieczołowicie zapakowana do 27 drewnianych skrzyń i przewieziona najpierw ciężarówkami na stację kolejową Siewierskoje, a stamtąd pociągiem do Królewca (według innej wersji ładunek skrzyń zawierających Bursztynową Komnatę przewieziono bezpośrednio do Królewca w 18 samochodach ciężarowych).

Tam znalazła się pod opieką Alfreda Rohde, muzealnika i dyrektora zbiorów sztuki królewieckiego zamku, światowej sławy znawcy dzieł sztuki z bursztynu. W stolicy Prus Wschodnich Komnata pozostała niemal do zdobycia miasta przez Armię Czerwoną. W styczniu 1945 roku widziano ja po raz ostatni. 

Tajemnicze losy Komnaty do dziś pobudzają wyobraźnię kolejnych pokoleń badaczy. Nikt nie wie, co się z nią stało. Spłonęła w czasie bombardowania Królewca, czy Niemcom udało się ją wywieźć? Jeśli tak, to dokąd? Czy istnieje szansa na jej odnalezienie? Teorii jest tyle, ilu poszukiwaczy.

Listy z Ameryki

W 2008 roku, świat obiegła elektryzująca informacja: Heinz–Perter Haustein, deputowany do niemieckiego parlamentu oraz burmistrz Deutschneudorfu, leżącego na czesko-niemieckim pograniczu, jest na 90% pewien, że Bursztynowa komnata została ukryta w szybie opuszczonej kopalni nieopodal jego miasta.

Pewien przyjaciel polityka już przed śmiercią wyjawił mu, że wiosną 1945 roku oficerowie SS wysłali w okolicę Deutschneudorfu transport wagonów i ciężarówkę z wyjątkowo cennym ładunkiem. Haustein uważa, że zrabowane przez Niemców złoto to tylko część ukrytego w sztolni depozytu, a w jednym z podziemnych wyrobisk znajduje się także Bursztynowa Komnata.

Potwierdza to rzekomo informacja innego poszukiwacza – który natrafił na ślad skarbu w dokumentach zmarłego ojca, w czasie wojny żołnierza Luftwaffe – że skarb z Carskiego Sioła ma znajdować się w wyrobiskach w okolicy Deurschneudrofu. Choć jak dotąd Hausteinowi (który na poszukiwania wydał sporo pieniędzy) nie udało się natrafić na ślad depozytu, burmistrz nie poddawał się. Zastanawia natomiast fakt, że od chwili, gdy Haustein poinformował o swojej hipotezie, zaczął otrzymywać listy z pogróżkami z krajów Ameryki Południowej, gdzie po wojnie schroniło się wielu nazistów…

Mimo to w innym miejscu Niemiec wiele lat temu poszukiwań podjęła się grupa niemieckich emerytów, którzy posiadają rzekomo dokumenty wskazujące na ukrycie skarbu w podziemiach miasta Wuppertal w Nadrenii Północnej-Westfalii, nieopodal Düsseldorf. Nie ujawnili źródła informacji. Za to argumentowali, że Erich Koch, gauleiter Prus Wschodnich (który faktycznie dysponował Komnatą w czasie, kiedy rezydował w Królewcu) pochodził z Wuppertal i kazał przewieźć skarb do rodzinnego miasta, zanim Armia Czerwona okrążyła Królewiec.

Koch chciał ukryć Komnatę tam, gdzie mógł mieć do niej dostęp w przyszłości. Nie wiedział jeszcze, że resztę życia przyjdzie mu spędzić w polskim więzieniu w Barczewie. Były gauleiter zmarł w 1986 roku nie odzyskawszy wolności. Jeśli miał jakąkolwiek wiedzę na temat miejsca ukrycia Komety, zabrał ja ze sobą do grobu. 

Bursztynowa Komnata ukryta w Polsce?

Jeden ze śladów skarbu wiedzie także do Pasłęka, położonego w województwie warmińsko-mazurskim. A konkretnie do lochów pod tamtejszym zamkiem. Pierwsza informacja o tym, że właśnie tam ukryto Komnatę, pochodziła od... radiestety Edwarda Trusielewicza. W grudniu 1980 r. przeprowadził wizję lokalną i ustalił, że w pasłęckich podziemiach może być ukryta nawet tona bursztynu. Badania zostały potwierdzone przez drugiego eksperta w dziedzinie radiestezji Lucjana Nowaka, który także uważał, że w Pasłęku został ukryty tajemniczy depozyt.

Bursztynowa Komnata fot: East NewsBursztynowa Komnata fot: East News

Opinie radiestetów nie były jedynymi poszlakami w sprawie. Zachowały się relacje świadków, którzy żyli w tym mieście w 1944 r. Z ich zeznań wynika, że późną jesienią na zamkowy dziedziniec wjechała kolumna kilku wojskowych ciężarówek. Pod osłoną nocy niemieccy żołnierze wyładowywali z nich ogromne drewniane skrzynie. Choć zamek w Pasłęku był wielokrotnie przekopywany przez ekipy poszukiwawcze, niczego jednak nie znaleziono.

W 1983 r. do eksploracji przystąpili saperzy z Malborka. I tym razem nie udało się na nic natrafić. Jednak radiesteci, którzy wcześniej badali teren zamku, nie stracili pewności, że pod jedną z wież, kilkanaście metrów pod ziemią, znajduje się bursztyn. Po dwóch dniach prac, ze względów bezpieczeństwa (dalsze podkopywanie groziło zawaleniem) wojsko zaprzestało prac.

Za ukryciem skarbu właśnie w Pasłęku przemawiał także fakt, że pod miastem ciągnie się sieć tuneli i korytarzy, które świetnie nadawałyby się do przechowania depozytu, a także to, że miasto doskonale znał Koch, który właśnie tam rozpoczynał polityczną karierę.

Sekret Esesmana w sukience

Spośród wielu domniemanych lokalizacji Komnaty na szczególną uwagę wydają się zasługiwać: dawna rezydencja rodziny von Schwerin w Dzikowie Iławieckim, leżącym pod rosyjską granicą, oraz zamek w Lidzbarku Warmińskim. 

W połowie 1944 r. do Dzikowa trafił transport zabytków wywiezionych z Królewca. Wśród nich obrazy pochodzące z tamtejszych muzeów. Jesienią tego samego roku do miejscowości przyjechały zaplombowane skrzynie z nieznaną zawartością. Wraz z nimi w ówczesnym Wildenhofie (jak nazywało się wtedy Dzikowo) pojawił się sam dr Alfred Rohde – a więc człowiek, który miał pod opieką Bursztynową Komnatę w Królewcu i odpowiadał też za jej bezpieczne ukrycie. 

Z dokumentów zabezpieczonych przez żołnierzy radzieckich po zajęciu Królewca wiadomo, że dr Rohde prowadził dość obfitą korespondencję z właścicielami dzikowskiego majątku. Ba, nawet kilkukrotnie pojawiał się w ich pałacu. Działo się to już w czasie, kiedy naukowiec rozglądał się za bezpiecznymi miejscami do ukrycia królewieckich zbiorów muzealnych.

Dzikowski pałac von Schwerinów został doszczętnie spalony w czasie walk Niemców z Armią Czerwoną o Lidzbark Warmiński. Jak pisali w 1970 r. Ewa Nowakowska i Marian Butrym (w artykule Zagadka bursztynowej komnaty w tygodniku Kierunki) spalenie pałacu w Dzikowie oraz atak na Lidzbark, po wcześniejszym oddaniu miasta bez walki wyglądają na manewry wręcz bezsensowne, tym bardziej że drugą operację przeprowadzono kosztem poważniejszych strat w ludziach i sprzęcie.

Naszym zdaniem istnieje jedyne logiczne wytłumaczenie obu posunięć jako zgranych ze sobą działań maskujących. A więc w pierwszym wypadku oddziałowi SS chodziło o zatarcie śladów dowodzących przechowywania w Dzikowie jakichkolwiek dzieł sztuki. Natomiast w drugim wypadku o zamaskowanie i zabezpieczenie transportu przywiezionego z Dzikowa do lidzbarskiego zamku.

Tajemniczości sprawie dodają spisane po wojnie przez radzieckich dziennikarzy relacje członków jednostki, która zdobywała Dzikowo. Żołnierze opowiadali, jak w czasie ofensywy pojmali oficera SS przebranego w kobiece ubranie. Mężczyzna miał przy sobie szczegółowe plany jakiegoś pałacu, na których odręcznie naniesione były zagadkowe znaki. Zanim udało się przesłuchać jeńca, ten niespodziewanie odbezpieczył ukryty pod odzieżą granat i zginął w eksplozji wraz z przesłuchującymi go czerwonoarmistami. Wybuch zniszczył też odebrane mu wcześniej plany. Wszystko to wskazuje, że w dzikowskich ruinach mogła zostać po- grzebana jakaś tajemnica.

Operacja zatajenia śladów

Lecz autorzy artykułu w „Kierunkach uważają, że operacja ukrycia Komnaty w Dzikowie stanowiła jedynie przykrywkę mającą na celu zatarcie śladów faktycznej lokalizacji skrytki. Ich zdaniem skarb trafił do odbitego Rosjanom Lidzbarka, za czym przemawia fakt, że wojska niemieckie nie wysadziły 100 ton złota!

W wydanej w latach 60. książce Treasure Hunter's Manual" łowca skarbów Karl von Mueller (prawdopodobnie w rzeczywistości nazywał się Dean Miller) opublikował niezwykły obrazek nazwany mapą Lue. Przedstawia masońskie symbole i ma prowadzić do kupy złota ukrytej prawdopodobnie w okolicach amerykańsko-meksykańskiej granicy. 100 ton kruszcu przetransportowano tam rzekomo na początku II wojny światowej. Wprowadzenie tej ilości złota na rynek miało zdestabilizować amerykańską gospodarkę i uniemożliwić USA przystąpienie do wojny.

Ostatecznie z nieznanych przyczyn operacja hitlerowców nie została dokończona, a złoto pozostało w ukryciu. Opiekował się nim rzekomo nieznany z nazwiska amerykański nazista. To on miał sporządzić mapę Lue. Niestety, przed śmiercią nie zdążył wyjawić sposobu, w jaki należy ją odczytać. Ponoć klucza nie udało się znaleźć nawet specjalistom z CIA i FBI.

Czy wielkie ilości złota rzeczywiście były w posiadaniu nazistów? Czy zostały przeszmuglowane do USA? Czy nadal tam są? Aby wyjaśnić wszelkie wątpliwości, wystarczy odczytać mapę tak abstrakcyjną, że nie wiadomo nawet, z której strony na nią należy spojrzeć.

Milczące głowy Pink Floyd

Poszukiwacze skarbów potrafią odnaleźć trop właściwie wszędzie. Zainteresowali się nawet okładką wydanej w 1994 r. płyty „The Division Bell zespołu Pink Floyd. Na jednej z pokazanych tam dwóch głów wypatrzyli trudne do odczytania cyfry.

Ze względu na widniejącą w tle barokową katedrę w Ely uznali, że mamy do czynienia z zakodowaną informacją o skarbie ukrytym w okolicy tej angielskiej budowli! Ciekawość podsyciła informacja puszczona w świat przez niezidentyfikowaną postać o pseudonimie „Publius Enigma". Miała obiecać nagrodę dla osoby, która odczyta szyfr.

Wiele wskazuje, że był to element promującej album akcji zainicjowanej przez firmę fonograficzną EMI. Jednak perkusista grupy Nick Mason w książce Pink Floyd. Moje wspomnienia" nie odniósł się do tej kwestii. Zaś wokalista i gitarzysta David Gilmour w wywiadach negował swój udział w prowokacji.

Smaczku całej historii dodaje fakt, że widniejące na okładce monstrualne głowy nie są dziełem grafika. Storm Thorgerson, projektant tej i wielu innych płyt zespołu, zarządził postawienie wielkiej rzeźby, którą następnie sfotografowano na polu w okolicach Ely. Głowy były jednak nie dwie, lecz cztery: blaszane widoczne są na płytach kompaktowych i winylowych, a kamienne na kasetach. Ponoć warto przypatrzeć się wszystkim, na różniących się od siebie okładkach, aby odkryć ewentualne różnice i wyciągnąć odpowiednie wnioski.

W rozwikłaniu zagadki nie pomoże nam już niestety sam Thorgerson, który zmarł w 2013 r. Jednak warto próbować, bo świat – tak jak od wieków – wciąż należy do ciekawskich...