W jedną z pierwszych niedziel marca zeszłego roku, chwilę po tym jak COVID-19 rozhulał się po świecie, Pike - kuter straży przybrzeżnej Stanów Zjednoczonych, ruszył po rozkołysanym morzu w kierunku statku wycieczkowego Grand Princess, czekającego w odległości 23 km od wybrzeży Kalifornii. Na pokładzie kutra znajdował się zespół ratowników medycznych, których zadaniem miało być oddzielenie osób zdrowych spośród 3500 pasażerów wycieczkowca i przetransportowanie ich na brzeg. Na czele ekipy stał dr Michael Callahan, specjalista od chorób zakaźnych z wieloletnim doświadczeniem w tzw. gorących strefach na całym świecie, który jak sam mówi, w czasie drogi do Grand Princess  „niebohatersko wymiotował”.

Pracownicy fabryki w Wuhan jedzą lunch. Muszą nosić maski, przechodzić kontrolę temperatury i zachowywać dystans społeczny. FOT. STR/AFP VIA GETTY IMAGES

Na chwilę przed zachodem słońca, Pike zbliżył się do spuszczonej ze statku łódki. Callahan i jego zespół wymęczeni przez chorobę morską, czekali uzbrojeni w sprzęt mający im zapewnić bezpieczeństwo biologiczne. Choć niedosłyszeli w nim i mieli ograniczone pole widzenia, wskoczyli na drabinę i wspięli się na kadłub, by rozpocząć swoją pracę.

RYS. JOE MCKENDRY

W tym samym momencie cały świat wykonywał skok w nieznane. Czy raczej w zapomniane. Epidemie bowiem dotykały ludzi, odkąd po raz pierwszy rozprzestrzeniliśmy się po świecie. Dawały nam ważne lekcje - gdybyśmy tylko zdołali je zapamiętać, po tym jak minęło niebezpieczeństwo… Nowe pandemie, takie jak COVID-19, przypominają nam, jak łatwo możemy zarażać się nawzajem, zwłaszcza tych, których kochamy. Jak rozdziela nas strach przed zarażeniem. I jak niszcząca może być izolacja, a chorzy często zmuszeni są umierać samotnie. Przede wszystkim nowa pandemia przypomina nam, jak bardzo polegamy na niewielkiej grupie odważnych ludzi takich jak Callahan (jeszcze do niego wrócimy), którzy ryzykują własnym życiem, by walczyć o zdrowie innych.

Pasażerowie Grand Princess w momencie wejścia statku do portu w Oakland w Kalifornii 9 marca. Decyzją władz statek pływał w kółko przez kilka dni. U ponad 100 pasażerów i członków załogi wykryto wirusa. Po przybyciu do portu wielu zagranicznych członków ekipy pozostało na pokładzie, nie mogąc wrócić do domów ze względu na zamknięcie granic.
FOT. GABRIELLE LURIE, SAN FRANCISCO CHRONICLE VIA GETTY IMAGES

Ci ludzie często są zbyt niedoskonali, zbyt ludzcy, by pasować do tradycyjnego wyobrażenia bohatera. W czasie minionych pandemii byli skłonni iść naprzeciw konwencjonalnemu myśleniu, wyciągali wnioski z małych, pozornie nieistotnych wskazówek lub słuchali niepopularnych opinii. Byli w stanie rozpoznać, że to, co wydarzyło się w jakimś zapomnianym zakątku świata, może z łatwością przydarzyć się również tutaj. Aby zrozumieć tych ludzi, którzy pomagają wygrać z pandemią, najlepiej zacząć opowieść od jednej z najgorszych chorób w historii ludzkości.

 

Od inokulacji do szczepienia, Boston 1721 r.

Na początku 1721 roku podczas kazania w Bostonie, purytański duchowny Cotton Mather ogłosił nadejście „anioła zniszczenia”, przerażającej choroby, która zbliżała się do miasta. Anglia w tym czasie była już oblężona.

Nowy Świat od 200 lat odczuwał skutki przechodzących przez kraj, nieprzewidywalnych fal tej choroby. Ta siała panikę i spustoszenie  wśród kolonistów i niszczyła całe społeczności rdzennych Amerykanów. Od ostatniej epidemii w Bostonie minęło 19 lat, wystarczająco długo, by wychować kolejne pokolenie ofiar.

Kiedy pojawiły się pierwsze  czerwone plamki, można było mieć nadzieję, że to tylko odra.Potem plamy zamieniały się w wypukłe, wypełnione płynem „wulkany” na skórze. Wiele z nich pojawiało się na powiekach, w  drogach oddechowych, na  całym ciele, sprawiając, że nawet oddychanie stawało się cierpieniem. Krosty wydzielały odór gnijącego mięsa. Ci, którym udało się przetrwać,  często wracali do życia ślepi, niepełnosprawni ruchowo lub poważnie oszpeceni. (Lekarz opiekujący się pewną chorą Brytyjką miał otrzymać wskazówkę: „Zachowaj jej urodę albo odbierz jej życie”). Tamtego kwietnia czarna ospa po cichu wkradła się do bostońskiego portu.