Historyk religii i badacz języków indoeuropejskich Otto Schrader już ponad 100 lat temu wykazywał, że elfy, trolle i skrzaty nie są postaciami z bajek dla dzieci, lecz pochodzą z traktowanych ze śmiertelną powagą mitów. Wszystkie analizowane przez niego społeczności wierzyły w istnienie bóstw i duchów opiekujących się domem, rodziną, plemieniem. 

Chrześcijaństwo wrzuciło je do jednego worka z napisem „pogaństwo” i zawzięcie zwalczało. Osiągnięto tylko połowiczny sukces. Mityczne istoty zniknęły z oficjalnej religii i przeniosły się tam, gdzie zawsze przebywały – na odludzia, pod ziemię, w głąb lasów, a przede wszystkim do ludowej wyobraźni. Przetrwały tam do dziś, o czym świadczy popularność literatury, filmów i gier komputerowych określanych wspólnym mianem „fantasy”.

Tajemnicze stworzenia wyobrażano sobie na podobieństwo człowieka, ale przypisywano im cechy i umiejętności, których ludzie pożądali lub się obawiali. Strach oswajano na różne sposoby. 

Jak mózg człowieka oswaja magiczne istoty?

– Jedną z najskuteczniejszych metod było zmniejszanie poczucia niepewności przez dosłowne pomniejszanie rozmiarów jej sprawców. Demon czy dziki mieszkaniec puszczy stawał się mniej groźny, jeśli „kurczył się” do rozmiarów dziecka. Wtedy dawał się i lubić – tłumaczy prof. Anatoly Liberman kierujący na uniwersytecie stanu Minnesota katedrą historii Niemiec i Skandynawii.

Istnienie takiego mechanizmu potwierdzają współczesne badania psychologiczne. Wcale nie trzeba zobaczyć na własne oczy osoby wysokiej i krzepkiej, by przypisać jej takie cechy jak władczość, siłę czy bezwzględność. Gdy w badaniach prowadzonych przez naukowców Uniwersytetu Louisville przedstawiano tego samego mężczyznę jako „profesora Smitha” i zwykłego „pana Smitha”, uczestnicy testu przypisywali temu pierwszemu wzrost o 2 cale (5 cm) wyższy. 

Już pół wieku temu zespół psychologów z uniwersytetu stanu Minnesota potwierdził, że odruchową sympatię wywołują osoby, których twarz ma dziecięcy wygląd – duże oczy, niewielki nos, pełne usta. Nie budzą żadnych obaw, kojarzą się z dobrocią i uległością, niekiedy także z psotnym charakterem. 

Według niektórych teorii mamy to zapisane w genach. Kobiety, by troszczyć się o dzieci, mężczyźni – by szukać wiernych partnerek, a więc zapewnić przetrwanie rodu. Nie są to tylko hipotezy. Czasopismo naukowe „Proceedings of the Royal Society” przytoczyło wyniki badań na 10 tys. kobiet. Okazało się, że przeciętna Brytyjka ma 162 cm wzrostu, ale w trwałe związki zwieńczone urodzeniem dziecka najczęściej wchodzą panie mierzące 152–158 cm. 

Trudno się więc dziwić, że nasi praprzodkowie pomniejszali istoty, których się obawiali i które chcieli sobie podporządkować. Takie ludki pojawiały się w każdym zakątku świata. Bohaterowie „Hobbita” i „Władcy Pierścieni” to ich współczesna wersja.      

Jak J.R.R. Tolkien wymyślił hobbitów?

Hobbici znakomicie czuliby się w szlacheckiej Polsce. To urodzeni konserwatyści, hołdujący zasadzie „niech na całym świecie wojna, byle nasza wieś spokojna”. Zajmują się uprawą roli, kochają przyrodę, dobre jedzenie, kolorowe stroje, niechętnie opuszczają rodzinne strony, najchętniej spędzają czas we własnym towarzystwie. Są niżsi od ludzi, nie przekraczają 4 stóp, czyli 120–130 cm wzrostu. Nie noszą obuwia, gdyż mają bujnie owłosione i podbite twardą podeszwą stopy. 

Nie występują w żadnym ze znanych mitów, ale zyskali taką popularność, że słowo hobbit weszło do wielu języków. Autorzy oksfordzkiego „Słownika języka angielskiego” kilkakrotnie pytali J.R.R. Tolkiena, skąd je wziął. Odpowiadał niezmiennie, że sam je wymyślił i nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego właśnie tak nazwał bohaterów swej pierwszej książki. „To był błysk intuicji” – mówił pisarz. 

Świat po raz pierwszy usłyszał o nich dopiero w 1937 r., gdy ukazało się pierwsze wydanie powieści „Hobbit”. Jak głosi anegdota, J.R.R. Tolkien znudzony poprawianiem studenckich wypracowań (był wykładowcą filologii w Oksfordzie) pod jedną z beznadziejnych prac napisał złośliwy komentarz: „w pewnej norze mieszkał sobie pewien hobbit”. Tak zaczęła się historia, która miała go unieśmiertelnić.

Gdzie żyli hobbici?

Pisarz nie mógł przypuszczać, że rzeczywistość może przerosnąć wyobraźnię. W 2003 r. na indonezyjskiej wyspie Flores odkryto szczątki człowieka różniącego się od wszystkich znanych nauce gatunków hominidów,  w tym neandertalczyków. Miał około 1 metra wzrostu, czaszkę ponad dwa razy mniejszą niż współcześni ludzie, ale potrafił myśleć, wytwarzać narzędzia, działać zespołowo.

Wioska, w której żył, została zniszczona przez wybuch wulkanu ponad 12 tys. lat temu. Natomiast wiek znalezionych w pobliżu narzędzi, m.in. kamiennych noży, oszacowano na 800 tys. lat. Nowy gatunek człowieka nazwano od miejsca odkrycia Homo floresiensis, ale powszechnie określa się go mianem hobbita. 

Czy hobbici istnieli naprawdę? Homo floresiensis poza wzrostem w niczym jednak nie przypominał ziomków Bagginsa. Był bardzo agresywny, wojowniczy, niebezpieczny. Paleontolodzy przypisują mu m.in. doszczętne wytępienie żyjących na wyspie karłowatych słoni i wielkich żółwi.  

homo floresiensisModel Homo floresiensis w Smithsonian Museum of Natural History w Waszyngtonie. Fot. Bill O'Leary/The Washington Post via Getty Images

Odkrycie hobbitów wywołało w świecie naukowym sensację. Zwłaszcza, gdy tacy uczeni jak archeolog Adam Brumm z australijskiego uniwersytetu Wollongong ogłosili, że dzieje cywilizacji na Flores mogły się zacząć ponad 1,8 mln lat temu.

Wyciąganie tak daleko idących wniosków na podstawie jednego niepełnego szkieletu nie wszystkich przekonuje. Zdaniem sceptyków niewielki wzrost i mała głowa mogły być efektem którejś ze znanych i dziś chorób – mikrocefalii, karłowatości (zespół Larona) czy niedorozwoju umysłowego. Odpowiedź, kto ma rację, przyniosą dalsze badania wymagające przebicia się przez grube warstwy lawy i popiołu. 

Co ciekawe, pewien kanadyjski antropolog twierdzi, że Homo floresiensis wcale nie wyginął. Można o tym przeczytać w artykule na National-Geographic.pl.