Kiedy tak przechodzimy ulicami Soweto, cały czas biegną za nami dzieci. Jesteśmy dla nich najważniejszym wydarzeniem tego dnia, tygodnia a nawet miesiąca. Na ich twarzach widać radość i zaciekawienie. Starsi często odwracają głowę. Jedni nie chcą nas widzieć, inni nie chcą być fotografowani. Powodów może być wiele. Najczęstszym są kłopoty z prawem lub problemy osobiste.

W pewnym momencie zdaję sobie sprawę, zapewne oni też, że to, co mam na szyi i w plecaku wystarczyłoby kilku rodzinom na godne życie przez cały rok…

 

Zasady są po to, by je łamać

Czas dla tych ludzi jest bardzo ulotny. Jednego dnia mogą wyjść ze swojego domu w poszukiwaniu pracy, aby już nigdy do niego nie wrócić. Nadzieja na znalezienie jakiejkolwiek pracy jest tak mała, że większość tutejszych mieszkańców prędzej czy później trudni się… przestępczością.

Najczęściej wybiją szyby samochodów i kradną torebki leżące na siedzeniach. Innym razem kradną cały samochód, bywa że z pasażerem w środku. Obcokrajowiec to nie tylko szansa na szybką gotówkę wyciągniętą z jego skórzanego portfela. Kuszącą perspektywą jest też zażądanie okupu od rodziny pechowego turysty.

Kiedy z nimi rozmawiam, nie są agresywni. Tłumaczą, że to życie ich zmusza. Albo zabiorą bogatemu, albo ich dzieci umrą z głodu. Ta wersja afrykańskiego Robin Hooda, nie do końca mnie przekonuje. Widzę jednak jak ważna dla nich jest rodzina.  Wieczorem - przestępca, rano - opiekuńcza głowa rodziny. I tak każdego dnia.

W takich miejscach jak to, prawo przestaje działać. Tu nie ma policji. Tu prawo stanowią mieszkańcy i przestrzegają go tak bardzo, że blisko trzymilionowe Soweto, co roku zajmuje wysokie miejsce w rankingach najbardziej niebezpiecznych miast świata. Liczbą zabójstw i napadów z bronią w ręku prześciga się z południowoamerykańskimi miastami.

 

Dzieci

Dzieciaki cały czas wymyślają nowe zaczepki. Chwalą się swoimi skarbami - zbitym z nakrętek po napoju samochodem, stłuczonym garnkiem na prowizorycznych kółkach. To ich zabawki. Kiedy przypominam sobie, jak starą, bo dwudniową, zabawkę traktują takie same dzieci kilka tysięcy kilometrów stąd, czuję złość i bezsilność.

W Południowej Afryce blisko połowa społeczeństwa nie ma pracy. Tu, w dzielnicach biedy, tylko co siódmy może liczyć na krótkotrwałe zatrudnienie, a kiedy je znajdzie, ucieka stąd jak najszybciej. Zapewne również i ci mali chłopcy krzyczący na całe gardło nomlungu (biały człowiek) podzielą los swoich ojców. Ale na ich twarzach nie złości ani smutku. Wręcz przeciwnie. Jeszcze nie rozumieją, gdzie żyją i jaki los ich czeka już za kilka lat.  Człowiek oddałby wszystko, aby choć na chwilę zmienić los dzieci z Soweto.