Van Houten już tu kiedyś była. Tym razem, zgodnie z dość typową umową między marką a influencerką, urządzi sobie piknik ze słoniami i napisze o nim legionowi instagramowych zwolenników (to ponad 25 tys. osób). W zamian dostanie setki dolarów ponad cenę noclegu.
W Anantarze pola są zielone. Znaczna część z 22 słoni należących do kurortu jest, przynajmniej w dzień, uwiązana na ponadtrzydziestometrowych linach, więc mogą chodzić i kontaktować się ze sobą. Tym niemniej oczekuje się od nich, że będą pozwalać gościom się dotykać i uprawiać w pobliżu jogę.

Po słoniowym pikniku patrzę, jak van Houten edytuje setki zdjęć z tego dnia. Wybiera obrazek ze swoim ulubionym słoniem, Bo. Mówi, że ta fotografia jej się podoba, ponieważ ukazuje jej związek z Bo i chyba przemówi do ludzi. Umieszcza zdjęcie na swoim profilu o 21.30, kiedy jej zdaniem największa liczba śledzących ją osób będzie online. Załącza długi podpis, kończąc go słowami moja love story z tym niewiarygodnym stworzeniem i hasztagiem #stopelephantriding. Natychmiast zaczynają napływać lajki – ponad tysiąc – a także komentarze z emotikonami o oczkach w kształcie serduszek.

Anantara jest poza zasięgiem wszystkich, z wyjątkiem najbogatszych – oraz czołowych influencerów – ale każdy, kto szuka podobnych doznań, może wpisać do Google’a, np. schronisko słoni w Tajlandii. Kiedy wśród turystów wzrósł popyt na etyczne doznania związane ze zwierzętami, zaczęły się pojawiać przystępne cenowo placówki określające się jako „schroniska” i oferujące humanitarne, bliskie przeżycia ze słoniami. Popularne stały się kąpiele – turyści smarują słonie błotem, opłukują w rzece albo jedno i drugie. Wiele firm przedstawia je jako nieszkodliwą alternatywę dla przejażdżek i występów. Ale kąpane słonie, podobnie jak te, które wożą turystów lub wykonują sztuczki, muszą być poskromione, żeby chciały słuchać. Dopóki kąpiele będą popularne, miejsca, które je oferują, będą potrzebowały posłusznych słoni.

 WBan Ta Klang, mieścinie we wschodniej Tajlandii, szkarłatny grunt jest upstrzony skromnymi domkami. Przed każdym z nich widnieje szeroki bambusowy podest do siedzenia, spania i oglądania telewizji. Ale pierwszą rzeczą, jaką zauważam, są słonie. Przy niektórych domach jest tylko jeden, przy innych aż pięć. Stoją pod plandekami, blaszanymi dachami albo pod drzewami. Czasami razem – matki z dziećmi – ale częściej samotnie. Prawie wszystkie mają na kostkach łańcuchy albo pęta – kajdany spinające ich przednie nogi. Między nogami słoni plączą się psy i kury, wzbijając kłęby czerwonego kurzu. Ban Ta Klang – nazywana też Słoniową Wioską – jest w Tajlandii głównym ośrodkiem szkolenia słoni i handlu nimi.

– Domowe słonie – mówi Sri Somboon, wskazując mi je gestem i ściszając telewizor. Obok podestu przy jego domu dwumiesięczne słoniątko biega wokół swojej matki. Somboon wskazuje mi po drugiej stronie drogi trzeciego słonia, który mu podlega, trzyletniego samca przywiązanego do drzewa. Zwierzę rzuca głową tam i z powrotem, wymachując trąbą we wszystkie strony. Wygląda, jakby traciło rozum. Somboon wyjaśnia, że ten osobnik jest w połowie szkolenia i dobrze mu idzie malowanie. Został już sprzedany i gdy zakończy naukę, zacznie pracować w obozie turystycznym.

Podobno z Ban Ta Klang i jego okolic pochodzi ponad połowa z 3800 tajlandzkich słoni żyjących w niewoli. Na długo przed napływem turystów było to centrum handlu słoniami. Dzikie zwierzęta łapano, oswajano i uczono transportowania kłód. Teraz w listopadzie każdego roku setki tutejszych słoni trafia na targ w Surinie, głównym mieście prowincji.

Pewnego wieczoru siedzę z Jakkrawanem Homhualem i Wanchai Salangamem. Mają po 33 lata i od dzieciństwa są najlepszymi przyjaciółmi. Mniej więcej połowa osób zajmujących się słoniami w Ban Ta Klang, łącznie z Homhualem, sama ich nie posiada. Dostają niewielkie pieniądze od bogatych właścicieli za hodowanie słoniątek i ich szkolenie. Kiedy zapada noc, roją się wokół nas tysiące owadów zwabionych światłem żarówki wiszącej nad podestem. Rozmowa schodzi na temat szkolenia słoni.

Phajaan to tradycyjny brutalny proces łamania ducha w młodym słoniu trwający dni lub tygodnie. Był od dawna stosowany w całej Azji Południowo-Wschodniej przy oswajaniu dzikich słoni. W jego trakcie zwierzęta są wiązane linami, trzymane w ciasnych drewnianych klatkach, głodzone, bite hakami i kłute za pomocą gwoździ oraz młotków do momentu, gdy ich wola zostanie złamana. Nie jest jasne, do jakiego stopnia phajaan utrzymuje się w swojej najokrutniejszej formie. Od 2012 r. rząd walczy z nielegalnym importem słoni łapanych w lasach sąsiedniej Mjanmy, głównego źródła tajlandzkich zwierząt chwytanych w stanie dzikim.

Pytam mężczyzn, jak poskramia się i szkoli małe słoniątka urodzone w niewoli.Wyjaśniają, że kiedy słonik ma mniej więcej dwa lata, kornacy przywiązują jego matkę do drzewa i powoli odciągają od niej malucha. Po oddzieleniu słoniątko jest zamykane. Uczy się je poruszania – w lewo, w prawo, obróć się, stań – kłując jego uszy hakiem. 

– Aby nauczyć słonia siadać, wiążemy mu przednie nogi. Jeden kornak kłuje go hakiem w grzbiet, a drugi podciąga sznur na przednich nogach – mówi Salangam. – Chcąc wyszkolić słonia, musisz używać haka, by wiedział – dodaje.

Za ochronną siatką niedźwiedź polarny tańczy na lodzie podczas pokazu w rosyjskim Kazaniu. Występy białych niedźwiedzi widuje się rzadko. Ta czwórka, która występuje w Cyrku na Lodzie, nosi metalowe kagańce, a ich treserka, Julia Denisenko, ma przy sobie metalowy pręt. Pomiędzy sztuczkami niedźwiedzie kładą się i ocierają o lód.

Cierpienie innych osób rozpoznajemy po uniwersalnych oznakach – ludzie szlochają, krzywią się, krzyczą, głośno wyrażają swój ból. Zwierzęta nie mają uniwersalnego języka, który by im to umożliwiał. Wiele nie posiada kanalików łzowych. Jeszcze więcej zwierząt instynktownie maskuje objawy bólu, by drapieżniki nie dostrzegły w nich słabości. Dostrzeżenie bólu u zwierząt bywa trudne, a często wręcz niemożliwe.

A jednak wiemy, że zwierzęta odczuwają ból. Wszystkie ssaki mają zbliżoną neuroanatomię. Ptaki, gady i płazy posiadają receptory bólu. Czteroletnie ludzkie dziecko, kiedy w ciało będą mu się wbijać kolce, wyrazi swe cierpienie wrzaskiem. Czteroletni słoń po prostu stoi w deszczu, trzymając nogę w powietrzu.

 Spośród wszystkich bezgłośnie cierpiących zwierząt, które zobaczyłam w basenach i zagrodach na świecie, dwa prześladują mnie w szczególny sposób: słoń i tygrys.

Żyły w tym samym obiekcie – Samut Prakan Crocodile Farm and Zoo, jakieś 24 km na południe od Bangkoku. Słoń, czteroletni Gluay Hom, był trzymany pod stadionem. Starzejący się tygrys Khai Khem, lat 22, spędzał dni na krótkim łańcuchu w studiu fotograficznym. Oba zwierzęta wykazywały bezsporne oznaki cierpienia. Wychudzony słoń trzymał w powietrzu zgiętą obrzmiałą nogę, a na skroni miał krwawiącą ranę. Łypał białkami wywróconych w głąb głowy oczu. Tygrys miał ropnie zębowe tak poważne, że infekcja przeżerała mu szczękę.

Kiedy skontaktowałam się z właścicielem placówki Uthenem Youngprapakornem, żeby zapytać o te zwierzaki, powiedział mi, że fakt, iż jeszcze nie padły, dowodzi, że mają odpowiednią opiekę.
Sześć miesięcy po naszym powrocie z Tajlandii wraz z Kirsten poprosiłyśmy Ryn Jirenuwat, naszą tajską tłumaczkę z Bangkoku, by sprawdziła, jak się mają Gluay Hom i Khai Khem. Pojechała do Samut Prakan i obserwowała zwierzaki godzinami, przysyłając nam zdjęcia oraz filmy. Gluay Hom nadal żył, wciąż stał w tym samym boksie, nogę ciągle miał zgiętą pod nienaturalnym kątem. Słonie obok niego były wychudzone – skóra i kości. Khai Khem wciąż pozostawał przykuty za szyję do haka w podłodze. Jirenuwat pisała, że trzyma się swego ciemnego kąta, a kiedy słyszy, że zbliżają się ludzie, przekręca się na łańcuchu i odwraca do nich grzbietem. 

– Zupełnie jakby chciał zostać połknięty przez ścianę.