Przy wszystkich atrakcjach wizualnych, jakich dostarczają te media, nie pokazują one, co się dzieje poza obiektywem aparatu. Osoby odczuwające radość i euforię płynącą z bliskiego kontaktu z dziką fauną zazwyczaj nie zdają sobie sprawy, że zwierzęta uczestniczące w tych pokazach często żyją tak jak Meena albo gorzej.

Wraz z fotografką Kirsten Luce postanowiłam zajrzeć za kulisy kwitnącej branży zooturystycznej, żeby sprawdzić, jak zwierzęta w różnych parkach rozrywki – łącznie z takimi, które podkreślają swoje humanitarne podejście – są traktowane, kiedy już robiące selfie tłumy znikną.

 Po opuszczeniu Maetamanu jedziemy przez pięć minut krętą drogą na wzgórze, do posiadłości, którą drewniana tablica reklamuje jako Ekodolinę słoni – miejsce, w którym słonie są w dobrych rękach. Tutaj nie ma przejażdżek, malowania obrazów ani innych występów. Turyści mogą zwiedzać muzeum pod gołym niebem, zdobywając wiedzę na temat narodowego zwierzęcia Tajlandii. Mogą przygotowywać ziołowe smakołyki dla słoni i robić papier z ich łajna. Mogą oglądać słonie na trawiastym polu okolonym drzewami.

Księga gości Ekodoliny jest pełna pochwał wpisywanych przez Australijczyków, Duńczyków, Amerykanów – turystów, którzy często unikają słoniowych obozów, takich jak Maetaman, bo te przejażdżki i pokazy są dla nich żenujące. Tutaj mogą zobaczyć słonie bez łańcuchów i wyjechać z dobrym samopoczuciem, bo przecież wsparli etyczną placówkę. Wielu nie wie, że na pozór beztroskie słonie z Ekodoliny są tu przywożone na jeden dzień z pobliskiego Maetamanu – i obie atrakcje stanowią de facto jedną firmę.

Meena była tu raz, ale próbowała uciec do lasu. Inna młoda słonica, Mei, przyjeżdża czasem, ale dziś gra na harmonijce w ramach pokazów. Kiedy tego nie robi ani nie spędza dnia w Ekodolinie, stoi przykuta w boksie w Maetamanie.

Meena Kalamapijit jest właścicielką Maetamanu i Ekodoliny, którą otworzyła w listopadzie 2017 r., by dogodzić ludziom z Zachodu. Mówi, że jej 56 słoni ma dobrą opiekę, a przejażdżki i występy zapewniają im niezbędny ruch. 

A ponadto, jak twierdzi, zachowanie Meeny poprawiło się, odkąd kornak zaczął używać kolczastego łańcucha.

Trzy niedźwiedzie z cyrku Bolszoj w St. Petersburgu, w kagańcach i na łańcuchach, stoją po próbie przed swoim treserem Grantem Ibragimowem. Aby wzmocnić młode niedźwiedzie na tyle, żeby potrafiły chodzić na dwóch łapach, treserzy trzymają je czasem w pozycji pionowej, przywiązane za szyję do ściany.

 

Siedzimy z Kalamapijit na balkonie przed jej biurem. Kobieta wyjaśnia nam, że gdy zachodni turyści, zwłaszcza Amerykanie, przestali przyjeżdżać do Maetamanu, zrezygnowała z jednego dnia pokazów, by goście mogli oglądać słonie kąpiące się w rzece, która przepływa przez obóz.