W latach 1947–1956 w jaskiniach położonych w Qumran na wybrzeżu Morza Martwego odkryto kilkaset rękopisów sporządzonych w językach hebrajskim, aramejskim i greckim. Zwoje wzbudziły wielkie zainteresowanie naukowców: jedne zawierały teksty biblijne (m.in. całe księgi Starego Testamentu), inne opisywały zwyczaje zagadkowej społeczności zamieszkującej ów region na początku naszej ery. Wśród dokumentów szczególnie tajemniczy okazał się jedyny, który nie został sporządzony na papirusie lub pergaminie.

W marcu 1952 r. na skalnej półce w grocie nr 3 natrafiono na tekst wytłoczony na miedzianej blasze zwiniętej w rulon. Zwój był także specyficzny pod względem treści, ponieważ w odróżnieniu od pozostałych manuskryptów nie zawierał tekstu literackiego, lecz listę miejsc, w których ukryto… skarby.

Najstarszy trop dla poszukiwaczy 

Odczytanie spisu nie było prostą sprawą. W chwili odkrycia zwój był mocno skorodowany, nieostrożne postępowanie mogło doprowadzić do jego całkowitego rozpadu. Dopiero kilka lat później podjęto decyzję o przewiezieniu go na uniwersytet w Manchesterze, gdzie został delikatnie pocięty na 23 paski. Okazało się wówczas, że miał pierwotnie 30 cm szerokości i 2,5 m długości.

Tłumaczenie zwoju powierzono polskiemu bibliście Józefowi Milikowi. Dialekt, w którym sporządzono spis, nietypowa ortografia, a także specyficzne odstępstwa językowe spowodowały, że prace trwały kilka lat. Ostatecznie ustalono, że dokument powstał w I w. n.e. W kilku kolumnach podano tam 63 miejsca, w których ukryto złoto i srebro, a także naczynia, ubrania i inne cenne przedmioty (dodatkowy punkt informował o duplikacie zawierającym kolejne szczegóły, jednak takiego dokumentu nie znaleziono).

Szczególne emocje wzbudziły szacunki dotyczące ilości cennych kruszców. Po przeliczeniu zawartych w spisie danych uznano, że chodziło o 43 tony złota i 23 tony srebra! Wzbudziło to zarówno wielką żądzę odnalezienia skarbu, jak i wątpliwość co do jego realności. W jaki bowiem sposób trudna do wyobrażenia ilość złota i srebra mogła trafić do skromnej, ascetycznej wspólnoty religijnej z Qumran? Być może odpowiedź znalazł brytyjski metalurg, dziennikarz i religioznawca Robert Feather, który uznał, że podczas sporządzania zwoju posłużono się miarami egipskimi. Oznaczałoby to, że skrytki zawierały łącznie „zaledwie” 26 kg złota i 14 kg srebra. Na tym nie koniec problemów. Otóż instrukcje zawarte w zwoju nie są dostatecznie jasne. Każde z 63 miejsc jest wprawdzie opisane, ale ich odnalezienie wymagałoby posiadania dodatkowej, być może poufnej wiedzy.

Odmienne koncepcje badaczy

Podejrzewa się, że członkowie wspólnoty z Qumran ukryli skarb w czasie wojny Żydów z Rzymem (66–73 n.e.). Zapewne liczyli na jego wykorzystanie po wycofaniu się wojsk Imperium Romanum z Judei. Nie przewidzieli, że najazd zakończy się zburzeniem Jerozolimy i zmierzchem samej wspólnoty. Choć nie można wykluczyć, że ktoś z jej członków zdążył skorzystać ze spisu i opróżnić skrytki.

Współcześni badacze mają wiele odmiennych koncepcji dotyczących samego umiejscowienia skrytek. Pojawiały się pomysły związane nie tylko z rejonem Qumran, ale także z Jerychem, górą Garizim, a nawet egipską pustynią. Najczęściej jednak wymienia się Jerozolimę. W każdym razie opisanych kosztowności nie odnaleziono. Najstarsza opisana słowami „mapa” skarbów wciąż czeka na swojego Indianę Jonesa.

Pierwsza mapa do skarbu Eldorado

Niezależnie od wagi, skarby opisane na miedzianym zwoju nie mogły wzbudzić takich emocji jak złoto w ilościach... nieograniczonych i to zaznaczone na prawdziwej mapie! A właśnie jako skarbiec zawierający nieskończone pokłady kruszcu jawiła się od końca XV w. Ameryka. 

Nic dziwnego, skoro sam Kolumb ogłosił odnalezienie drogi do Ofiru, czyli opisanej w Starym Testamencie krainy, w której znajdowały się kopalnie złota króla Salomona. Skuszeni takimi opowieściami, a także sukcesami pierwszych konkwistadorów, Europejczycy ruszyli za Atlantyk. Tam bezwzględnie wymuszali na miejscowej ludności wskazywanie drogi do ukrytych bogactw. Indianie snuli więc barwne opowieści, które dodatkowo rozpalały wyobraźnię poszukiwaczy.

W latach 30. XVI w. pojawiła się informacja o tajemniczym mieście nad jeziorem Guatavita na terenie obecnej Kolumbii, które nazwano miastem „el hombre dorado” – ozłoconego człowieka. Legendarnej krainy szukali Hiszpanie, Holendrzy, Niemcy i Brytyjczycy. Na czele wyprawy tych ostatnich stanął Walter Raleigh, faworyt królowej Elżbiety I. Przekonał ją, że odnajdzie dla niej Eldorado. Do jego dyspozycji oddano kilka okrętów, które w 1595 r. popłynęły do Ameryki. Eldorado Raleigh nie odszukał, nie chciał jednak przyznać się do klęski. Aby nie stracić sympatii królowej, postanowił więc… odtrąbić sukces. 

W książce pod znamiennym tytułem „Odkrycie wielkiego, pięknego i bogatego królestwa Gujany wraz z opisem wielkiego i złotego miasta Manoa” przedstawił swoją rzekomo udaną misję. W cieszącej się ogromnym zainteresowaniem publikacji zamieścił nawet mapę pokazującą „ogromne i bogate miasto Manoa, które Hiszpanie nazywają Eldorado”. Raleigh odniósł literacki sukces, ale na tym jego szczęście się skończyło. Po serii tarapatów trafił do angielskiego więzienia. Aż w 1618 r. kat ściął głowę, która wymyśliła mapę wskazującą Eldorado.

Dziś i bez tej mapy możemy znaleźć miejsce podpisane jako El Dorado. Wystarczy wysiąść z samolotu w Bogocie, gdzie lotnisko otrzymało właśnie taką nazwę.

Chłopięce przygody

Raleigh w swym życiu miał epizody pirackie. Kiedy myślimy o piratach, nie wyobrażamy sobie jednak dżentelmenów zadomowionych na królewskim dworze. Przed oczami staje nam raczej brodaty mężczyzna z drewnianą nogą, opaską na oku i papugą na ramieniu. No i wielka skrzynia pełna złotych monet i klejnotów. Skojarzenie tyleż ciekawe, co odległe od rzeczywistości. Nic dziwnego, skoro zawdzięczamy je fantazji pisarza. Gdy Robert Louis Stevenson chciał zabawić swego przybranego syna Lloyda Osbourne’a, snuł opowieść o piratach. Aby zainteresować nią chłopca, zaczął od narysowania tajemniczej mapy, która miała pokazywać miejsce ukrycia skarbu. Dodana do niej historia stopniowo rozrastała się, aż urosła do opowiadania publikowanego w odcinkach w dziecięcym czasopiśmie, a następnie przeobraziła się w powieść pod tytułem „Wyspa skarbów”.

W wydanej po raz pierwszy w 1883 r. książce wspomniana mapa trafia do rąk Jima Hawkinsa, młodego chłopca pracującego w tawernie. Na jej podstawie opracowuje plan odnalezienia legendarnego skarbu kapitana Flinta. Wraz z doktorem Liveseyem i dziedzicem Trelawneyem staje następnie na czele wyprawy, która ma go zrealizować. Pokład dowodzonego przez bohatera statku „Hispaniola” zapełnia tłum ciekawych postaci, wśród których odnajdujemy pierwowzór najpopularniejszej wizji pirata – Długiego Johna Silvera. Są tam także dawni kamraci kapitana Flinta, którzy planują podstępne przejęcie poszukiwanego skarbu. Przyczynia się to do wielu nieprzewidzianych wydarzeń, które razem tworzą niezwykłą przygodę. Nikt jednak nie może mieć wątpliwości, że stała się udziałem jedynie Jima Hawkinsa i innych fikcyjnych postaci – choć można spróbować trafić na samą Wyspę Skarbów.

Pirackie skrzynie

Bardziej realne byłoby trafienie na inne, historyczne pirackie skarby. Choćby na ten ukryty przez kapitana Williama Kidda. Ten ceniony (m.in. za udział w wojnie angielsko-francuskiej) marynarz pod koniec życia dopuścił się czynów o charakterze pirackim. Po zaatakowaniu kilku statków handlowych zgarnął pokaźne łupy. Kiedy podpadł Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, ta potężna instytucja przedstawiła zarzuty, które uczyniły Kidda złoczyńcą ściganym przez imperialną flotę.

Wystraszony Kidd postanowił współpracować z władzami. Podczas negocjacji jako karty przetargowej użył zrabowanych bogactw. Przed spodziewanym aresztowaniem zawitał na Gardiners Island w stanie Nowy Jork, gdzie w czerwcu 1699 r. oddał skarb na przechowanie właścicielowi tej wyspy Johnowi Gardinerowi (wyspa należy zresztą do tego rodu do dzisiaj!). Plan nie powiódł się – wkrótce sztaby złota i srebra, szlachetne kamienie, jedwab i inne dobra zostały odzyskane przez nowojorskiego gubernatora Bellamonte, a następnie z aresztowanym kapitanem przekazane do Anglii jako dowód w sprawie. Tam Kidd został uznany za winnego. Powieszono go nad Tamizą w maju 1701 r.

Londyńska egzekucja mogłaby zakończyć wątek skarbów Kidda. Skąd jednak pewność, że część – być może bardzo pokaźna – łupów nie została ukryta przez kapitana w innym miejscu? Przecież pirat nie musiał darzyć Gardinera pełnym zaufaniem. Nic dziwnego, że skarb wzbudzał emocje przez kolejne stulecia. Dodatkowo podgrzał je Hubert Palmer. Brytyjski pasjonat przez całe życie zbierał z bratem wszelkie pamiątki o pirackim charakterze, utworzył nawet muzeum, w którym je eksponował. Prawie sto lat temu wszedł w posiadanie kilku map, które rzekomo znalazł w zakupionych meblach i innych sprzętach należących kiedyś do kapitana Kidda. Na dokumentach widniała tajemnicza wyspa. Wprawdzie umieszczono ją na tle napisu „Morze Chińskie”, ale fakt ten uznano za celowe zmylenie ewentualnych poszukiwaczy. Wyspę próbowano zlokalizować gdzie indziej.

Wielu badaczy uznało, że wyspa z map należących do Palmera przypomina Oak Island. Skojarzenie nie było przypadkowe. Ta „Wyspa Dębów” leżąca u wybrzeży Nowej Szkocji w Kanadzie od dawna była obiektem zainteresowania poszukiwaczy skarbów. Już w 1795 r. grupka nastolatków odkryła tam tajemniczą studnię. Ogłoszono, że chłopcy trafili na ślad skarbu Kidda. W kolejnych latach eksplorację tego obiektu prowadziło wiele osób, a nawet całe firmy, które kupowały prawa do poszukiwań. „Studnię pieniędzy” wciąż poszerzano i pogłębiano, wielokrotnie następowało jej zasypanie lub zalanie. Wśród poszukiwaczy były znane osobistości, m.in. John Wayne i Franklin Delano Roosevelt. Mimo kolejnych klęsk i braku jakiegokolwiek potwierdzenia ich sensu poszukiwania nadal trwają.

Prowokacja Myszołowa

William Kidd niczego współczesnym ani potomnym nie obiecywał – poszukiwanie jego skarbu to ich własna inicjatywa. Co innego Olivier Levasseur. Ten francuski pirat o przydomku Myszołów przez wiele lat na przełomie XVII i XVIII w. był prawdziwym morskim grabieżcą. Nic dziwnego więc, że stał się także osobą pilnie poszukiwaną. Ostatecznie schwytano go na Wyspie Bourbońskiej (dziś Reunion). Został skazany – a jakże – na powieszenie. Zanim go stracono, wykonał jednak gest, dzięki któremu pozostaje niezapomniany do dzisiaj. Otóż rzucił w tłum gapiów naszyjnik z zaszyfrowaną inskrypcją (według innych relacji był to zwykły zwitek papieru z szyfrogramem lub plik papierów) i krzyknął: „Znajdź mój skarb ty, który potrafisz to przeczytać”.

Naszyjnik (o ile w ogóle istniał) nie dotrwał do naszych czasów. Można jednak powiedzieć, że rzucony został w twarz nie tylko ówczesnym gapiom, ale i współczesnym poszukiwaczom skarbów. Szyfr Levasseura, zapisany (lub przepisany) na kartce, nadal nie został bowiem odczytany.

Szyfr Beale’a

Nie tylko te tajemnicze znaki, wiodące rzekomo do bogactwa, czekają na odczytanie. Wielu ludzi wciąż wpatruje się także w długi ciąg liczb znanych jako szyfr Beale’a. Został przedstawiony w broszurze wydanej w 1885 r. przez Jamesa B. Warda. Książeczka zawierała też niezwykle ciekawą historię. 

Oto w 1817 r. grupa kilkudziesięciu myśliwych miała trafić na złoże złota i srebra w okolicach Santa Fe na południowym zachodzie dzisiejszych Stanów Zjednoczonych. Wydobyte bogactwa panowie postanowili ukryć, a szukanie odpowiedniej kryjówki powierzyli Thomasowi J. Beale’owi. Ten dotarł aż do stanu Wirginia na wschodnim wybrzeżu. Po bezpiecznym ulokowaniu skarbu zawitał do gospody Washington w Lynchburgu. Został w niej kilka miesięcy, a potem jeszcze kilkakrotnie tam wracał. Kiedy po kolejnej wizycie ruszał na zachód, by polować na bizony i grizzly, przekazał właścicielowi gospody Robertowi Morrissowi metalowe pudło. Poprosił karczmarza, aby przechował pojemnik do jego powrotu, a jeśli to nie nastąpi, otworzył – nie wcześniej jednak niż po 10 latach.

Szyfry Beale'a – zestaw trzech szyfrogramów, z których pierwszy (nierozwiązany) rzekomo opisuje położenie zakopanego skarbu w postaci złota, srebra i klejnotów, których wartość szacuje się na 63 miliony dolarów fot: Wikipedia
Szyfry Beale'a – zestaw trzech szyfrogramów, z których pierwszy (nierozwiązany) rzekomo opisuje położenie zakopanego skarbu w postaci złota, srebra i klejnotów, których wartość szacuje się na 63 miliony dolarów fot: Wikipedia
​​​​​​

Poinformował, że część dokumentów znajdujących się w pudle jest zaszyfrowana, a do ich odczytania potrzebny jest specjalny klucz. Ten z kolei miał zostać zabezpieczony u przyjaciela Beale’a z zastrzeżeniem, że zostanie przesłany na adres Morrissa najwcześniej w czerwcu 1832 r. Po czym Beale wyjechał i wszelki ślad po nim zaginął.

Po 10 latach obiecany klucz do karczmarza z Lynchburga jednak nie dotarł. Morriss nie był jednak osobą nadmiernie ciekawską i dopiero w 1845 r. postanowił przejrzeć zawartość powierzonej mu skrzynki. Znalazł w niej list informujący o znalezieniu skarbu i jego ukryciu w Wirginii, a także trzy arkusze gęsto zapisane liczbami. Nie był w stanie zrozumieć dokumentów i przed śmiercią w 1862 r. przekazał je nieznanemu nam z nazwiska przyjacielowi. Ten podjął trud odczytania tekstu. Uznał, że ma do czynienia z szyfrem książkowym. Oznaczało to konieczność ponumerowania wszystkich słów w pewnej książce i odczytania w ten sposób poszukiwanych wyrazów. Problem w tym, że nie wiadomo było, jakie konkretnie dzieło należy poddać badaniu! 

Gromadzenie i sprawdzanie kolejnych tekstów pochłonęło mnóstwo czasu i pieniędzy. Wreszcie udało się odczytać jeden z trzech tajemniczych dokumentów (oznaczony numerem 2) dzięki… Deklaracji Niepodległości USA. O to „dzieło” chodziło! Z odcyfrowanej kartki wynika, że Beale ukrył skarb w okolicach Buford’s w okręgu Bedford. W tamtejszej piwnicy miały się znajdować garnki wypełnione złotem, srebrem i zakupionymi klejnotami. Ponadto w dokumencie znalazła się informacja, że dokładne namiary piwnicy zapisano w piśmie numer 1. Problem w tym, że do jego odczytania Deklaracja Niepodległości już się nie nadawała. Podobnie jak wszystkie inne sprawdzone teksty.

Od ponad 100 lat trwają próby odczytania pism sporządzonych przez Beale’a. Co bardziej niecierpliwi szukają skarbu na oślep. Doprowadziło to do aresztowania wielu osób bezprawnie wkraczających i przekopujących prywatne działki w Wirginii. Poszukiwaczy nie zrażają nawet naukowe analizy, które podają w wątpliwość autentyczność informacji zawartych w broszurze Warda z 1885 r. Badania kryptologów i lingwistów podważają istnienie nie tylko ukrytych dóbr, ale i samego Thomasa Beale’a. W zderzeniu z wycenianym na ponad 60 mln dolarów skarbem opinie naukowców okazują się jednak niewiele warte.

Abstrakcyjny depozyt nazistów

Amerykanie szukają u siebie nawet skarbów po… hitlerowcach. Wierzą, że w ukryciu czeka u nich fortuna w postaci 100 ton złota! W wydanej w latach 60. książce „Treasure Hunter’s Manual” łowca skarbów Karl von Mueller (prawdopodobnie w rzeczywistości nazywał się Dean Miller) opublikował niezwykły obrazek nazwany mapą Lue. Przedstawia masońskie symbole i ma prowadzić do kupy złota ukrytej prawdopodobnie w okolicach amerykańsko-meksykańskiej granicy. 100 ton kruszcu przetransportowano tam rzekomo na początku II wojny światowej. Wprowadzenie tej ilości złota na rynek miało zdestabilizować amerykańską gospodarkę i uniemożliwić USA przystąpienie do wojny. 

Ostatecznie z nieznanych przyczyn operacja hitlerowców nie została dokończona, a złoto pozostało w ukryciu. Opiekował się nim rzekomo nieznany z nazwiska amerykański nazista. To on miał sporządzić mapę Lue. Niestety, przed śmiercią nie zdążył wyjawić sposobu, w jaki należy ją odczytać. Ponoć klucza nie udało się znaleźć nawet specjalistom z CIA i FBI.
Czy wielkie ilości złota rzeczywiście były w posiadaniu nazistów? Czy zostały przeszmuglowane do USA? Czy nadal tam są? Aby wyjaśnić wszelkie wątpliwości, wystarczy odczytać „mapę” tak abstrakcyjną, że nie wiadomo nawet, z której strony na nią należy spojrzeć. 

Milczące głowy Pink Floyd

Poszukiwacze skarbów potrafią odnaleźć trop właściwie wszędzie. Zainteresowali się nawet okładką wydanej w 1994 r. płyty „The Division Bell” zespołu Pink Floyd. Na jednej z pokazanych tam dwóch głów wypatrzyli trudne do odczytania cyfry. Ze względu na widniejącą w tle barokową katedrę w Ely uznali, że mamy do czynienia z zakodowaną informacją o skarbie ukrytym w okolicy tej angielskiej budowli! Ciekawość podsyciła informacja puszczona w świat przez niezidentyfikowaną postać o pseudonimie „Publius Enigma”. Miała obiecać nagrodę dla osoby, która odczyta szyfr. 

Pink FloydRoger Waters z zespołu Pink Floyd. Fot. Shutterstock

Wiele wskazuje, że był to element promującej album akcji zainicjowanej przez firmę fonograficzną EMI. Jednak perkusista grupy Nick Mason w książce „Pink Floyd. Moje wspomnienia” nie odniósł się do tej kwestii. Zaś wokalista i gitarzysta David Gilmour w wywiadach negował swój udział w prowokacji. 

Smaczku całej historii dodaje fakt, że widniejące na okładce monstrualne głowy nie są dziełem grafika. Storm Thorgerson, projektant tej i wielu innych płyt zespołu, zarządził postawienie wielkiej rzeźby, którą następnie sfotografowano na polu w okolicach Ely. Głowy były jednak nie dwie, lecz cztery: blaszane widoczne są na płytach kompaktowych i winylowych, a kamienne – na kasetach. Ponoć warto przypatrzeć się wszystkim, na różniących się od siebie okładkach, aby odkryć ewentualne różnice i wyciągnąć odpowiednie wnioski. 

W rozwikłaniu zagadki nie pomoże nam już niestety sam Thorgerson, który zmarł w 2013 r. Jednak warto próbować, bo świat – tak jak od wieków – wciąż  należy do ciekawskich.