Indie. Ma na sobie fioletową koszulę, na głowie pomarańczowy beret, w rękach – drewnianą skrzyneczkę z napisem „Best ear cleaning”.

Zanim zdążę zaprotestować, otwiera swój kram na szosie, tuż przede mną, i namawia na wyczyszczenie uszu. Perfekcyjnie wykorzystuje moment mojego zawahania.

– Tylko 80 rupii – zachęca.
– Full service.

Patrząc na kilkunastocentymetrowe szpikulce w jego rękach, wolę nie wiedzieć, co oznacza „full service”, ale w końcu zwycięża ciekawość.

Siadam na przydrożnym murku, a mój czyściciel zabiera się do pracy. Wpierw dokładnie dezynfekuje sprzęt, potem ładuje mi cieniutkie druty tak głęboko, że zaczynam sobie wyobrażać przeróżne makabryczne historie. „Dawaj kasę albo tym prętem przebiję ci mózg!” – mógłby mnie teraz zaszantażować. Nie protestuję więc, gdy za dodatkową opłatą oferuje też czyszczenie wnętrza małżowin płynem ajurwedyjskim. W tym momencie cena nie gra roli.

Ale z usługi jestem ogromnie zadowolony. Naprawdę warto spróbować!