„Do Kapsztadu zabrałem tylko jedną koszulkę” Michał Cessanis radzi, jak pakować walizkę
Pakowanie na wyjazd nie musi być frustrujące. Michał Cessanis, znany podróżnik i dziennikarz National Geographic Traveler, zdradza, jak przez lata uprościł ten proces do perfekcji. Poznaj praktyczne porady Michała , które sprawdzą się przy każdej podróży – od Azorów po Kapsztad.

Spis treści:
- Jak wyglądało moje pakowanie kiedyś?
- Lista to podstawa
- Pakowanie zaczynam od chaosu
- Trik, który ratuje w razie zguby bagażu
Pakowanie bagażu może wydawać się banalne, ale gdy zaczynamy planować podróż – niezależnie od tego, czy to city break, trekking czy wakacje nad morzem – szybko okazuje się, że to wyzwanie logistyczne. Co zabrać, żeby niczego nie zabrakło? Jak zmieścić się w małej walizce, szczególnie przy zmiennej pogodzie lub z planem na różne aktywności? Ten temat zna od podszewki Michał Cessanis, który przez lata wypracował własny sposób na pakowanie – oparty na prostych zasadach, praktycznych trikach i osobistych doświadczeniach.
Jak wyglądało moje pakowanie kiedyś?
Pakowanie było dla mnie pestką – przez wiele lat życia na walizkach, a właściwie na małej walizce kabinowej, a potem jedynie z podręcznym plecakiem. Trzymałem się prostej zasady trzech sztuk: skarpetki, majtki, koszulki, spodnie – wszystko po trzy. Jedna rzecz w użyciu, druga czysta, trzecia suszy się po praniu.
To najlepszy sposób na podróżowanie z małym bagażem podręcznym. Ale z czasem zauważyłem, że im więcej mam za sobą kilometrów, tym... pakuję się gorzej. Coraz częściej kusi mnie, by zabrać więcej ulubionych rzeczy. I już nie podróżuję tylko z plecakiem, lecz z „kabinówką”.
Powód? Uwielbiam lokalne jedzenie – sery, wędliny, przyprawy, słodycze – i chętnie przywożę je z podróży. Dzięki nim wracam wspomnieniami do smaków Bolonii, aromatycznego Stambułu czy roztańczonej Grecji.
Lista to podstawa
Zdarza się, że w walizce mam znacznie więcej niż planowałem. Dlatego zawsze robię listę rzeczy, które muszę zabrać. Wszystko zależy od rodzaju wyjazdu. Lecąc na Azory i zdobywając szczyt Pico, potrzebowałem tylko odzieży trekkingowej – szybkoschnące koszulki, spodenki, bluza, kurtka przeciwdeszczowa, dobre buty. Całość zmieściłem do małego plecaka.
Inaczej jest, gdy planuję różne aktywności i chcę wieczorem iść do restauracji. Nie chcę czuć się, jakbym nadal był „na szlaku”. Dlatego sztuka upychania bagażu to dziś dla mnie większe wyzwanie niż kiedyś.
Pakowanie zaczynam od chaosu
Wyciągam wszystko z szafy: dziesiątki koszulek, spodni, bielizny, butów. Pozwalam im poleżeć na kanapie. Potem je selekcjonuję. Mam już plan – wiem, ile dni spędzę aktywnie, ile na plaży.
Najpierw pierwsza selekcja. Potem druga, czasem trzecia. Kompresyjne organizery bardzo w tym pomagają – ubrania roluję, dzięki czemu się mniej gniotą i zajmują mniej miejsca. Zazwyczaj biorę dwie pary butów: jedne letnie z siateczki i drugie – nieprzemakalne. Do tego mała kosmetyczka z podstawowymi kosmetykami: pasta, krem z filtrem, antyperspirant, miniaturowy żel pod prysznic.
Mam też materiałowe woreczki na ładowarki, kable, przejściówki i leki – często wkładam je w buty, by maksymalnie wykorzystać miejsce.
Trik, który ratuje w razie zguby bagażu
Podzielę się prostym patentem: jeśli podróżuję z bagażem nadawanym, zawsze do podręcznego plecaka wkładam kąpielówki, tiszert i spodenki. Po co? Bo bagaż może zaginąć. Mój zaginął np. w Kapsztadzie. Wysiadłem z samolotu w dresie, tiszercie i bluzie. Zgłosiłem zgubę, po czym ruszyłem na lokalny targ. Od miłej starszej pani kupiłem dwie bransoletki – i wiecie co? Ucieszyłem się jak dziecko.
Pomyślałem wtedy, że większość ubrań zabranych „na wszelki wypadek” była mi niepotrzebna. Znów wróciłem do zasady trzech sztuk. Najprostsze rozwiązania są najlepsze.
Źródło: National Geographic Traveler
Nasz autor
Michał Cessanis
Redaktor prowadzący „National Geographic Traveler", autor podróżniczej serii telewizyjnej „Do zobaczenia” w Dzień Dobry TVN oraz książek „Opowieści z pięciu stron świata” i „Made in China”. Prowadzi blog podróżniczy „Cessanis na walizkach".


