To właśnie wyspę Stromboli zauważam pierwszą z pokładu promu, który kursuje tutaj w sezonie co godzinę ze stałego lądu. W miarę jak się przybliżamy, szaro-zielona góra wynurza się majestatycznie z intensywnie szafirowego morza i potężnieje w oczach. Po chwili wydaje mi się gigantyczna. Nie bez przyczyny, bo wznosi się 940 m n.p.m. Nad jej kraterem unosi się aureolka dymu. Na zboczach dostrzegam drogę wyżłobioną przez lawę spływającą bezustannie do morza zwaną La Sciarra. Stromboli jest praktycznie w stanie ciągłej erupcji co najmniej od 2 000 lat. Z trzech znajdujących się na szczycie kraterów nieprzerwanie wydostają się gazy wulkaniczne, a co 10 do 12 minut następują eksplozje, wyrzucające rozżarzone odłamki lawy na wysokość 50–100 m. Od tych wybuchów drżą szyby i drzwi w domach. Zastanawiam się, jak znoszą to mieszkańcy wyspy.

– Oczywiście je słyszymy, ale to dla nas chleb powszedni. Nie boimy się wulkanu. Moja rodzina żyje tu od pokoleń. Choć wciąż jest aktywny, erupcje nigdy nie stanowiły zagrożenia dla ludności wyspy – mówi Francesco Scibilia prowadzący pensjonat na Stromboli, witając mnie w porcie Scari. Pobliska plaża jest pełna wulkanicznego pyłu, (a więc szaro-czarna) i nie zachęca do kąpieli słonecznych. Wybieramy się spacerem w stronę krateru. Zbliża się południe i z nieba leje się niemiłosierny żar.

Po stokach góry wspinają się odważnie białe domki okolone wysokimi murami, nad którymi kołyszą się dorodne pióropusze palm. Przez artystycznie kute żelazne bramy zaglądam do tonących w kwiatach i zieleni ogrodów.

Docieramy na placyk przed kościołem św. Wincentego (Chiesa di S. Vincenzo). To tutaj właśnie odnaleziono ślady pierwszego osadnictwa z XVI w. p.n.e.  Kolejne generacje żyły zawsze z i dzięki morzu. Na Stromboli cumowały statki przemierzające Morze Tyrreńskie. W XVIII w. obrotni wyspiarze dorobili się aż 65 żaglowców, które kursowały między Sycylią a Neapolem! Okres prosperity przerwało pojawienie się parowców, a potem podwodne trzęsienie ziemi. Wywołane przez nie, wielometrowe fale przegnały z wyspy większość mieszkańców. Stromboli podupadała. I wtedy stał się cud – w 1949 r. włoski reżyser Roberto Rosellini nakręcił na stokach wulkanu film Stromboli, ziemia boga z Ingrid Bergman w roli głównej i wyspa stała się turystycznym hitem. Przy ul. Wiktora Emanuela znajduje się oznaczony tabliczką dom, w którym wtedy oboje mieszkali jako kochankowie. Obok widnieje tajemnicza strzałka...

– To droga ewakuacyjna, gdyby jednak wulkan dał się nam za bardzo we znaki – wyjaśnia Francesco. – Nad naszym bezpieczeństwem czuwa 24 godziny na dobę zespół wulkanologów z Neapolu, a na miejscu oddział Gwardii Cywilnej. Na jej sygnał z lądu w kilkadziesiąt minut przylecą helikoptery, a w porcie mamy łodzie...



Z placu przed S. Vincenzo rozciąga się wspaniały widok na Strombolicchio, czyli „Strombolinek”  – Włosi mają upodobanie do zdrobnień. Nie przypomina oryginału – to po prostu poszarpana skała wyzierająca z morza.

Na szczyt wulkanu wiedzie długi i łatwy, choć niekiedy stromy szlak. Kratery położone są z boku i można do nich podejść na odległość do 100 m. Nagle słyszę syk, który przechodzi w ogłuszający łoskot i podskakuję z wrażenia na widok wylatujących z gardzieli wulkanu gazów i rozżarzonych do czerwoności kamieni.

Po godzinie jestem znów na pokładzie. Płyniemy w stronę największej z wysp, Lipari – 37,7 km2 z ponad 10 tys. mieszkańców (dwie trzecie populacji Wysp Liparyjskich). W oddali migocze w promieniach słońca cały archipelag, który z lotu ptaka przypomina literę Y. Vulcano jest u podstawy, a Stromboli oraz Alicudi po przeciwnych stronach ramion. W Polsce archipelag znany jest pod nazwą Wysp Liparyjskich, podczas gdy Włosi nazywają je Eolskimi na cześć greckiego boga wiatrów, Eola, syna Posejdona. Eol miał za zadanie nimi sterować, a na co dzień gromadził je w jaskiniach archipelagu, w tym na Lipari, wypuszczając w zależności od potrzeb te silniejsze lub słabsze. Legenda głosi, że gdy Odys po Troi dotarł na Lipari,  bóg  obdarował go skórzanym worem, w którym zamknięte były wiatry potrzebne do nawigacji. Odys wybrał łagodny Zefirek, ale gdy zapadł w sen, jego towarzysze podróży, przekonani, że w worze kryją się bezcenne skarby, wypuścili wszystkie wiatry. Rozpętała się piekielna nawałnica, z której ocalał tylko on. Lipari to jedna z trzech wysp (oprócz Saliny i Vulcano), które mają drogi przystosowane do komunikacji samochodowej – po Stromboli mieszkańcy przemieszczają się meleksami, a turyści skuterkami – motorino. Ruszam na motorku z Marina Lunga, portu, gdzie przycumowaliśmy, do ruin normańskiego zamku, który góruje nad miasteczkiem. Bez obaw przemierzam wąskie, strome uliczki, bo nawet jeśli spotykam jakiś pojazd, nie dochodzi do kolizji – tutejsi dżentelmeni o ciemnej karnacji, z grubymi, złotymi łańcuchami połyskującymi w rozpięciu koszul, ustępują miejsca samotnej turystce o blond włosach.

– Ciao bella! – witają mnie radośnie właściciele małych sklepików z pamiątkową ceramiką – podróbkami antycznych masek i amfor, bazarkowymi ciuszkami oraz pumeksem, który jest tu wydobywany. Dostaję kilka propozycji randek i serię zaproszeń na obiad. Przyjmuję ostatnie z nich, od... typowej włoskiej mammy o bujnych kształtach, która zachęca mnie do skosztowania tutejszego specjału, grillowanego miecznika.


Restauracyjka to dla lokalu mojej gospodyni zbyt szumne określenie – przypomina raczej rodzinną trattorię z kilkoma prostymi, drewnianymi stołami przykrytymi obrusami w kratkę. Czekając na danie główne próbuję caponaty – duszonych w sosie pomidorowym bakłażanów z cebulą z dodatkiem selera naciowego i kaparów. Ich uprawa jest tak popularna na wyspach, że co roku w czerwcu obchodzone jest hucznie Święto Kaparów, podczas którego serwowane  są lokalne potrawy z ich użyciem. Na deser kosztuję Malvasii, słodkiego wina o bursztynowej barwie wytwarzanego na sąsiedniej wyspie, Salinie. Teraz mam już siłę na kontynuowanie wycieczki do zamku. Wspinając się skuterkiem po górzystych zboczach szukam charakterystycznych stożków – ponoć wyspę uformowało aż 12 wulkanów – rozpoznaję jednak tylko kilka z nich.

W zamku jest ciekawe Muzeum Archeologiczne, będące kroniką dziejów archipelagu. W jego części na wolnym powietrzu odtworzono istniejący tu niegdyś antyczny amfiteatr, w którym i dziś można obejrzeć spektakle. Jego widzowie mają stąd przepiękny widok na zatokę.
I znów jestem na promie. Niestety, z braku czasu nie wysiadam na Salinie. W dali majaczy mi zarys wyspy Filicudi, słynącej z licznych grot i jaskiń, z których jedna, Bue Marino (czyli morski wół) miała być siedzibą wielkich, antycznych potworów. Nie zobaczę też Panarei, gdzie w lecie wypoczywają VIP-y: księżniczka Monako, Karolina czy para aktorska Michael Douglas i Catherine Zeta-Jones. Wyjątek stanowi obecny prezydent Włoch Giorgio Napolitano, który od lat wybiera wakacje na Stromboli.

Na Vulcano zamierzam poddać się zabiegom w naturalnym SPA w gorących źródłach siarkowych, z których słynie ta wyspa. W miarę jak się do niej zbliżamy, zapach morza wypiera coraz intensywniejszy... odór zgniłych jaj. To siarka. Na wyspie jest potwornie gorąco niczym w kraterze wulkanu. Port od źródeł dzieli kilkaset metrów, a sceneria przypomina mi kamieniołomy. W niecce pomiędzy wzgórzami znajduje się kwadratowe bajoro, w którym radośnie taplają się turyści. Wskakuję w jego środek bez zastanowienia i zaraz oblepia mnie ciepłe, szare, cuchnące błocko. Przyznaję, że przywykłam do bardziej aromatycznych zabiegów... Po chwili jest mi za gorąco, więc wynurzam się z tej kałuży i biegnę na poszukiwanie morza! Marzą mi się chłodne fale, a potem relaks na piaszczystej plaży! Wreszcie widzę brzeg i mimo ostrych kamieni wpadam z impetem do wody. Co za horror – jest gorąca i bulgocze! A w dodatku też śmierdzi siarką!

Jej intensywnego zapachu nie pozbędę się przez kolejne trzy dni, choć długie godziny spędzę w łazience szorując się do bólu rozmaitymi detergentami. Efekt jedwabistej skóry niemowlęcia, jaki uzyskałam dzięki siarkowemu zabiegowi, nie przekonał mojego narzeczonego, który zarządził mi przymusową kwarantannę. Poniosłam też dodatkową stratę – otóż moja kupiona „na metry” na bazarku bransoletka niespodziewanie straciła blask. Nie wszystko złoto, co się świeci...

No to w drogę

  • Wyspy Liparyjskie (dawna nazwa: Wyspy Eolskie, wł. Isole Lipari, Isole Eolie) – archipelag Siedemnastu (siedmiu większych oraz dziesięciu małych) wysp pochodzenia wulkanicznego na Morzu Tyrreńskim na północ od Sycylii. Należą do Włoch.
  • Nazwa archipelagu pochodzi z greckiego liparos – żyzny.
  • Najlepiej w czerwcu lub wrześniu – październiku.

  • LOT-em z Warszawy (przesiadka w Rzymie) do Palermo na Sycylii, ok. 1 300 zł (w dwie strony). Następnie pociągiem do Milazzo ok. 30–35 zł, a stąd na Wyspy Liparyjskie promem Siremar – cena w zależności od wyspy (do kilkunastu euro za osobę), np. na Lipari czy Vulcano ok. 30 zł, na Alicudi ok. 50 zł.
  • LOT-em z Warszawy (przesiadka w Rzymie) do Reggio Calabria, ok. 1 700 zł w dwie strony, Alitalia. Potem promem do Messyny (kursuje co 20 minut) za ok. 3,50 zł, a stąd do Milazzo pociągiem za ok. 10 zł. Dalej promem jak wyżej.
  • www.lataj.pl, www.carontetourist.it, www.siremar.it

  • 13-dniowa wycieczka ĺ„Włochy (Wypoczynek na Sycylii) z pobytem na Wyspach Liparyjskichĺĺ” Cena 1 600 zł/os (www.logostour.pl).
  • 8-dniowy rejs turystyczny Sycylia–Wyspy Liparyjskie jachtem Bavaria. Cena 2 100 zł + 1 200 zł (www.funsail.pl).

  • Pomiędzy wyspami kursują co godzinę (w sezonie, poza nim nieco rzadziej) statki – 50 zł i promy – 65 zł (www.siremar.it)

  • Stromboli: od 65 zł w pokojach 2–3 osobowych (www.casalapergola.it, www.casalapergola.com).
  • Agroturystyka: U Zu Peppino, via Stradale 20, Lipari. Pokój ze śniadaniem 100 zł/os., apartament ze śniadaniem 80 zł/os.
  • Hotel Casa del Sole, via Giuseppe Cincotta, Lipari Cena od 80 zł (casa-del-sole@tiscali.it).

  • Kuchnia liparyjska jest zbliżona do sycylijskiej. Przesycona kolorem i zapachem, obfituje w warzywa,  ryby, owoce morza oraz zioła i przyprawy: bazylię, rozmaryn, miętę, goździki, migdały oraz czosnek.
  • Warto spróbować: spaghetti z kaparami lub migdałami, pulpeciki rybne w rosole, sałatkę z miecznika, pomarańczy, cytryn i kaparów albo z jeżowców. Dwudaniowy obiad z deserem i kawą kosztuje 65–80 zł, talerz spaghetti lub pizza ze szklanką piwa 30––35 zł, a kawa (espresso) 3 zł.

  • 11 sierpnia 1930 r. na skutek potężnej erupcji wulkanu Stromboli miasteczko Stromboli pokryła gruba na 12 centymetrów warstwa lapilli (drobnych kamyczków) i popiołu, a zsuwające się do morza odłamki wywołały wysoką na 2 metry falę tsunami, która poczyniła dalsze zniszczenia i zabiła jedną osobę. W sumie zginęło wtedy 5 osób. Ostatnia większa erupcja na Stromboli miała miejsce w 2003 r.

  • luty: karnawał na wyspach;
  • czerwiec: Święto Kaparów; – degustacja lokalnych potraw z kaparami (Salina i Pollara);
  • 8 września: Święto Matki Boskiej Dzieciątka (Salina, Malfi);
  • 12 września: Święto Słodyczy (Lipari);
  • październik: Eolski Tydzień Gastronomiczny (Salina);
  • listopad: Święto Chleba i Wina (Lipari);
  • grudzień: szopka w podziemiach kościoła św. Antoniego na Lipari oraz żywa szopka na Vulcano (25 grudnia).