Biała Świątynia i opiumowe legendy Złotego Trójkąta – Polacy pokochali ten region
Tajlandia północna stworzona jest dla łowców przygód i tych, którzy lubią miejsca z niezwykłą historią. Tu znajduje się legendarny Złoty Trójkąt i Biała Świątynia.

- Katarzyna Kachel
Spis treści:
- Legenda Złotego Trójkąta
- U tajskiego Gaudíego
- Królestwo Wschodzącego Słońca
- Złoty Trójkąt – informacje praktyczne
Kiedy patrzę na mapę Tajlandii, zgadzam się z tymi, którzy widzą w kształcie tego kraju głowę słonia, którego trąba muska granicę z Malezją. W tej podróży startuję z samego jej czubka. Decydując się na północ Tajlandii, wybieram królestwo zachwycających górskich krajobrazów, egzotycznych parków, dżunglę i magnetyczne świątynie. Wciąż jest tu sporo miejsc mało skomercjalizowanych, dziewiczych i dzikich. A wspomnienie opiumowych wojen nadal wywołuje tutaj dreszczyk emocji.
Legenda Złotego Trójkąta
Lubię miejsca styków, tych kulturowych, geograficznych, językowych czy historycznych. I chyba nie ma lepszego, które by łączyło je wszystkie tak smacznie jak prowincja Chiang Rai z legendarnym i wciąż działającym na wyobraźnię Złotym Trójkątem. W tym pięknym górzystym regionie, kiedyś słynącym z upraw maku i produkcji opium, dziś uprawia się mniej ekscytujące ryż, truskawki i kapustę. To także tu, jadąc skuterem, mijam cudowne zielone dywany charakterystyczne dla plantacji kawy. A uprawia się ją z czułością, choć to mozolne zajęcie. I czuć to w każdej filiżance napoju, który popijam w rodzinnych palarniach, jakich tutaj nie brakuje. Najbardziej urzekły mnie te położone w górskiej wiosce Ban Pha Hee. Nie znam miejsca bardziej magicznego, w którym piłabym espresso z tak oszałamiającym widokiem na okoliczne szczyty i plantacje.
Ci, którzy przyjeżdżają tu zwabieni mafijnymi mitami czy w poszukiwaniu palarni opium, być może będą zawiedzeni. Makowe uprawy podobno wciąż są, ale znajdują się w niedostępnych górzystych, przygranicznych rejonach. Plotkuje się czasami o narkotykowych baronach, którzy wciąż tu rządzą, ale trudno rozstrzygnąć, czy owe plotki nie mają tylko podnieść temperatury zwiedzającym.

O legendach Złotego Trójkąta posłuchałam w muzeum nazywanym Domem Opium, w którym pracują ludzie z plemion Akha i Hmong. Wstęp kosztuje 50 bahtów, czyli niecałe 6 zł. Dom Opium ma uświadamiać zwiedzającym, jak pustoszący i szkodliwy jest to nałóg, ale kiedy patrzę na piękne poduszki, na których siadało się, by palić opium w długiej ręcznie rzeźbionej fajce, nie potrafię się nie zachwycić. Na ekspozycji jest wiele pięknych przedmiotów, malowanych we wzory naczyń, narzędzi do zbierania soku z makówek, przyborów do palenia narkotyków, ozdobnych fajek i wag. Działa to na wyobraźnię.
Zwłaszcza kiedy już stoję nad potężną rzeką Mekong, której wody łączą Tajlandię z Laosem i Mjanmą. Nazwa Złoty Trójkąt na otoczone złą sławą bezprawia tereny narkotykowego zagłębia zamiast odstraszać, przyciąga nadal turystów z całego świata. Nie próbuję się nawet targować, kiedy za równowartość 50 zł dwaj panowie proponują mi wycieczkę małą łodzią motorową. Dzięki temu mogę podejrzeć nadbrzeże Mjanmy, a w Laosie, dokładnie na wyspie Donesao, wysiąść na półgodzinny przystanek. W lasku nad wodą rozstawione są drewniane stoły, na których kwitnie handel lokalnymi produktami, za których oryginalność nie dałabym głowy, dlatego nie decyduję się na zakupy. Wsiadam na łódź i wracam do Tajlandii.
U tajskiego Gaudíego
Ze Złotego Trójkąta miałam półtorej godziny drogi autem do miejsca, które chciałam zobaczyć od zawsze. To Wat Rong Khun, czyli Biała Świątynia wznoszona przez ekscentrycznego artystę. Budowla, która dla jednych jest królestwem kiczu, dla innych – mistycznymi bramami piekła i nieba.
Most, którym idę do świątyni, zawieszony jest nad piekłem, z którego dłonie rozpaczliwie wyciągają ci, którzy do czeluści trafili za swe grzeszne życie i niecne uczynki. Kiedy dobrze się im przypatruję, dostrzegam rękę, w której środkowy palec z paznokciem pomalowanym na czerwony wyraźnie uniesiony jest do góry. Czyżby artysta w religijnym dziele swojego życia świadomie umieścił ten dość obraźliwy gest? Nie wierzę w przypadek, zwłaszcza że tajski Gaudí już wcześniej tworzył dzieła, które uchodziły wśród konserwatywnych Tajów za kontrowersyjne.
Tak właśnie nazywam Chalermchaia Kositpipata, bo podobnie jak kataloński artysta jest lekko opętany na punkcie dzieła swojego życia. Kiedy udaje mi się przejeść przez piekło, wchodzę do środka śnieżnobiałej świątyni, której rozmach, przepych jest tak oszałamiający, że odbiera mowę, ale także zdolność oceny, czy to kicz, czy arcydzieło. Czuję się, jakbym znalazła się w głowie Kositpipata, w jego świecie pełnym symboli i metafor.
W Białej Świątyni mieści się wszystko, co jest ważne dla Tajów: naród, religia, monarchia. Jest ukryte przesłanie o pokoju na świecie, potępienie nienawiści, wojen, ale także tego, co nas od wieczności i świętości odciąga, jak popkultura. I w świątyni obok obrazów czy posągów Buddy znajduję także Spider-Mana, Kung Fu Pandę, lorda Vadera, a nawet Terminatora. Jest w tym miejscu rodzaj dumy i wolności, który naród ma już nawet w nazwie kraju (Tajlandia znaczy „kraj wolnych ludzi”). I o wolności duchowej i artystycznej mówi też w wywiadach Kositpipata.

Świątynię według założeń ma ukończyć 67 uczniów artysty do 2070 r. Biały kolor oddaje czystość Buddy, a szklane elementy, które odbijają słońce – jego mądrość. Są też dwa złote budynki. Jeden poświęcony sztuce Kositpipata, drugi sztuce nieco bardziej przyziemnej. Toaleta w Wat Rong Khun przypomina królewski pałac, jest tak piękna, że wcale się nie dziwię, iż ludzie z szacunku zostawiają przed wejściem do niej swoje buty. Tam właśnie kończy się mój pobyt w Białej Świątyni, skąd obieram cel na najwyższą górę Tajlandii. Droga przede mną długa, bo 4 godz. w samochodzie.
Królestwo Wschodzącego Słońca
Niegdyś Doi Inthanon (2565 m n.p.m.) Tajowie nazywali Doi Luang – „dużą górą”, potem Doi Ang Ka, czyli „szczytem stawu wrony”. Obecna nazwa pochodzi od imienia Inthawichayanona, ostatniego króla Chiang Mai, którego wrażliwość na przyrodę i chęć ochrony tego kawałka świata była tak istotna, że nawet po śmierci chciał w nim zostać. Dlatego został tutaj pochowany. Na szczyt można wejść, co zabiera minimum 3 godz., albo wjechać autem. Wybieram opcję dojazdu, bo chcę z góry zobaczyć wschód słońca. Słońce odważnie przedziera się przez mgłę. Po horyzont odsłania się tropikalny las. Wyjeżdżam stamtąd oczarowana przyrodą i zapachami.
Czeka mnie jeszcze jeden przystanek. To Historyczny Park Sukhothai, czyli dawne państwo Tajów. Królestwo, które w XIII w. wyswobodziło się spod panowania Khmerów. A potem zawładnęło terenami, które dziś obejmują południową Tajlandię. Wypożyczonym za grosze rowerem zwiedzam kompleks kilkudziesięciu świątyń i pozostałości pałaców. Robię sobie zdjęcie przy potężnym Buddzie, a potem jadę do Wat Mahathat, największej królewskiej świątyni.
Po drodze mijam liczne stawy i stawiki, w których odbijają się budowle. I choć nazwa Królestwa Sukhothai, pierwszego państwa Tajskiego, znaczy „wschodzące słońce”, ja czekam na jego zachód, który okryje miejsce ciepłym pomarańczowym światłem. Tak zakończy się moja podróż po czubku głowy słonia.
Złoty Trójkąt – informacje praktyczne
Dojazd
Z Warszawy do Chiang Mai dolecieć można z przesiadką np. w Dosze. Podróż liniami Qatar Airways to wydatek ok. 3,5 tys. zł. Można także dolecieć do Bangkoku z przesiadką w Wiedniu liniami Austrian Airlines, a dalej lokalnymi liniami lotniczymi. Cena podróży będzie podobna.
Kiedy
Najlepiej w porze suchej, z łagodnymi temperaturami od połowy października do połowy lutego. Pora letnia kończy się w połowie maja. Niektórzy lubią Tajlandię w porze deszczowej, kiedy jest mniej turystów.
Wiza i waluta
- Przy wjeździe do Tajlandii nie jest potrzebna wiza.
- Walutą jest baht tajski. Dobrze mieć gotówkę, bo w wielu miejscach nie zapłaci się kartą. Jest wiele kantorów, w których wymienić można dolary czy euro. Bankomaty przy wypłacie doliczają 200 bahtów opłaty manipulacyjnej.
Nocleg
Nie ma żadnego problemu ze znalezieniem taniego noclegu. W Chiang Rai ceny łóżek w hostelach zaczynają się od 30 zł. Najtańsze pokoje 2-osobowe można znaleźć już za 100 zł.
Warto wiedzieć
- Żeby wypożyczyć auto, trzeba mieć międzynarodowe prawo jazdy. Ceny za dobę wypożyczenia małego samochodu zaczynają się od 150 zł.
- Aby wynająć skuter, wymagane jest prawo jazdy na motocykl. Ceny wynajmu zaczynają się od 20 zł za dobę.
Źródło: archiwum NG

