Turistus ekonomikus
Można mnie nazwać dusigroszem, sknerą, centusiem. Nie obrażę się. Wiem swoje. W podróży nie warto przepłacać, bo tracimy nie tylko pieniądze, ale połowę frajdy z poznawania nowego miejsca. Oto moje sposoby, jak tanio jeździć, spać, jeść i zwiedzać. Sprawdzają się pod każdą szerokością geograficzną.

Z tanim podróżowaniem jest taki problem, że nikt nie bierze go na serio. Wszyscy przekonują, że to tylko kwestia czasu – „niedługo będziesz marzyła o wakacjach w hotelu”, że jak człowiek ma dwa tygodnie urlopu, to lubi sobie poleżeć, a nie chodzić z plecakiem, że jak pozna się smak klimatyzacji, to już nigdy nie będzie się chciało jechać przeludnioną hinduską klasą sleeper. Tak jakby, do cholery, każdy homo sapiens miał genetycznie zaprogramowaną miłość do all inclusive i drogich biur podróży. Jakże ciężko wytłumaczyć, że wiele osób podróżuje tanio nie tylko dlatego, by oszczędzić parę groszy, ale po to by doświadczyć świata z perspektywy jego mieszkańców i przeżyć większe przygody niż spalona jajecznica w hotelowej restauracji. Niektórzy jeżdżą śladami znanych ludzi albo zdobywają najwyższe szczyty kontynentów. Dla innych sposobem na odkrycie świata jest tanie podróżowanie.
60° 29’ N Cooper landing, Alaska
Jedziemy!
– Gdzie tu jest centrum? – pytam jedynego człowieka, jakiego dostrzegłam w Cooper Landing, do którego zeszłyśmy z gór. Pytanie okazuje się niestosowne, bo „miasteczko” to składa się jedynie z rozlatującej się kawiarni drive through. Czekamy 20 min. Zatrzymuje się pierwszy samochód z parą rodowitych Alaskijczyków i dwoma strzelbami na tylnym siedzeniu. Tłumaczą, że z nimi czują się bezpieczniej przy bliskich spotkaniach z niedźwiedziami grizli, opowiadają o tym, jak zachowywać się, gdy łoś wejdzie ci do ogrodu, zabierają nas na typowe jedzenie i zatrzymują się, bo właśnie w zatoce pływa kilkanaście wielorybów. Czy dowiedziałabym się tyle, jadąc w 1. klasie ekskluzywnego pociągu Exit Glacier? Tak samo nie poznałabym mleczarza, na pace którego objechałam kilkanaście andyjskich wiosek w Wenezueli, romskich obyczajów, gdy wytrzęsło mnie na wozie w Rumunii, czy ministra transportu Zambii. Poza tym w wielu krajach autostop to jeden z najpewniejszych i najszybszych środków transportu. Bo zamiast rozklekotanym busikiem jedzie się w miarę porządnym samochodem i zamiast czekać, aż wszystkie miejsca pasażerów się zapełnią, odjeżdża się od razu.
Żeby złapać dobrego stopa, trzeba znać parę zasad, także tych dotyczących bezpieczeństwa. Dobra miejscówka, schludny wygląd i szeroki uśmiech to podstawa. Nie ma co stać na autostradach, często jest to zresztą zabronione. Lepiej ustawić się w miejscu, w którym samochody zwalniają i nie ma problemu z zatrzymaniem. Niektórzy okazje łapią na stacjach benzynowych. Kluczowy, według Marka Snydera, autora badań na temat autostopu dla czasopisma Social Psychology, jest także kontakt wzrokowy. Może on nawet podwoić szanse podwózki. Oczywiście przed wyjazdem trzeba się zorientować, czy w danym kraju stop jest popularny, legalny i czy oczekiwana jest zapłata. W krajach, gdzie jest dużo autostopowiczów, takich jak Islandia, Hiszpania czy Australia, można śmiało próbować. RPA czy Wenezueli nie polecałabym początkującym. Oczywiście autostop może być niebezpieczny, dlatego warto trzymać się zasady: mam wątpliwości, nie jadę. Przed wyjazdem warto też sprawdzić, jaki znak oznacza prośbę o zatrzymanie samochodu. W Ameryce Południowej należy wyciągnąć do góry palec wskazujący, a w Izraelu kciuk do dołu.
Można też, jak na XXI wiek przystało, łapać stopa w internecie. Choć wtedy musimy zazwyczaj liczyć się ze współpłaceniem, czyli zrzutką na benzynę. Taka idea nazywa się carpooling. Kierowcy zapisują na portalach carpoolingowych, kiedy i gdzie jadą, a zainteresowani podróżnicy zgłaszają się do nich. Przykładem jest www.mitfahrgelegenheit.de. Cena dojazdu z Berlina do Warszawy to ok. 15 euro, często z podwózką pod sam dom. Laura Bos z Holandii w taki sposób pojechała z Krakowa do Berlina i zapłaciła 20 euro. – Pociąg tej relacji jedzie bardzo długo i jest dużo droższy. Znalezienie podwózki zajęło mi niewiele ponad godzinę – opowiada.
W Niemczech już ponad milion osób korzysta z tej formy transportu. Zresztą carpooling ma też swoje żeglarskie odbicie. Na takich portalach jak www.? ndacrew.net można znaleźć miejsca na jachtach na całym świecie. Oczywiście trzeba mieć choćby blade pojęcie o żeglowaniu i dużo entuzjazmu do pomocy, bo to zazwyczaj jest sposób odpłacania za podwózkę. Za to przygodę dostaje się w prezencie.
14° 01’ N Castries, Saint Lucia
Pora spać
„Coucha”, czyli miejsce do spania na portalu couchsurng, znajdujmy w ostatniej chwili. Na umówione miejsce docieramy w nocy, zadowoleni, że spędzimy ten wieczór z lokalnym mieszkańcem wyspy i wyśpimy się choćby na karimacie. Ale oczekiwania nie spełniają się. Couchsurferka Lyz zawozi nas do ogromnej willi, zostawia klucze i rzuca enjoy na odchodne. Tak zostajemy sami w domu z pięcioma sypialniami, pralnią, ogromną kuchnią i tarasem z widokiem na morze. Nie ma rozmów do rana ani spania na ziemi, ale widok w pełni to rekompensuje. Zresztą wygadaliśmy się dzień wcześniej, śpiąc na maciupkiej łódce Richarda, couchsurfera z Trynidadu. W Pekinie dzieliliśmy 20 m z 10 innymi osobami, a na Syberii mieszkaliśmy w pięknym drewnianym domku u Buriatki z Arszanu, która wręczyła nam szamański proszek na odganianie duchów. W couchsur? ngu nigdy nie wiesz, co cię czeka. Na szczęście w 99 proc. będzie to coś bardzo pozytywnego.
Karaiby to nie jest miejsce przyjazne osobom podróżującym tanio, tak samo jak wiele innych egzotycznych destynacji. Żadnych kempingów, a gości hotelowych z lotniska odbiera zazwyczaj helitaxi, czyli prywatny helikopter. Na Saint Lucia noclegi zaczynają się od 40 dol. Za tę cenę dostaniemy średnio przyjemny klimatyzowany pokoik, który nie różni się od tych w Krakowie. A przecież nie po to leci się te kilkanaście godzin na drugi koniec świata. W takich przypadkach na pomoc zawsze przychodzi couchsur? ng, czyli beztroskie surfowanie po kanapach i poznawanie miejscowych. Jest to portal, na którym wystarczy się zalogować, napisać parę słów o sobie i znaleźć couchsurfera, który akurat ma wolną „kanapę”. Można, choć nie trzeba, przyjmować też u siebie podróżników z całego świata. W samej Warszawie zalogowanych jest prawie 14 tys. użytkowników. Dla porównania w Paryżu jest ich prawie 50 tys., a w USA pół miliona. Kanapy można znaleźć w metropoliach takich jak Paryż, Londyn, Nowy Jork. Ale i w zupełnie małych wioskach i miasteczkach. Aż ciężko sobie wyobrazić, że pomysł couchsur? ngu zrodził się przez przypadek. Założyciel tego serwisu Casey Fenton zdobył tanie bilety do Reykjaviku, ale nie podobała mu się idea spania w ponurym hostelu. Dlatego rozesłał 1,5 tys. maili do studentów stołecznego uniwersytetu. Otrzymał sto pozytywnych odpowiedzi i inspirację do stworzenia społeczności ludzi otwartych na świat, szukających w podróży autentyczności.
Dlaczego couchsurferzy przyjmują u siebie gości ze świata? Dla José z Wenezueli jest to rodzaj podróżowania i okno na świat, sam marzy o wyprawie do Europy, ale musi jeszcze uzyskać odpowiednie fundusze i dokumenty. Sully, Amerykanin mieszkający w Pekinie, tęskni za pogawędkami w języku angielskim. Po stracie bliskiej mu osoby zmienił swoje życie o 180 stopni i teraz żyje tylko dla innych, dlatego każdego przyjmie pod swój dach. Tsetsegee z Mongolii nie lubi wracać do pustego domu, po tym jak jej mąż wyjechał do Brazylii pracować. Dla Johna Wrighta z Londynu, który ugościł już ponad trzysta osób, jest to po prostu sposób na życie. Niektórzy chcą poznać inne kultury, inni po prostu dobrze się bawić.
W Chinach alternatywą jest tourboarding.com, czyli zakwaterowanie lub zwiedzanie miasta w zamian za dwie godziny konwersacji po angielsku dziennie z gospodarzami. Ja tra? łam na przeuroczą rodzinkę wprowadzającą się do swojego nowego M4 na przedmieściach Pekinu. Niestety nikt nie znał nawet słowa po angielsku, dlatego nauka odbywała się głównie w trakcie długich posiłków z silnym wykorzystaniem rąk i pałeczek. Nie wiem, czy metodologia była słuszna, ale ile tradycyjnych potraw i herbat przy tym spróbowałam, to moje.
68° 18’ N Lofoty, Norwegia
Smacznego!
Nasze pierwsze próby łowienia kończyły się fiaskiem. Irytujące, zwłaszcza że na całym archipelagu suszą się setki dorszy. Kraj znany jest z łososi, a niemieccy turyści mieli całe lodówki świeżo złowionych ryb. Na szczęście po tygodniu męki pewien Norweg zlitował się nad nami i pokazał, jak skutecznie łowić ryby w fiordach. Kilka dni później wyciągaliśmy po kilkanaście makrel dziennie. Po tej wyprawie stężenie kwasów omega-3 we krwi wystarczyło na kolejne kilka lat. Dzięki samowystarczalności w jedzeniu i spaniu (w namiotach na dziko) udało się nam zwiedzić całą Norwegię, jeden z najdroższych krajów Europy, za grosze. No i poznać tajniki łowienia. Kto wie, kiedy taka umiejętność się jeszcze przyda?
Jeżeli łowienie ryb to dla kogoś przykład zbyt ekstremalny jak na początek taniego podróżowania, to oczywiście można zacząć od gotowania na własnej kuchence, kupowania na targach rzeczy lokalnych i unikania składników nam znanych – te zazwyczaj są importowane, a więc i drogie. Restauracje należy wybierać z wielką starannością. Knajpki z popularnych przewodników już dawno podniosły ceny, bo odwiedzają je hordy zachodnich turystów. Nie warto też za bardzo polegać na zdaniu napotkanych miejscowych. Oni zwykle wskazują miejsca zeuropeizowane (bo myślą, że takich szukamy) i droższe (bo myślą, że pieniędzy nam nie brakuje). Najlepiej znaleźć takie bez szyldu, gdzieś w bocznej uliczce. Zazwyczaj jest tam połączenie idealne: przystępne ceny i lokalne przysmaki. Lub zdecydować się na jedzenie uliczne.
Jeżeli naprawdę kończy się nam budżet, należy wyjechać poza miasto. W wioskach i małych miastach ludzie często zapraszają na skromne jedzenie do siebie. Ale trzeba liczyć się z tym, że ze strawą najczęściej idzie napitek. A odmawiać nie wypada. Można też wybrać się jako wolontariusz do pracy na farmę ekologiczną, na przykład taką zrzeszoną w WWOOF. Co prawda nic się nie zarobi, ale brzuchy rano, w południe i wieczorem zapełnią się zdrowymi przysmakami.
17° 51’ S Livingstone, Zambia
Załatwmy to inaczej
– Let’s talk about it – to ulubione powiedzenie naszej znajomej Zambijki, Inonge. Ona załatwia wszystko „na gębę”. I dzięki temu żyje bez większych kosztów, jak królowa. Dla niej tanie podróżowanie to coś tak naturalnego jak oddychanie. Gdy idę z nią nad wodospad Wiktorii, na granicy Zambii i Zimbabwe, jest oburzona, że Zambijczycy za wstęp do parku płacą 20 razy mniej niż obcokrajowcy. Ona „talk about it” i za dwie minuty wręcza mi bilety dla Zambijczyków. Przekonała strażników, że jestem rodowitą Zambijką. Tyle że z północy kraju. No rzeczywiście, z dalekiej północy. Następnie jedziemy jeszcze na chwilę do sąsiedniego Zimbabwe, nie mając paszportów, oglądać lwy w cztery oczy. Jedyny minus to to, że nie mogłam się odzywać, żeby nie zdradzić mało zambijskiego akcentu. Ale pewnie i to nie stanowiłoby problemu.
Nastawienie, że wszystko się da i że plany są po to, by je zmieniać, jest kluczowe, żeby tanio podróżować. Niestety w wielu częściach świata turysta postrzegany jest jak chodzący portfel lub cytrynka do wyciskania. – W Wenezueli bardzo trudno jest dostać mapy, by turyści musieli korzystać z lokalnych przewodników. Ale wizyta w instytucie kartograficznym w Caracas załatwia sprawę – opowiada Tomek Nowiński z Warszawy. Z takim nastawieniem na górę Roraimę, na granicy z Brazylią, wdrapał się za 10-krotnie mniejszą sumkę niż inni turyści. Żeby zmienić nastawienie lokalnej ludności, należy się do niej zbliżyć. A gdy zaczynamy tanio podróżować, nagle lokalna ludność zaczyna traktować nas jak swoich. Widzi, że nie jesteśmy przybyszami z hoteli, intruzami, szukających szybkich rozrywek i sensacji, którą można uwiecznić na zdjęciach. Tym samym przybliżamy się do tego, co profesor Paweł Boski z SWPS nazwał „turystyką kulturową”. Poznajemy kulturę kraju, do którego przyjeżdżamy, i próbujemy zrozumieć, dlaczego wygląda ona tak, a nie inaczej, skąd biorą się dane zachowania, z czego wynika sytuacja regionu. Po przeciwległej stronie profesor stawia turystykę hedonistyczną skierowaną na odpoczynek i doznawanie przyjemności, wycieczki dżipem do wioski beduinów, bezpieczne safari w Afryce lub autokarowe objazdówki. I nie ma, że jedna jest lepsza lub gorsza. Są inne. W turystyce kulturowej bardziej od stanu konta liczy się stan ducha. I tej wersji będę się trzymać.
Sposoby na nietanie linie lotnicze:
1. Poluj na promocje na stronach linii lotniczych, a także na tych zajmujących się wyszukiwaniem takich ofert, np. fly4free.pl.
2. Dowiedz się, kiedy dana linia lotnicza ma okres promocyjny. Np. Air France robi to w styczniu i we wrześniu. A raz w miesiącu proponuje promocje weekendowe.
3. Zapisz się na newslettera, często jako pierwszy dowiesz się o ofercie lub dostaniesz specjalne bony rabatowe.
4. Próbuj szczęścia w last minute, czyli upolowaniu biletu w dobrej cenie tuż przed wylotem. Czasem można dostać bardzo tani bilet na samym lotnisku (np. we Frankfurcie).
5. Lub na odwrót – kupuj first minute, np. w Polskich Liniach Lotniczych LOT. Koszt podróży w obie strony do europejskich stolic wynosi niewiele ponad 300 zł, tyle że bilet kupujemy kilka miesięcy wcześniej. ANDRZEJ CZUBA
5 zasad, które sprawią, że Twoje doświadczeniez couchsurfingiem będzie pozytywne:
1. Starannie uzupełnij swój profil. Gospodarze mogą zaznaczyć opcję, która sprawia, że tylko osoby ze wszystkimi informacjami mogą wysłać do nich zapytanie.
2. Couchsurfing to przede wszystkim możliwość poznania ludzi i kultur. 5 zasad, które sprawią, że Twoje doświadczenie z couchsurfingiem będzie pozytywne: Dlatego nie traktuj mieszkań swoich gospodarzy jak hostelu!
3. Włóż trochę wysiłku w wyszukanie osoby, która interesuje się podobnymi rzeczami, ma ciekawe poglądy, robi inspirujące dla Ciebie rzeczy.
4. Dokładnie przeczytaj profil osoby, którą chcesz poprosić o „coucha”. Couchsurferzy w dużych miastach dostają po kilkanaście zapytań dziennie, dlatego zawsze mają jakąś metodę selekcji. Często w swoim profilu umieszczają pułapkę. Np. „Jeżeli chcesz u mnie spać, w zapytaniu napisz słowo pies”.
5. Czasem gospodarze pokażą Ci miasto, wezmą na imprezę albo poznają ze swoją rodzinę. Pomyśl, jak się im odwdzięczyć? Może coś ugotować albo zaproponować rewizytę. Alternatywy do portalu couchsurfing.org: hospitalityclub.org pasportaservo.org (dla miłośników esperanto)
Book exchange
Plecak załadowany do pełna. A jeszcze trzeba upchnąć ważące kilka kilogramów książki, bez których długie przejazdy czy czekanie na przystankach są często nie do zniesienia. Na szczęście jest na to sposób. Wystarczy zapakować jedną pozycję, a po przeczytaniu odłożyć ją i zabrać następną. Fachowo nazywa się to book exchange, czyli wymiana książek. To system stworzony przez podróżników dla podróżników. Jest popularny tam, gdzie jest dużo backpackersów. Tomy można wymieniać w hostelach, restauracjach czy kawiarniach
Z book exchange Asia i Olga, właścicielki restauracji Bezgraniczna w Warszawie, spotkały się podczas swojej rocznej podróży po Ameryce Południowej. – Mało kto lubi dźwigać dodatkowe kilogramy. A ten system naprawdę działa – mówią zgodnie. Zaskakujące na jak różne tytuły można trafić na drugim końcu świata. Asia i Olga w jednym z hosteli w Gwatemali, w samym środku dżungli, znalazły książkę Ryszarda Kapuścińskiego. W środku były wpisy wcześniejszych posiadaczy. Sądząc po ich ilości, musiała być w drodze długi czas.
– W Bezgranicznej chciałyśmy przybliżyć gościom swoją podróż, nie tylko poprzez serwowanie potraw z różnych zakątków świata, ale także umożliwiając im takie book ex change – mówią właścicielki. W restauracyjnej biblioteczce każdy znajdzie coś dla siebie, tak podróżnik, jak domator, Polak czy cudzoziemiec (sporo pozycji jest po angielsku i hiszpańsku). Jest też duży wybór przewodników, które goście często wypożyczają. Wracają potem do restauracji z zapisanymi w środku poradami, co warto zobaczyć.
Jak mówią Asia i Olga, taka wymiana w różnych zakątkach świata jest nie tylko praktyczna, ale tworzy fajny klimat. W końcu każda znaleziona książka ma swoją historię i tysiące przebytych kilometrów za sobą.
Tanio i smacznie metody znanych podróżników:
MARTYNA WOJCIECHOWSKA,
redaktor naczelna NG Traveler
Moim sposobem na tanie jedzenie jest wkręcenie się na różne imprezy rodzinne. Kilka razy uczestniczyłam w weselach, narodzinach dzieci, świętach z okazji udanych zbiorów. W takich okolicznościach mało kto zwraca uwagę na nadprogramowe osoby, bo ogólna atmosfera sprzyja zabawie. W bardzo odległych miejscach czasem proponuję swoje usługi fotografa. Tak było u Himba w Namibii. Zrobiłam sesję zdjęciową, a potem wydrukowałam na przenośnej drukarce. Byli tak zachwyceni, że mogłam jeść, pić i tańczyć za darmo przez kolejne trzy dni :-)
ŁUKASZ NITWIŃSKI,
podróżnik, za ostatnią samotną podróż rowerem przez Saharę i góry Gwinei otrzymał wyróżnienie na Kolosach 2010.
Jak jadę przez pustynię rowerem i nie mam już ani wody, ani jedzenia, to staję w pewnej odległości od wypatrzonego namiotu lub chatki. Opieram się o rower i rozglądam się, patrzę w niebo. I, co tu kryć, odrobinę per? dnie próbuję wykorzystać gościnność mieszkańców. Prawie zawsze sami podchodzą, zapraszają, częstują jedzeniem. Metoda wymaga pewnych umiejętności aktorskich. Dzięki niej nie tylko skosztowałem wielu lokalnych delicji, ale też poznałem wspaniałych ludzi.
Kombinatoryka Kombinatoryka stosowana, czyli jak w miarę tanio przejechać pociągiem z Moskwy do Pekinu.
1. Najlepiej poproś kogoś w Brześciu lub w Moskwie o kupienie biletów. Dzięki temu po przyjeździe nie będziesz musiał czekać tygodnia, zanim ruszysz w drogę.
2. Warto zapytać w dwóch, trzech kasach, bo czasem cena różni się w zależności od nastroju kasjerki.
3. Najtańsza klasa, plackarta, jest kilkakrotnie niższa od coupé. Do tego zapewnia najbardziej intensywne doznania.
4. Krótkie odcinki lepiej przejechać pociągami osobowymi. Są o wiele tańsze, ale zamiast łóżek, mają twarde krzesełka.
5. Na granicy mongolsko-chińskiej warto wysiąść i przejechać odcinek busikiem lub mongolskim dżpem (z Erlian do Jining). Oszczędzi to 20 proc. ceny biletu i parę godzin czekania.