Reklama

Mało jest chyba na świecie osób, które w ferworze targowania się o cenę noclegu proponują sumę wyższą od tej, którą zaoferował właściciel pokoju, a którą udało się już skutecznie zbić mojej żonie. Mnie się to zdarzyło. W decydu- jącym momencie negocjacji wkroczyłem do akcji i przebiłem wszystkich. Na szczęście nikt wówczas nie potraktował mnie poważnie, co zdaje się jest zresztą standardem.

Reklama

O wakacyjnym oszczędzaniu wiem tylko jedno: trzeba unikać polskiego morza. Doszedłem do tego wniosku w Kołobrzegu, gdy na tamtejszej stacji kolejowej przyszło mi zapłacić 3 zł za skorzystanie z pisuaru (mycie rąk dodatkowo płatne). Poza tym w letnich stolicach polski banany kosztują tyle ile kraby, flądra tyle co homar, a homary nic nie kosztują, bo ich nie ma. Nie dlatego, że nie można ich wyłowić z Bałtyku. Po prostu gdyby były, kosztowałyby tyle, że nawet Jan Kulczyk nie mógłby sobie na nie pozwolić. Więc ich nie ma.

Nieprawdopodobnemu ździerstwu, które panuje na naszym wybrzeżu, przyglądam się ze swego rodzaju podziwem. Normalnie, jak człowieka chcą obrabować, to ten krzyczy, ucieka, a potem unika szemranego miejsca. Tutaj ta zasada nie obowiązuje. Przeciętnie rozgarnięty Polak wie, że wyruszając w sezonie na północ swojego kraju, zostanie ograbiony z rocznych oszczędności. Owszem, narzeka na to i sarka. Ale wyjdźcie w słoneczny lipcowy dzień ( jeden z dwóch i pół w tym miesiącu) na plażę w Ustce, a ujrzycie nieprzebrany tłum ludzi, którzy chcą być grabieni. Są jak ofiary wampirów, które czerpią radość z bycia wysysanym.

Od lat głowię się, dlaczego ludzie walą nad Bałtyk, by przez dwa tygodnie śledzić tam z niepokojem rozwój sytuacji na wszystkich frontach atmosferycznych i odwieczny bój wyżu z niżem. Po części robią to pewnie dlatego, że zawsze tak robili. Nie zjeść corocznej porcji smażonej ryby, frytek i gofrów to trochę jak nie postawić w domu choinki na Boże Narodzenie. Tradycja.

Nie bez znaczenia są też powody patriotyczne. Ileż wysłuchałem w swoim życiu płomiennych przemówień na temat wyjątkowej urody polskiego wybrzeża, które jest absolutnie najpiękniejsze na świecie. Nie zamierzam negować uroku nadbałtyckich plaż, ale warto pamiętać, że ich polskość jest stosunkowo młodej daty. Gdyby w Jałcie zapadły nieco inne ustalenia, to musielibyśmy się zachwycać pięknem niemieckiego wybrzeża. Ciekawe, czy robilibyśmy to z podobnym zapamiętaniem?

Reklama

No i po trzecie, dajemy się ograbiać dla dobra naszych dzieci. Obiegowa prawda mówi, że tylko nad Bałtykiem, polskim Bałtykiem, maleństwa nawdychają się tyle jodu, że starczy im do przyszłych wakacji i całą zimę będą zdrowe jak rydze. Jeśli to pijarowska zagrywka wam- pirów z północy, to trzeba uznać ich złowieszczy geniusz. Czegóż nie zrobi się dla zdrowia swoich dzieci? Zarazem jednak wiem, że różnie z tym jodem bywa. Wraz z moją córką ufundowaliśmy nadmorskim hotelarzom niejeden dom z basenem, by przeczekiwać sztormy w cywilizowanych w miarę warunkach, i przez lata zajmowaliśmy się głównie oddychaniem (bo innych rozrywek raczej nie było). I jeśli mam być szczery, córka jak chorowała zimą, tak choruje. Ale chwileczkę, miało być o tanich wakacjach. No więc to, co zaoszczędziłem, unikając naszego morza, w try miga przepuszczam gdzie indziej. Na bogatym Zachodzie płacę, ile chcą, żeby nie pomyśleli, że mnie nie stać. A na biednym Wschodzie płacę, ile chcą, bo są biedni i głupio mi na nich oszczędzać. I tak to z grubsza wygląda.

Reklama
Reklama
Reklama