Zapakowanym po brzegi autem – na dachu wózek dziecięcy, w bagażniku namiot, torba z mapami, trochę ubrań i mnóstwo jedzenia – wyruszyliśmy z Gorzowa Wielkopolskiego w kierunku Świnoujścia, skąd odchodził nasz prom do Ystad. Było nerwowo, bo przez ulewę i korki pod Szczecinem o mały włos się nie spóźniliśmy. Odetchnęliśmy z ulgą, gdy stanęliśmy na pokładzie. Nasza wymarzona wyprawa właśnie się rozpoczęła! Szwedzkie Stonehenge Po dniu spędzonym na morzu prosto z Ystad przejechaliśmy do Kåsebergi. Namiot rozbiliśmy na dużym trawiastym parkingu. Jeszcze przed wyjazdem czytaliśmy o obowiązującym w Szwecji prawie publicznego dostępu, zgodnie z którym przy zachowaniu zasady: nie przeszkadzaj – nie niszcz, namiot można rozbić na noc bez opłat w dowolnym miejscu. Liczyliśmy na to, że legalne spanie „na dziko” znacznie obniży koszty wyjazdu. Pierwszej nocy faktycznie się udało. Ten postój nie był przypadkowy. Przyciąg­nęła nas tutaj największa atrakcja okolicy – Ales Stenar, określana przez przewodniki jako szwedzkie Stonehenge. Nad brzegiem morza, na klifie jest 59 głazów, które z lotu ptaka wyglądają jak kadłub statku. Czy jest lepsze miejsce do rozpoczęcia szwedzkiej przygody niż wschód słońca nad mistyczną łodzią wikingów? Do dziś jednak nie wiadomo, kto i po co ustawił głazy. Jedna z teorii mówi, że może to być grobowiec z przełomu VI–VII w. n.e. Mogli go wznieść przodkowie wikingów. Kolejnym naszym przystankiem było Ronneby. Dwie noce w schronisku, dwa dni spotkań ze starymi i nowymi przyjaciółmi. Schronisko znaleźliśmy na terenie byłego nadmorskiego uzdrowiska Brunnspark z pięknymi ogrodami, parkiem i drewnianymi willami. W czasie gdy na werandzie nad wejściem do schroniska suszył się nasz namiot (w Kåseberdze padało), dzieci doceniały uroki dwóch pobliskich placów zabaw. W kościele św. Krzyża górującym nad historycznym centrum miasta odbył się ślub naszych znajomych Szwedów. Na weselu był (a jakże) bufet szwedzki, a dzięki rozbawionym dzieciom poczuliśmy się jak w Bullerbyn. Autorka z rodziną w szwedzkim Stonehenge. (Fot. Archiwum prywatne) Czar Karlskrony Po biesiadzie pojechaliśmy do Karlskrony. Wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO miasto położone na 33 wyspach archipelagu Blekinge jest znakomitym miejscem na krótki, weekendowy wypad. Nas jednak nie zachwyciło przy pierwszym spojrzeniu. Jednak im dłużej po nim spacerowaliśmy, tym bardziej ulegaliśmy jego czarowi. Co rusz odkrywaliśmy jakieś ciekawostki lub widoki, ciągle czując bliskość morza. Plaża z kąpieliskiem, placem zabaw i toaletą, osłonięta od miasta drzewami, z widokiem na przepływające statki też sprawiła nam dużą przyjemność. Dlatego zostaliśmy tu na noc. Rankiem ruszyliśmy do Kristianopel. To miejsce chcieliśmy zobaczyć, bo tak nakazują wszystkie przewodniki, ale spać mieliśmy zamiar „na dziko”. Nawet udało nam się zlokalizować miejsce na uboczu, niestety z tablicą „Rezerwat natury, rozbijanie namiotów zabronione”. Na dalsze poszukiwania płaczące dzieci nie dały nam szans, więc wybraliśmy najprostszą opcję – dobrze oznakowane pole namiotowe. Gdyby nie mocny wiatr, byłoby po prostu idealnie. Kemping poprzedzielany i ogrodzony kamiennymi murami zajmuje połowę wioski. Po zrekonstruowanej prawie w całości koronie murów obronnych dawnej twierdzy wciąż ktoś spaceruje. W wiosce są też urocze drewniane domki z przepięknymi ogrodami. Wrażenie niezwykłe! Morskie klimaty Chcieliśmy też obejrzeć bałtycką wyspę Olandię, która połączona jest z miejscowością Kalmar 7-kilometrowym mostem. Spodziewając się, że trudno będzie znaleźć tani nocleg na wyspie, na której letnią rezydencję ma szwedzka rodzina królewska, obóz postanowiliśmy rozbić w mieście. Okazało się jednak, że Olandia jest fantastyczną bazą wypadową dla wszystkich lubiących morskie klimaty, bez względu na zasobność portfela. Jest wiele kempingów o różnym standardzie, oznakowane kąpieliska oraz parkingi, na których również można postawić namiot. Olandię zaczęliśmy odkrywać 14 lipca, w dniu, w którym księżniczka Wiktoria obchodziła na niej swoje urodziny. Za odpowiednią opłatą można było wziąć w nich udział, jednak my woleliśmy oglądanie latarni morskiej Długi Eryk, która wyznacza jeden z krańców wyspy. Po powrocie z Kalmaru na Olandię ruszyliśmy na południe, by zobaczyć latarnię Długi Jan i „pustynię” Stora Alvaret, czyli wapienną równinę rozciągającą się na 260 km², która również jest na liście UNESCO. Podziwiając widoki i rezerwaty przyrody, dotarliśmy do miejsca, które upodobały sobie ptaki. Tylu ich naraz dotąd nie widzieliśmy i nie słyszeliśmy. Zmachani wiatrem i popiskującymi dziećmi znów zarzuciliśmy pomysł szukania „dzikiego” noclegu. Pani z recepcji na jednym z kempingów wskazała nam zaciszne miejsce, w którym osłonięci od wiatru mogliśmy liczyć kolejne klucze gęsi. Mimo wielkiej miłości do morza zachciało nam się też zajrzeć w głąb Szwecji. Zaplanowaliśmy nocleg niedaleko parku łosi w Glasrikets Ålgpark Nybro. Nie tylko zobaczyliśmy te niezwykłe zwierzaki, ale nawet mieliśmy okazję pogłaskać małego łosia, zrobić sobie zdjęcie z jego mamą oraz nakarmić jego tatę. W drodze powrotnej zaciekawiły nas wielkie jeziora (dużo większe od naszych, ale na szwedzką skalę wcale nie ogromne). Na wyspie Sirkön na jeziorze Åsnen trafiliśmy do raju wędkarzy. W Kristianstad, mając w perspektywie rozbijanie przemoczonego po raz drugi namiotu na mokrej trawie, i to w dniu pierwszych urodzin naszego najmłodszego, zdecydowaliśmy się na dodatkowy wydatek i nocleg w schronisku. Taniej wyszłaby pewnie jedna z chatek przy schronisku, ale wszystkie były zajęte. Namiot wysuszyliśmy w siedmioosobowym pokoju, który dostaliśmy do własnej dyspozycji po opłaceniu trzech miejsc. Najmłodszy szczęśliwy raczkował po suchej podłodze, zajadając ciasteczka z miejscowego sklepu (zamiast tortu). Na zwiedzanie miasta zabrakło nam jednak czasu i pogody. Wróciliśmy do Ystad. Dzień przed wejściem na prom zostawiliśmy sobie na poznanie klimatu miasta, które jest jednym z głównych miejsc akcji serii detektywistycznej szwedzkiego pisarza Henninga Mankella. Tym razem  punktu noclegowego poszukaliśmy z wyprzedzeniem (nie chcieliśmy znów robić tego w pośpiechu, przy zmęczonych, popłakujących dzieciach). Przy nadmorskiej drodze nieco za miastem, w sosnowym lesie było kilka parkingów idealnych do rozbicia namiotu. Nasza czwórka spała między drzewami, Niemcy na plaży, a Norwegowie w kamperach za wydmą. Rano spakowaliśmy manatki i stawiliśmy się na promie. Gdy zjechaliśmy w porcie w Świnoujściu, na pierwszym rondzie z impetem wyprzedził nas rodzimy pirat. No tak, to już nie szwedzkie drogi, gdzie nikt się nie wpycha i nie spieszy. Poczucie bezpieczeństwa minionych dwóch tygodni prysło w jednej chwili. Położony w średniowiecznej części Kalmaru zamek jest jedną z największych atrakcji tej miejscowości. (Fot. Shutterstock) Warto wiedzieć: Katarzyna Gucałło - z Gorzowa Wielkopolskiego. Z wykształcenia architekt, teraz zajmuje się dziećmi Katarzyna Gucałło z rodziną. (Fot. Archiwum prywatne) Wybrałam to miejsce, bo: Chciałam, aby moi najbliżsi poczuli pozytywną skandynawską energię.  
Moja podróż jest wyjątkowa, bo: Jak twierdzili niektórzy, dwutygodniowa włóczęga z malutkimi dziećmi i namiotem to szaleństwo. Mój patent: Podróżowanie z rodziną. I to nie tylko ze względu na koszty (dzielone na kilka osób, poza tym w wielu miejscach za dzieci się nie płaci), ale przede wszystkim dlatego, że wspólne wspomnienia zostają do końca życia. Nocowanie na parkingach lub na kempingach. Pierwsza opcja jest zdecydowanie lepsza, bo darmowa. Jednak na kempingach jest więcej atrakcji dla dzieci, np. place zabaw.

Rachunek - koszt na osobę 14 dni
co kwota opis
dojazd 382 zł Za 2 osoby dorosłe plus 2 dzieci i auto zapłaciliśmy w dwie strony na promie 930 zł. Reszta to koszt benzyny (razem 1530 zł).
nocleg 345 zł Szukaliśmy miejsc do spania „na dziko”, ale nie uniknęliśmy spania w schroniskach czy na kempingach.
jedzenie 50zł Zapasy zabraliśmy z Polski.
dodatkowe wydatki 106 zł Przed wyjazdem wykupiliśmy ubezpieczenie (315 zł). W Szwecji wykupiliśmy kartę kempingową (70 zł), płatny był wstęp do parku łosi (40 zł).
Razem 883 zł

 

Katarzyna Gucallo, 2013