Zero surowców naturalnych, brak dostępu do morza, krajobraz sprzyjający jedynie jodłowaniu, w dodatku wokół więksi i agresywni sąsiedzi. Same wady, na których powstało państwo ociekające bogactwem. A to oczywiście zasługa Szwajcarów, przy których nawet Niemcy wydają się słabo zorganizowani i jacyś tacy niechlujni. Nic tak nie irytuje jak czyjaś doskonałość. Zresztą Szwajcarzy sami za sobą też nie przepadają.

Parę lat temu spotkałem w warszawskim klubie pewnego rozrywkowego Szwajcara, który z podziwem spoglądał na jakąś parkę raczącą się marihuanowym skrętem, nieszczególnie się z tym kryjąc. – U nas w kraju już ktoś by zadzwonił na policję z donosem, że łamie się prawo – stwierdził. A potem wygłosił dość wrogą tyradę o rodakach, którzy są tak przerażająco praworządni, że informują drogówkę o zbyt szybko jadących sąsiadach.

Nam Polakom, którzy zawsze raczej walczyli z państwem (już to zaborczym, już to komunistycznym, już to niepodlegle biurokratycznym) i wytworzyli w sobie anarchiczną awersję do przepisów, legalizm Szwajcarów może się wydać przerażający.

Ale może jednak Szwajcaria to raj, a nie piekło? Oto pouczająca historia pewnego Francuza, który zgromadził największą na świecie kolekcję filmów reklamowych. Miał ich około miliona, a francuski fiskus postanowił, że nieszczęśnik powinien od tej kolekcji zapłacić gigantyczny podatek. Facet zwiał więc z kolekcją do Szwajcarii, gdzie powitano go z honorami, a przede wszystkim urząd podatkowy się go nie czepiał.

Ale stała się rzecz straszna. Oto po obfitych opadach deszczu wody gruntowe zalały obszerne piwnice w domu, który nabył. Co gorsza, w piwnicach tych przechowywał on swą niesamowitą kolekcję, której część uległa zagładzie. Firma ubezpieczeniowa odkryła, że istnieje raport jakiegoś eksperta, który ostrzegał, iż taka sytuacja może się wydarzyć. Ekspert zalecił władzom, by nie pozwoliły stawiać domu w zagrożonym miejscu. Ale gmina tę opinię zlekceważyła.

Uwaga, co się teraz stało. Przerażona gmina oddała posiadaczowi kolekcji… pałac z kilkuhektarową posiadłością. Akurat miała takowy pod ręką, bowiem lokalna społeczność w kolejnych referendach blokowała powstanie tam a to biblioteki, a to domu spokojnej starości. Reklamoteka została w referendum klepnięta i gość przeniósł się do pałacu. Miał jedynie płacić czynsz, utrzymanie ogrodu gmina wzięła wspaniałomyślnie na siebie, bo faceta nie było na to stać.

Historia jak z bajki, nieprawdaż? Niestety ma ona jeszcze jedno zakończenie. Kolekcjoner raz czy dwa nie zapłacił czynszu i zajął się nim szwajcarski wymiar sprawiedliwości. W try miga eksmitowano go z domu, ale co gorsza… zaaresztowano jego kolekcję. Raj nagle zamienił się w piekło i facet chwilowo nie ma gdzie mieszkać, nie ma też dostępu do swych bezcennych zbiorów. Podobno jest cieniem człowieka i przeklina moment, w którym opuścił Francję.

I tak to jest z tą Szwajcarią. Strasznie jest pomerdana. A ładniej mówiąc: niejednoznaczna. Na przykład wszyscy na całym świecie cmokają nad demokratycznymi tradycjami tego alpejskiego kraju. Że prastare, że odwieczne, że kraina referendów, w których obywatele decydują praktycznie o wszystkim. Cudowne, nie? Ale teraz dodajmy do tej beczki miodu sporą łyżkę dziegciu. Otóż kobiety w Szwajcarii uzyskały prawo głosu w… (chwila napięcia) 1971 r. A w jednym z kantonów nastąpiło to w… (werble) 1990 r.

Taka łaciata jest ta Szwajcaria. Nic dziwnego, że krowa jest jej symbolem.

Autor: Igor Zalewski