KAUKAZ - SNOWBOARD PONAD CHMURAMI

Na początku muszę wspomnieć o naszym przyjacielu „Grubym” i jego przyjacielu Muhamedzie. Gruby wyposażył browar Muhameda w linię produkcyjną. Browar znajdował się w Nalczyku – stolicy Kabardo-Bałkarii, maleńkiej republiki rosyjskiej na Kaukazie. W geście rewanżu Muhamad zaprosił nas, przyjaciół Grubego, w góry. A my postanowiliśmy zjechać na desce snowboardowej z najwyższego szczytu Kaukazu, Elbrusa. 5642 m n.p.m.
Kaukaz jest bowiem jednym z trzech miejsc na świecie – obok gór Alaski i Nowej Zelandii – o których marzą wielbiciele freeridingu. Ten sport, w największym skrócie, polega na zimowych zjazdach poza wyznaczonymi trasami. Jego amatorzy przedkładają smak adrenaliny nad wykwintną kuchnię alpejskich kurortów, a szerokim łukiem omijają nartostrady oraz tak zwaną infrastrukturę turystyczną. Freeriderzy muszą odznaczać się nie tylko żelazną kondycją, niezbędną do ekstremalnych zjazdów, ale i odpornością psychiczną. Przydaje się ona na wszystkich stokach świata, a już szczególnie w dawnym Kraju Rad.
Przekonaliśmy się o tym wkrótce po przyjeździe, gdy opiekunowie urządzili nam całonocne przyjęcie. Obawialiśmy się, że po takim balu nie dotrzemy w góry. Ale że uparliśmy się, następnego dnia zaczęła się nasza przygoda.
Dwoma land cruiserami, które pędzą z prędkością 160 km/godz, docieramy pod Czeget – jedną z większych gór w okolicach Elbrusa. Zatrzymujemy się w wielopiętrowym, betonowym hotelu o takiej samej nazwie jak pobliski szczyt. Na zboczach Czegetu przyzwyczajamy się do wysokości. Jeździmy w górę skrzypiącymi i zacinającymi się krzesełkami, które obsługują zaprawieni alkoholem twardziele. Po kilku dniach aklimatyzacji atakujemy stoki Elbrusa. Zbieramy się o świcie, a mimo to gdy docieramy do wyciągu, okazuje się, że tkwimy na końcu gigantycznej kolejki. Sprawę załatwia plik rubli od naszych „opiekunów”. Trochę nam głupio, ale tak to tutaj działa. Wagonik wygląda jak blaszana puszka, przy której wysłużona kolej na Kasprowy Wierch mogłaby uchodzić za prom kosmiczny. Delikatny rozkrok pozwala pewnie stać po obu stronach dziury w dnie wagonika. Można w ten sposób podglądać naturę lub zaplanować sobie trasę zjazdu... Wiatr hula przez zbite szyby, ale humory mamy przednie.
Rozpytujemy, kogo się da, jak atakować szczyt Elbrusa. Udaje nam się ustalić, że ponoć na górnej stacji kolejki linowej jest ratrak. Jeśli tylko zarabotajet, może podwiezie nas wyżej. Na pewno jednak nie na sam szczyt. Przy idealnej pogodzie da się dojechać na 4000 m n.p.m. Dalej pozostaje już tylko wspinaczka, którą wszyscy nam odradzają. Stożek Elbrusa podobno jest bardzo oblodzony i straszy szczelinami.
Wreszcie docieramy do długo oczekiwanej górnej stacji. Ratrak, owszem, jest. Ale w okowach lodu. A ratrakowy – w objęciach nałogu.
No cóż. Póki ratrakowy nie oprzytomnieje, wyżej nie dojedziemy. Decydujemy się więc na zjazd na deskach. Patrzę w dół. Potężny obszar śnieżnej pustyni w niczym nie przypomina alpejskich stoków. Jeździłem w wielu zacnych miejscach, ale tylko na Alasce widziałem coś, co robi równie oszałamiające wrażenie!
Ruszamy niemal jednocześnie, ale po chwili każdy z nas jest zupełnie sam. Cisnące się od dołu mleko zupełnie zaciera poczucie przestrzeni. Wszystko jest białe i płaskie, więc momentami spadam z kilkumetrowych progów. Nie ma chyba nic gorszego niż chwile w powietrzu, gdy nie wie się, gdzie się leci.… Ponowne zetknięcie ze śniegiem dodaje jednak mocy i uzależnia. To chyba właśnie to uczucie, wymagające kompletnego oddzielenia umysłu od ciała i pokonania tkwiącego w nas strachu, dodaje skrzydeł i wyzwala potrzebę ciągłego podnoszenia poprzeczki. Właśnie ono stanowi wspólny mianownik coraz popularniejszych dziś sportów powszechnie zwanych ekstremalnymi.
Kolejnego dnia znów wjeżdżamy kolejką na górę. Tym razem ratrakowy nieco trzeźwieje. Dostrzegamy szansę zdobycia upragnionej góry! Skaczemy po lodzie, by oswobodzić ratrak. Udaje się. Siadamy na pace, a ratrak wolno sunie w stronę szczytu. Nachylenie stoku jest tak duże, że kurczowo łapiemy się pojazdu, bojąc się, by nas nie pogubił. Jesteśmy ponad chmurami. Wyjemy z radości, choć wiatr próbuje zamknąć nam usta.
Ratrak porzuca nas jakieś 1500 m poniżej szczytu, a w zasadzie szczytów, bo Elbrus ma dwa bliźniacze wierzchołki, których wysokość różni się o jakieś 20 m. Mozolnie wleczemy się pod górę. Buty snowboardowe bez raków i deski na plecach bynajmniej nie ułatwiają nam zadania. Na szczęście mamy czekany, które kilkakrotnie ratują nas podczas poślizgu. Chyba nie po to się tu gramolimy, żeby zjechać z Elbrusa na brzuchu i twarzą do stoku…
Ostatnie 1000 m to już tylko lód. Na szczycie nie bawimy długo. Wiatr wieje bezlitośnie. Oddycha się naprawdę ciężko. Zapinamy deski i osuwamy się na krawędziach. Jedyny dźwięk, jaki przebija przez lodowy wiatr, to ich przeraźliwy zgrzyt. Z niecierpliwością czekamy, aż znajdziemy się na polach śnieżnych poniżej. Piękne widoki rekompensują nam niewygody zjazdu. W pewnym miejscu wygładzona wiatrem lodowa czapa znika. Momentalnie puszczamy się slalomem w głębokim świeżym puchu, a co kilkaset metrów stajemy, aby uzgodnić dalszy kierunek jazdy. Spełnia się właśnie nasze marzenie o zrobieniu pierwszego śladu w wielkiej płaszczyźnie niezmąconej śnieżnej bieli.
Na zboczach Elbrusa czeka na nas mnóstwo kamiennych niespodzianek, które kiedyś wypluł z siebie ten wulkan. I mimo, że jazda na desce wyzwala nieokiełznane uczucie wolności, nie dajemy się zwariować. Jesteśmy przecież w górach wysokich. W żlebach czyhają lawiny. Pozornie bezpieczne pola śnieżne kryją pod powierzchnią labirynty szczelin. Wystarczy chwila nieuwagi i...
Jak na tę wysokość żar leje się z nieba. Znajdujemy się w pobliżu śladu, który zrobiliśmy godzinę temu. Gwałtownie hamuję nad czterometrowym uskokiem, którego jeszcze niedawno tu nie było. Pamiętam to dobrze. Cięcie jest równe jak od olbrzymiego noża. W dole porozrzucane bloki śnieżne. Pierwszy raz widzę tak gigantyczne lawinisko. Lepiej nie poddawać się wyobraźni.
Do dolnej stacji docieramy już po zmroku.¸by nam urywa. Daje o sobie znać cały dzień spędzony powyżej 3500 m n.p.m. Obskurny hotel Czeget, w którym wcześniej przebywaliśmy tylko w razie konieczności, jest teraz naszym największym pragnieniem. Zjeżdżając do niego, nie mamy jeszcze pojęcia, że był to nasz ostatni dzień w tych górach. Tego samego wieczora, nie mając zbyt wiele do gadania, za sprawą ludzi Muhameda lądujemy w nalczyckim Grand Hotelu na pożegnalnej kolacji wystawionej przez syna prezydenta republiki. Biesiada trwa do samego rana.
No cóż, chyba możni tego miasta chcieli nam udowodnić, że w przeciwieństwie do gór, tu, u ich podnóża, możemy czuć się bezpiecznie.

Na Władcę Wichrów
Elbrus (Oszhomaho, Mingi-tau), zwany też Górą Szczęścia lub Władcą Wichrów – to masyw wulkaniczny w Federacji Rosyjskiej zaliczany do kolekcji Korony Ziemi.
Mimo że wspinający się oceniają Elbrus jako górę łatwą do zdobycia, nie należy przeceniać swoich możliwości. Sama wysokość robi swoje! Jeśli nie wspinałeś się tak wysoko – konieczne będzie towarzystwo osób z wysokogórskim doświadczeniem. Będą potrzebne raki, uprząż, czekan i lina (kłopot mogą sprawić szczeliny w lodowcu). Wystarczą dwa dni aklimatyzacji na wysokości ok. 3000 m, atak szczytowy i zejście do doliny zajmie ok. 5 dni.

Pociągiem do Moskwy (od 350 zł w dwie strony) lub samolotem (1200 zł w dwie strony), przelot na trasie Moskwa – Mineralne Wody (800 zł w dwie strony). Stamtąd transportem lokalnym (wynajęcie busa od 200 zł) ok. 200 km do miasta Tyrnyauz i dalej do osady (bazy) Tereskol.

W GÓRACH
- Kolejką linową dojeżdża się do wysokości 3700 m, dalej pieszo, ewentualnie kawałek na stopa ratrakiem (kosztuje sporo, ale warto się targować) pod schronisko Prijut 11 (4076 m, tam nocleg).
- Atak na szczyt najlepiej zacząć późną nocą lub wczesnym rankiem.

DOKUMENTY
Ważny paszport, wiza rosyjska (od 120 zł), przepustki wojskowe i administracyjne – w Nalczyku, stolicy Kabardo-Bałkarii (od 100 zł, trzeba się targować!)

NA NARTACH
- heli-skiing – od 1200 zł dziennie (helikopter MI-8 zabiera do 12 osób), 4-dniowy program od 3200 zł. www.russia-outdoor.com Wyjazd zorganizowany zajmuje ok. 14 dni, od 2880 zł (w cenie: przeloty, wszelki transport na miejscu, noclegi, ubezpieczenie, wyżywienie, opłaty za pozwolenia) www.wzprawz.net , www.pamir.pl

Najlepszy czas na zdobycie: lipiec. Najlepszy czas na narty: od szczytu do wys. 3900 m  n.p.m. na ski-tourach – cały rok, w niższych partiach (do 3500 m) – grudzień-maj.