Reklama

Zgodnych uwagi napojów wyskokowych przychodzi mi na myśl jedynie pewien specyficzny koktajl opisany przez Mordecaia Cubitta Cooke’a w The seven sisters of sleep poświęconej przygodzie ludzkości z używkami. Otóż mieszkańcy dalekiej Syberii raczyli się czerwonym muchomorem, uprzednio pozbawiając go właściwości zabójczych poprzez suszenie i solenie. Taki grzyb działa narkotycznie, ale posiada jeszcze jedną ciekawą cechę: otóż zawarte w nim substancje psychoaktywne nie rozkładają się w organizmie, lecz są z niego wydalane w siuśkach. Jak pisze Mordecai: Na Syberii zatwardziali pijacy przechowują płyn, który wydalają, jak cenny likwor, aby móc go użyć, gdyby zabrakło grzybów. Jako środek odurzający (…) ten odrażający napój działa także po czwartym i piątym przedestylowaniu. W ten sposób, mając kilka porcji na początek, towarzystwo może zamknąć się w pokoju i przez tydzień hulać po bardzo rozsądnej cenie.

Reklama

Tanio, ale to jednak nie to. Podobnie jak wino robione z ryżu. Nic dziwnego, że na całym świecie ludzie nie tylko starają się żyć jak Europejczycy, ale także pić to co Europejczycy. Bo Europa jest fantastyczna: ma nie tylko najlepszy alkohol, ale i najwspanialszą kuchnię. I miasta, z którymi absolutnie nic nie może się równać. Owszem, bywają większe czy nowocześniejsze, ale nie ma miast bardziej miejskich niż europejskie (przy czym wliczam tu także Stambuł).

Nad wspaniałością Europy (nawet przywiędła ma mnóstwo uroku) mógłbym rozwodzić się bardzo długo, ale mogłoby być to uznane za przejaw postkolonialnego szowinizmu, więc pozwolę sobie jedynie polecić książkę Nialla Fergussona Jak Wielka Brytania zbudowała nowoczesny świat i już przechodzę do minusów. Prócz powszechnie znanych, takich jak faszyzm, komunizm, niemieckie porno, włoska telewizja i polska piłka, trzeba wymienić nieznośne wprost zjawisko polegające na tym, że Europejczycy nie chcą mieszkać w swoich krajach, przeprowadzają się do innych, a potem – i to jest najgorsze – masowo piszą o tym książki. Co tu dużo mówić – zgroza.

Kiedy przeczytałem Rok w Prowansji pomyślałem sobie – och, co za urocze dziełko. Ale potem pojawił się Rok w Prowansji – decydujące starcie. I Rok w Prowansji – następne pokolenie. A potem jeszcze Drugi rok w Prowansji i Drugi rok w Prowansji 2. No i Rok w Prowansji. Powrót do Prowansji.

Następnie dobrali się do Toskanii. Piękno Toskanii, Zobaczyć Toskanię i umrzeć, Moje życie w Toskanii, Toskania w moim życiu, Toskania – armia klonów i tak dalej. Po Toskanii przyszła kolej na Andaluzję (Kot andaluzyjski, Andaluzja über alles) i Bretanię (Fasolka po bretońsku, Bretania – powrót Jedi). No a teraz każdy myśli tylko o tym, żeby się gdzieś przeprowadzić, napisać o tym książkę, na okładce której będzie można przeczytać taki mniej więcej slogan: Brandenburski rok w Prowansji. Albo: Mołdawskie jedz, módl się, kochaj.

Nie zdziwiłbym się, gdyby niebawem jakiś Anglik uciekający przed wilgotnym klimatem wschodnich hrabstw przeprowadził się do Karczewa, osiedlił w pobliżu zakładów przetwórstwa drobiowego, spędził upojne wieczory w miejscowej mordowni, a potem trzasnął bestseller 365 kaców na Mazowszu. Guardian dałby mu cztery gwiazdki, ocenił jako połączenie Z wąskim psem do Carcassonne z Jeżdżąc po pomarańczach, a Karczew stałby się mekką brytyjskich emerytów szukających urokliwej okolicy na spędzenie taniej jesieni życia.

Reklama

No więc w Europie lubię prawie wszystko, ale wysyp tych książek przeprowadzkowych, z których każda jest gorsza od poprzedniej, działa mi mocno na nerwy. Co nie tłumaczy złośliwości po adresem Karczewa. Ta wynika wyłącznie z tego, że jestem z Otwocka.

Reklama
Reklama
Reklama