Po trzygodzinnej podróży z Szarm asz-Szajch wysiadam przy Klasztorze św. Katarzyny u podnóża Synaju. Towarzyszy mi grupa nieznanych Polaków. Jest godz. 1.30 w nocy i otaczają nas egipskie ciemności. Dostaję latarkę od naszego przewodnika, młodego Beduina Mohammeda. W klasztorze pozostawiam niepotrzebny bagaż (po co ja to wszystko brałam?). Po chwili podchodzą do nas starsi mężczyźni z kocami w rękach.

– Only 20 dolar! Only! Cold! Cold! – wołają jeden przez drugiego.
Nie daję się przekonać. Nie kupuję koca od Beduina. Nie kupuję także „arafatki”, która nie wydaje mi się niezbędna. Błąd. Ale o tym przekonam się później. Jest lutowa noc w Egipcie, temperatura ok. 16 st. C. Ogólnie ciepło.

Godz. 2.00. Pierwszy coffee shop

Zaczynamy wspinaczkę na Górę Mojżesza. Włączam latarkę i patrzę pod nogi, ale nie widzę nic prócz żwiru, kamieni i swoich nowych adidasów (przecież nie myślałam, że w Egipcie będę potrzebować traperów!). Za mną drepcze jakiś Rosjanin w klapkach (bez skarpetek) i w krótkich spodenkach. Jeszcze ma dobry humor.
– Camel! Camel! Camel! – nagle krzyczy ktoś za nami.
Szlak ma jakieś 1,5 m szerokości, idą nim turyści i wielbłądy, które mają pierwszeństwo. Na jednym z garbatych wierzchowców siedzi opatulona w koc turystka w szpilkach! Aby ją przepuścić, musimy się przykleić do skały.

Po kilkunastu minutach docieramy do pierwszego coffee shopu. To namiot z tektury i papy. Beduin (ubrany a la Eskimos albo mieszkaniec Syberii) woła na całe gardło: Hot coffee! Hot tea! Hot chocolate! Trochę mi go szkoda, bo ciężko pracuje, a chętnych na jego gorące napoje brak. Na razie...

Godz. 2.30. Robi się chłodniej

Średnia wieku moich coraz bardziej zmęczonych towarzyszy wynosi około 35 lat. Temperatura w granicach 10 st. C. Mam na sobie ciepłą (tak mi się wydaje) kurtkę i rękawiczki. Pod dżinsami damskie kalesony, czyli getry. Jak dla mnie, jest w porządku. Ale Rosjanin zaczyna pytać o skarpetki. Niestety, wzięłam tylko jedną parę (szkoda – druga przydałaby mi się później). Czas szybko mija. Rozmawiam z idącym obok chłopakiem. Przyjechał do Egiptu zrobić licencję nurka. Nie jest zbyt dobrym pływakiem, ale jak mu powiedział ktoś z jego bazy nurkowej, nie trzeba umieć dobrze pływać, żeby nurkować. Hmm... Jako licencjonowany płetwonurek mam inne zdanie. Polecam mu zmianę bazy.

Godz. 3.00. Przerwa

W środku kolejnego coffee shopu pali się ognisko, wokół przepychają się zmarznięci wędrowcy. Rosjanin okutany w koc szuka najcieplejszego miejsca. Cały namiot trzęsie się od podmuchów wiatru. Pod koniec tej wyprawy będzie go przeklinał każdy jej uczestnik. Większość osób pije gorącą herbatę lub czekoladę. Kawa nie jest tu popularna, bo adrenalina robi swoje i nie trzeba się wspomagać kofeiną.

Godz. 3.30. Coraz widniej

Zaczynam dostrzegać coś więcej niż buty ludzi przede mną i wielbłądy obok. Przenikliwe zimno i porywisty wiatr stają się uciążliwe. Moja kurtka i ciepłe rękawiczki zdałyby egzamin w Polsce. Ale – o ironio! – nie w Egipcie! W kolejnych coffee shopach nawet koce względnej czystości idą jak ciepłe bułeczki. Prawie każdy rozgrzewa się kubeczkiem gorącego napoju. Kilka starszych pań zastanawia się nad pozostaniem „w bazie”, ale Mohammed (w świetnej kondycji) nawet nie chce o tym słyszeć. Posłusznie idziemy dalej.

Godz. 4.00. Kurtka

Cudowne widoki wokół powoli przestają mnie interesować – myślę tylko o tym, żeby zrobiło się wreszcie ciepło. Wtedy Mohammed zawiesza mi na ramionach swoją kurtkę. No, cóż – jestem blondynką... Skwapliwie korzystam z dodatkowego ubrania i zaraz czuję się lepiej. Po chwili pojawiają się jednak wyrzuty sumienia – Mohammed idzie w cienkim sweterku. Twierdzi, że mu ciepło!

Godz. 4.30. Nie ma odwrotu

Piję gorącą czekoladę ukryta w zapyziałym kocu. Wiatr gwiżdże wokół namiotu wypełnionego turystami z całego świata. Niezależnie od kraju pochodzenia na wysokości ok. 1800 m n.p.m. zawsze się dogadasz. Zresztą tu się dużo nie mówi. Wystarczy spojrzeć na współtowarzyszy „niedoli”. Większość milczy, oszczędzając energię na dalszą wspinaczkę. Rosjanina nie widzę. Chyba zrezygnował.

Mohammed informuje nas, że to ostatni przystanek w drodze na szczyt. Teraz mamy do pokonania 3 750 kamiennych stopni. Jesteśmy zmęczeni i wizja godzinnego wchodzenia po schodach wydaje się koszmarem. Ale przecież nikt nas do tej wycieczki (dla niektórych fakultatywnej, za euro lub dolary) nie zmuszał!

Godz. 5.30. Na szczycie

Mohammed pogania nas, abyśmy się „ruszyli” (Co on sobie myśli? Mówi tak, jakbyśmy siedzieli!), bo dojdziemy na szczyt po wschodzie słońca i cały trud pójdzie na marne. Schody okazują się koszmarem. Czasami z trudnością łapię oddech. Powoli pniemy się w górę. Wreszcie przemarznięci, zmęczeni, ale jakże szczęśliwi stajemy na wysokości 2285 m! Teraz każdy znajduje sobie jakąś skałę, która osłoni go od wściekłych podmuchów wiatru.

Siedzimy bez ruchu ok. 45 minut. Nogi chyba mi odmarzły... Wiatr rozpędza chmury, nikt nic nie mówi. Odliczamy minuty do kulminacyjnego momentu naszej wyprawy.

Godz. 6.15. Wschód słońca

Zza odległych szczytów wyłania się słońce. Kilkudziesięciu turystów porzuca osłonę skał i patrzy tylko w tamtą stronę, co chwilę robiąc zdjęcie lub nagrywając film upamiętniający ten niesamowity spektakl gry światła i kolorów. Niebo staje się pomarańczowe, czerwone, niebieskie, wyłania się przed nami las szpiczastych wierzchołków Synaju ciągnących się po horyzont. Nagie szczyty stają się żółto-czerwono-brązowe. Trudy trzygodzinnej wędrówki i chłód przestają być ważne – są tylko emocje, które trudno opisać.

Słońce jest tak jaskrawe, że nie sposób na nie patrzeć. Nie sposób także nie patrzeć, bo przecież było ono celem naszej „drogi krzyżowej” – tak wyprawę nazwał jeden z uczestników.

Godz. 6.45. Wracamy

Idziemy drogą, którą przyszliśmy. Słońce rozjaśnia nawet najciemniejsze przepaście, z których istnienia nie zdawaliśmy sobie sprawy. Turystka w butach na obcasach nie może się doczekać pojawienia się pierwszego wielbłąda, który zawiezie ją do klasztoru. Najpierw jednak musi zejść ze schodów, bo camele czekają u ich podnóża.

Godz. 9.30. Klasztor

Położony w dolinie i otoczony ogrodami Klasztor św. Katarzyny jest oazą zmęczonych pielgrzymów (mniej lub bardziej religijnych). Bazylika z piękną dzwonnicą została zbudowana na miejscu dawnej kaplicy upamiętniającej spotkanie Mojżesza z Bogiem. Idę z falą tłumu i prawie w biegu oglądam relikwie św. Katarzyny. Na ścianach widzę niezliczone złote ikony z wizerunkami świętych i barwne mozaiki. Wychodzę na dziedziniec i docieram do biblijnego krzewu gorejącego, przez który Bóg przemówił do Mojżesza. Nie wszyscy turyści wierzą w oryginalność tego wiecznie zielonego drzewka, chcą go jednak dotknąć, a wierni zrywają listki na pamiątkę. Powoli kierujemy się na parking. Jest południe, niebo bez jednej chmurki. Cieszymy się już na klimatyzowany autokar.


No to w drogę - Synaj

  • Przelot do Egiptu kosztuje ok. 1 500 zł w obie strony. www.aero.pl
  • Biuro Aaba-Sharm (w Mall 8 – centrum handlowym w Naama Bay, rozrywkowej części Szarm asz-Szajch) prowadzi Egipcjanin, który dobrze zna polski. Wycieczka na Synaj kosztuje ok. 30 USD.
  • Ceny na szlaku: koc, arafatka, wielbłąd – po 20 USD, gorące napoje po 10 USD.
  • Klasztor św. Katarzyny można zwiedzać w godz. 9.30–12.00 z wyjątkiem piątków, niedziel i prawosławnych świat.
  • Waluta: funt egipski (EGP); 1 USD = ok. 5,50 funta, 1 EUR = ok. 7,60 funta.