Podobno w Paryżu mieszkają wampiry, te najstarsze, znudzone życiem w Transylwanii. A ucałowanie nagrobka Oscara Wilde’a przynosi szczęście w miłości. Przeszukując przez ponad dwa tygodnie oferty tanich linii lotniczych, odświeżyłem sobie w głowie wszystkie obejrzane filmy, przeczytane książki, zasłyszane piosenki o Paryżu. Im dłużej szukałem, tym coraz bardziej chciałem już tu być. W końcu znalazłem – przełom maja i czerwca. Akurat nie wypadają żadne święta, nie ma jeszcze wakacji. Idealnie. Nie będzie dzikich tłumów turystów – myślałem i snułem plany zwiedzania. Naiwny. Już wiem, że Paryż bez turystów to coś niemożliwego.

Reklama

W labiryncie uliczek

Ale z pewnością nie każdy turysta w tym mieście pragnie spotkania z wampirami. Ja tak. Opowieści o nich pociągają mnie od czasów filmu Wywiad z wampirem. W moim przypadku to jakaś swoista nieuleczalna obsesja połączona z wiarą, że istoty owe nie tylko istnieją, ale również niebawem odmienią moje życie, czyniąc mnie jednym z nich. Postanowiłem je odszukać w Muzeum Wampirów (Le Musée Des Vampires). Znajduje się w podparyskim Lilas, na północnym wschodzie miasta, zagubione w labiryncie małych uliczek. Dotarcie na miejsce zajęło mi blisko godzinę. Niestety drzwi były zamknięte. Urocza dziewczyna opowiada mi, że muzeum jest prywatne, założone przez pisarza i wykładowcę Jacques’a Sirgenta, który poświęcił całe swoje życie badaniom nad wampirami. I że otwierane jest ono wyłącznie na specjalną prośbę przedstawioną panu Jacques’owi, ale akurat nie ma go w mieście. Szkoda, bardzo szkoda – powtarzam w myślach. Tym bardziej że dowiedziałem się też, iż wizyta w muzeum oznacza kolację z gospodarzem, mroczne opowieści oraz degustację czerwonego napoju. No cóż, pozostaje powrót do Paryża i spacer po Champs-Élysées. Wciąż niepocieszony siadam w parku i na obiad zjadam bagietkę i oliwki. Cały czas liczę pieniądze, żeby zmieścić się w kosztach ok. 1400 zł. Na razie jest dobrze. Mój „obiad” kosztował mniej niż 6 euro. Miałem też farta, bo obok piknik urządziła sobie grupka Hiszpanów i poczęstowali mnie winem. Po chwili poczułem się już lepiej. Resztę dnia spędziłem, błądząc po Paryżu, i było cudownie. Zabłądzić w tym mieście jest tak samo bosko, jak znaleźć się w nim po raz pierwszy. Zmęczenie nawet mi posłużyło. Zasnąłem bowiem bez trudu w wieloosobowym pokoju w tanim hostelu. Nawet nie przeszkadzała mi para baraszkująca za ścianą. Następnego dnia obieram drugi cel – pocałować nagrobek Wilde’a. Najpierw jednak objadam się croissantami. Poprzestaję na trzech rogalikach o różnych smakach po 1,5 euro za sztukę. Maślane zwyciężają. Czas na zwiedzanie. Oczywiście będąc w Paryżu, trzeba zrobić to co wszyscy, czyli popatrzeć na miasto z wieży Eiffla. Stojąc w trzygodzinnej kolejce (winda na sam szczyt 13 euro, na drugi poziom 8 euro, dla oszczędnych pozostają schody za 4,5 euro), byłem świadkiem trzech oświadczyn. Banalne? Może. Romantyczne? Na pewno. Na górze widoki zapierają dech, jednak dziki tłum szybko odbiera radość. Próbuję uciec od tłumu nad Sekwaną i średnio mi się to udaje. Pośpiesznie zwiedzam katedrę Notre Dame i zachwycam się gargulcami, które sprawiają wrażenie żywych. Następnie plac Pigalle i Moulin Rouge. Na ulicy kupuję ogromnego naleśnika z bananami i czekoladą za 3,5 euro. To na obiad.

Nasycony i zasłodzony, z przewodnikiem w dłoni zmierzam w kierunku Rue des Degrés – najkrótszej ulicy Paryża, która ma zaledwie 5,75 m długości i składa się z 14 schodków. Od nich wzięła się zresztą nazwa ulicy – degrés to po francusku „stopnie”. Przy ulicy nie ma żadnych budynków, drzwi czy okien. Tutaj były kręcone sceny do filmu Pan Ibrahim i kwiaty Koranu. Tak dla porównania – wyczytałem, że najdłuższą paryską ulicą jest Rue Vaugirard w dzielnicy Montparnasse, licząca ponad 4 km, a najszerszą 140-metrowa Avenue Foch w 16. dzielnicy.

Ulec pokusie

Przyszedł czas na najsłynniejszy paryski cmentarz Père-Lachaise. O swoim głównym celu już wspomniałem – muszę pocałować nagrobek Oscara Wilde’a, ponieważ gest ten zapewnia podobno niebywałe szczęście w miłości. Po drodze odwiedzam, jak każdy Polak w Paryżu, miejsce spoczynku Fryderyka Chopina, jak każdy obywatel świata – grób Jima Morrisona, jako miłośnik Francji – grób Édith Piaf, gdzie wzruszony przysłuchuję się, jak grupa osób śpiewa szeptem Non, je ne regrette rien. Gdy docieram do grobu Wilde’a, drżą mi kolana. Jestem tu, gdzie jest pochowany Mój pisarz, autor ukochanego cytatu: Jedynym sposobem pozbycia się pokusy jest uleganie jej. Niestety. Modernistyczny pomnik stworzony przez Jakuba Epsteina, przedstawiający anioła w locie, otoczono szklaną barierą. No i nici z pocałunków. No cóż, w przeszłości tysiące całusów szkodziły ponoć pomnikowi. Cmokam więc szklaną taflę. W sumie cel zaliczony, odhaczony. Na koniec zostawiłem sobie najbardziej paryskie muzeum – Luwr. Wizja czekania w kilkugodzinnej kolejce zniechęciła mnie wystarczająco. Decyduję się więc na wizytę w położonym na lewym brzegi Sekwany Muzeum d’Orsay. Po drodze bagietka, czerwone wino i słoik oliwek zjedzone na trawniku w Ogrodzie Luksemburskim, pogapienie się na ludzi. I dopiero po tej sjeście obcowanie w towarzystwie dzieł. Edgar Degas, Paul Gauguin, Claude Monet, Vincent van Gogh i inni. Między nimi wielki obraz Williama-Adolphe’a Bouguereau zatytułowany Dante And Virgil In Hell, czyli Dante i Wergiliusz w piekle, a na nim… demoniczne wampiry. Ten obraz z magnetyzującą sceną „ukąszenia” przez wampira powstał ok. 1850 r. No i znalazłem dowód na to, że wampiry są w Paryżu! Warto wiedzieć: Albert Finers - pedagog z Poznania Albert Finers (Fot. Archiwum prywatne)

Wybrałem to miejsce, bo: Zostałem nakarmiony filmami i książkami o Paryżu.

Moja podróż jest wyjątkowa, bo: Mogłem nie tylko poznać główne atrakcje miasta, ale kilka razy zabłądzić, porozmawiać z paryżanami. Ta podróż była sprawcą małych i dużych wzruszeń.

Mój patent: Stawiam na tanie linie lotnicze. Staram się być elastyczny i zawsze znajduję bilet w przyzwoitej cenie. Poza tym śledzę promocje. Wtedy można upolować loty nawet za złotówkę.

Reklama

Albert Finers

Reklama
Reklama
Reklama